piątek, 15 września 2017

Od Nell C.D Vanessy

Szkoła - pierwsza lekcja nawet się nie zaczęła, a ja już mam jej dość. Od wczoraj zamartwiam się tylko Zakonem i tym czy Vanessa przypadkiem do niego nie należy. Niby nic, niewinny mały projekcik, ale... Stop, Nell nic się nie dzieje to tylko twoja wyobraźnia. Skoncentrujesz się na nauce i ci przejdzie. Trochę wbrew sobie otworzyłam zeszyt i zaczęłam czytać poprzedni temat. Może to i nudne wałkować to tyle razy, ale przynajmniej uspokajające. Klasa powoli się zapełniała, nikt nie zwracał na mnie uwagi, i bardzo dobrze – nie byłabym w stanie z kimś teraz rozmawiać. Do dzwonka zostały może dwie minuty, kiedy ktoś obok mnie usiadł. Zdziwiłam się, bo normalnie to się nie zdarza. Zerknęłam szybko w bok i mnie zmroziło. Czy ona mnie prześladuje?! Na pewno jest szpiegiem Zakonu i coś wykryła, a teraz przymierza się żeby mnie zabić i... Nell spokojnie, co niby miałaby wykryć, przecież nie przemieniałaś się chyba już od dwóch lat. Może Vanessa jest po prostu zwykłą dziewczyną i chce się, na przykład, zaprzyjaźnić?
- Cześć... – ta niechęć w jej głosie. Widać że już mnie nie znosi. Nell! To że cię nie lubi nie znaczy, że jest z Zakonu, nie ma powodu do paniki dlatego, że obok ciebie usiadła. Spróbuj się zachowywać normalnie i nie daj po sobie poznać, że się denerwujesz. No i skup się na lekcji, monotonnej, nudnej lekcji – to przecież pomaga. I się przywitaj, bo cię jeszcze bardziej znielubi.
- Em... Cześć – trochę mi nie wyszło, ale cóż – lepsze to niż nic. Powinnam powiedzieć coś jeszcze? Pewnie tak, ale nie mam pojęcia co. Zresztą sama obok mnie usiadła to niech się teraz męczy. Pupilki nauczycieli nie odzywają się na lekcjach (poza grzecznym zgłoszeniem się do odpowiedzi, oczywiście), a ja niezaprzeczalnie do nich należę. Vanessa nie zamierzała próbować podtrzymać rozmowy, zamiast tego chyba starała się wsłuchać w słowa nauczycielki, ale szczerze mówiąc wyglądała jakby przysypiała. Co się dziwić lekcja dzisiaj była wyjątkowo nudna. Widać, że pani Jones się postarała.

<Nessa? Sorry, że takie krótkie>

piątek, 18 sierpnia 2017

Od Alexandra C.D Blaire

Przyglądałem się temu, co dziewczyna robiła ze swoim kapeluszem.
- Pierwszy raz taki widzę - przyznałem, dalej wpatrując się w przedmiot.
- To mój cylinder - wyjaśniła. - Lekko się wygiął.
Przyglądałem się mu jeszcze przez chwilę. Nie przepadałem za noszeniem nakryć głowy innych niż moja bandamka. Rozejrzałem się po lesie. To miejsce było takie ponure.
- Może wybierzemy się gdzie indziej? - zaproponowałem.
- Gdzie masz ochotę iść? - zapytała lekko zdziwiona. Nie odpowiedziałem jej, tylko ruszyłem przed siebie. Po chwili usłyszałem jej kroki za sobą i szybkie "Poczekaj!". Po kilku minutach znaleźliśmy się nad urwiskiem. Przed nami rozciągał się klimatyczny krajobraz oceanu. Dziewczyna mruknęła szybkie "Przepiękne".
- Wiem. - Uśmiechnąłem się i siadłem na krawędzi. Nawet jeśli się zsunę, mogę się przemienić. Dziewczyna dosiadła się. W rękach trzymała swój kapelusz. Widać był, że jest zachwycona widokiem. Nagle zerwał się wiatr. Włosy weszły mi w oczy i usta. Po chwili spostrzegłem, że podmuch porwał cylinder Blarie. Odleciał w stronę oceanu.
- Nie! - zawołała dziewczyna, próbując go dosięgnąć.
- Na co czekamy? - zdziwiłem się i zeskoczyłem w dół, ciągnąc za sobą znajomą. Przemiana trwała parę sekund. Po chwili wisieliśmy w powietrzu. Moim oczom ukazał się czerwony smok. Swoimi męskimi oczami nazwałem ten kolor "czerwony". Pewnie ktoś, znający nie na barwach znalazłby inne określenie. Blaire była niewiele mniejsza niż ja. Zanurkowałem, aby szybko pochwycić spadający przedmiot. Zręcznie i delikatnie złapałem go, po czym oddałem właścicielce. W ludzkiej postaci cylinder wydawał się spory, z tej perspektywy był malutki i łatwy do zniszczenia. Wylądowaliśmy na urwisku. Dałem jej do zrozumienia, aby odłożyła bezpiecznie kapelusz obok książki. Noc jeszcze młoda, przecież nikt nas tutaj nie zobaczy. Kiwnęła głową i ruszyła za mną, gdy ponownie wzbiłem się w niebo. Dziewczyna również nie odmówiła propozycji wyścigu. Chciałem trochę bliżej poznać jej umiejętności, a wyścig jest idealny do tego.
Lecieliśmy skrajem lasu, zręcznie omijając drzewa. Lubię taki slalom. Zmęczeni dosyć długą rywalizacją wylądowaliśmy na ziemi. Powróciliśmy do ludzkich form.
- Remis? - zaproponowałem.
- Remis - odpowiedziała i usiadła na ziemi, niedaleko swoich rzeczy. Oboje byliśmy wycieńczeni. Położyłem się na ziemi. Dzisiejsza noc była bezchmurna, idealnie było widać wszystkie gwiazdy.
- Ładnie widać Wielki Wóz - stwierdziłem. Blaire też spojrzała w górę. - Kocham oglądać gwiazdozbiory - dodałem.
- Takie niebo jest piękne - przyznała.
- Tam masz Kasjopeję. - Wskazałem na inny zbiór gwiazd. - W linii prostej z Wielkim Wozem wyznaczysz Gwiazdę Polarną. Mała wskazówka na przyszłość.
- Znasz się na tym? - zapytała zaciekawiona.
- Troszeczkę - wzruszyłem ramionami. Jak byłem młodszy, dużo czytałem o gwiazdach i interesowałem się tym. Połowy tego niestety nie pamiętam. Zaczynało być coraz chłodniej. Pora już chyba wracać do domu. Wstałem z miejsca.
- Odprowadzę cię - zaproponowałem.
- Naprawdę nie trzeba... - Odrzekła, gdy podniosłem książkę.
- Nocą tutaj jest dosyć niebezpiecznie - wytłumaczyłem. - Nie mógłbym cię tak po prostu tutaj zostawić.
- Chodzi o ci o Zakon, prawda?
- A o co innego może mi chodzić? - mruknąłem. Zakon działał nieoczekiwanie, a ostatnimi czasy był aż nieznośny. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Blaire coś się stało. Ruszyliśmy do lasu. Było znacznie mniej przyjemnie niż w pobliżu urwiska. Znacznie straszniej. A nie należę do tych najbardziej odważnych.
Byliśmy już niedaleko drzewa, przy którym się spotkaliśmy. Drogę umilaliśmy sobie miłą rozmową. Nagle, w pobliskich krzakach usłyszeliśmy szelest. Automatycznie odwróciłem się w stronę hałasu. W myślach modliłem się, aby było to jakieś zwierzę, a nie członek Zakonu. Dziewczyna również wyglądała na lekko przestraszoną.

<Blaire?>

czwartek, 3 sierpnia 2017

Od Alayny C.D Caleb'a

Wemknęłam się do domu tą samą drogą, jaką go opuściłam. Zwyczajnie wskoczyłam przez okno. Po szybkim sprawdzeniu, która godzina, na powrót przekręciłam klucz w zamku. Najwyraźniej nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Tylko kot siedział przed drzwiami i gapił się na nie intensywnie niebieskimi oczami:
- Zmiataj sierściuchu! - fuknęłam na niego - No już
Machnęłam na niego rękami, licząc na to, że sobie pójdzie. Nici z tego planu. Kot przycupnął na podłodze, tym razem wpatrując się we mnie. Bez ostrzeżenia skoczył. Zdążyłam tylko unieść ręce do twarzy i wrzasnąć.
- Złaź ze mnie! - kiedy usłyszałam szybkie kroki na korytarzu, zawyłam - Zabierz to ktoś ze mnie! 
Poczułam lekkie szarpnięcie, a potem Megan trzymała kota bezpiecznie w swoich rękach. 
- Nic Ci nie jest? - zlustrowała mnie szybko wzrokiem - Nadal nie jesteś w piżamie? Czy Ty w ogóle śpisz?
Dobre pytanie. Zazwyczaj nie więcej niż 2-3 godziny, ale jak zawsze miałam gotową odpowiedź:
- Powtarzałam materiał na jutro do szkoły. Idę spać już za chwilkę. Dobrze, że się nie przebrałam, ten kot by mnie podrapał do krwi, w swetrze o to nie tak łatwo - powiedziałam, oglądając uważnie szkody wyrządzone przez futrzanego diabła. 
- Idź zaraz spać, dobranoc - powiedziała Megan i wróciła do siebie. Na przestrzeni lat nauczyła się już, że ja za wiele nie śpię. Czasem kiedy używałam wymówki z nauką, zdawało mi się że przeginałam. Jednak nigdy mnie nie zawiodła. Pozostaje tylko liczyć, że to się nie zmieni.
Weszłam do pokoju i zrezygnowana w końcu zabrałam się się za odrabianie lekcji.

~~*~~

Następnego dnia Caleb nie pojawił się w szkole. Z początku za bardzo się tym nie przejęłam - często nie pojawiał się na pierwszej lekcji. Jednak z każdą minutą pierwszej przerwy stawałam się coraz bardziej nerwowa. Na geografii omal nie wyrzucono mnie na korytarz, bo swoją nieuwagą cały czas wkurzałam nauczycielkę.  Może po prostu nauczycielka była sfrustrowana faktem, że jedna z najlepszych uczennic nie potrafi wymienić nawet trzech Eurpejskich stolic. Wiedziałam, że trzeba było go wczoraj przycisnąć, żeby mi powiedział co się dzieje. Może coś widział i późnym wieczorem postanowił się z tym zmierzyć? Co jeśli coś go zaatakowało? Zakon go znalazł? Myśli pojawiały się nagle, jedna gorsza od drugiej. Od razu po ostatnim dzwonku popędziłam do niego do domu. Zanim zapukałam, przygotowałam się na to psychicznie, biorąc trzy głębokie wdechy. Uniosłam rękę i przycisnęłam guzik dzwonka. Niemal od razu się otworzyły. Za nimi stał Caleb.
- Wiesz jak się przestraszyłam..? - ulga zalała mnie jakby wielką falą i  rzuciłam mu się na szyje - Myślałam, że...
Chłopak posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, a jednocześnie przygarnął bliżej do siebie. Taka postawa mogła znaczyć tylko jedno: czuł się zagrożony. Zerknęłam ponad jego ramieniem. Laura postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce:
- O, witaj Alayna. Chciałabyś mi może opowiedzieć co robiliście wczoraj w nocy z Calebem? - zamrugała niewinnie oczami - Sam nie chce mi powiedzieć... - westchnęła teatralnie
- Cleb jest pełnoletni,  co ja robię w nocy nie powinno Ciebie obchodzić - fuknęłam.
Ze złości czułam niemal jak moje źrenice zmieniały kształt. Zerknięcie na Caleba uświadomiło mnie, że on to samo czuł. Uspokajająco położyłam mu dłoń na ramieniu, w odpowiedzi odgarnął mnie jeszcze bardziej za siebie i zamknął wejściowe drzwi nogą.
Laura wyciągnęła telefon.
- To może powinnam zadzwonić po rodziców?  - spytała słodkim głosem
"Tylko jej nie uderz" posłałam mu telepatyczną wiadomość "Nie warto"
"Nie będę" odpowiedział "Stój za mną" wyczułam napięcie jego ramion
- A więc? Jak to będzie - spytła Laura, nadal tym samym tonem

Caleb?

środa, 2 sierpnia 2017

Od Blaire C.D Alexandra

Pomimo, że po spotkaniu obcego chłopaka w moim ulubionym lesie, który w dodatku zdołał zaobserwować moją przemianę, bardzo się spięłam, po dłuższej interakcji z nim udało mi się trochę wyluzować. Ponadto, na zadane przeze mnie wcześniej pytanie odpowiedział dziwnym uśmiechem o nieodgadnionej podstawie, postanowiłam go więc potraktować jako sygnał twierdzący.
Wciąż jednak nie miałam pewności, czy mogę w pełni mu zaufać – w końcu poznaliśmy się jakieś 20 minut temu, w lesie, w dość komplikujących zrobienie dobrego pierwszego wrażenia warunkach, jednak jak do tej pory wszystko przemawiało na jego korzyść. Udało nam się nawiązać w miarę składną i normalną rozmowę, w dodatku blondyn okazał się być całkiem sympatycznym i równym gościem, z którym aż miło było zamienić parę zdań. 
Zastanawiało mnie kilka kwestii, a przede wszystkim: czy chłopak faktycznie również jest odmieńcem, czy może tylko szpieguje dla Zakonu, starając się zdobyć informacje o przebywających w San Francisco smokach?
Postanowiłam póki co zignorować natrętne, narzucane przez moją wrodzoną nieufność , myśli, które tylko przeszkadzały mi w racjonalnym myśleniu i prowadzeniu normalnej konwersacji.
Z zamyśleń wyrwał mnie pewny siebie, jednak spokojny głos Alexa:
- Poczęstujesz się?
Wytrącona z wątku własnych myśli, spojrzałam z oszołomieniem w oczach najpierw na niego, a następnie na niewielkie, papierowe zawiniątko, które trzymał w ręce. Po zapachu wywnioskowałam, że są to zwykłe, czekoladowe ciastka. Potrafiłabym wszędzie rozpoznać ten zapach – moje ulubione, kruche, czekoladowe ciasteczka, pochodzące z jedynej w swoim rodzaju cukierni, w której ostatnimi czasy potrafiłam przesiadywać godzinami i wdychać zapach czekolady.
Skinęłam głową potwierdzająco.
- Chętnie, dzięki - odparłam cicho i wyciągnęłam dłoń w stronę torebki, w celu wyciągnięcia z niej mojej ulubionej słodyczy. Schrupałam ciastko równie szybko, jak wyszarpnęłam je z papierowego opakowania. Nie zauważyłam, że chłopak cały ten czas patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Wygląda na to, że je lubisz – oświadczył. Było to najzwyklejsze w świecie stwierdzenie, bez żadnych dodatkowych emocji ukrytych pod słowami, których nawet nie próbowałam się doszukiwać, blondyn nie uśmiechnął się również. Skinęłam głową i wymamrotałam z pełnymi ustami:
- Ano, i to bardzo. To moje ulubione słodycze, kocham je bardziej od zwykłej czekolady, a myślałam, że nigdy nie powstanie coś, co będę wielbić ponad czekoladę – stwierdziłam z powagą, do której siłą musiałam się zmusić, jednak pod koniec wypowiedzi kąciki moich ust mimowolnie uniosły się. 
Moje oczy samodzielnie skierowały się ku niebu. Zaczynało zmierzchać, a słońce zachodziło za horyzont malując na chmurach piękne i bardzo oryginalne wzory. 
- Jak pięknie – powiedziałam z głupawym uśmiechem na ustach, przekrzywiając głowę w celu odnalezienia znajomych mi gwiazdozbiorów, które bardzo powoli zaczynały ujawniać się na coraz to senniejszym, ciemniejszym nieboskłonie.
Alex zerknął na mnie z ukosa, a następnie powędrował wzrokiem tuż za mną. Po chwili, nie wiedzieć czemu, uśmiechnął się w sposób bardzo zbliżony do mojego, a następnie wskazał na niebie zarys Wielkiego Wozu.
- Jeśli tego szukasz, znajduje się tutaj.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem, jednak po chwili również odnalazłam doskonale znany mi obraz malowany gwiazdami i wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Gwiazdy są niesamowite, pomyślałam, po czym zerknęłam nieco wyżej niż widniał Wóz, tym samym znajdując Gwiazdę Polarną. Jej blask był niezwykle uspokajający.
Przesiedzieliśmy w ten sposób, każde na swój sposób, samotnie kontemplując wyjątkowo bezchmurne, nocne niebo, około 20 minut, aż w końcu zdecydowałam się na chwilę zdjąć mój kapelusz, aby ułożyć miękką wkładkę znajdującą się w środku, która z niewiadomych powodów zgniotła się pod dziwnym kątem. 
Alex obrzucił wzrokiem mój cylinder, po czym stwierdził:

<Alex?> Wybacz, że musiałaś tyle czekać, ale postaram się od teraz być dużo bardziej aktywna C:

poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Vanessy C.D Oscar'a

Słowa z trudem do mnie docierały. Na około mówili coś o szpitalu, noszach, karetce... Nie skupiałam się na tym za bardzo. W tej chwili miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Nienawidzę być w centrum uwagi.
- Czy to konieczne? - mruknęłam cicho. Byłam pewna, że cała ta sytuacja nie była na tyle groźna, żeby od razu wozić mnie do szpitala. Z resztą nie mi to oceniać. Lekarzem nie byłam, nie będę i nawet nie chciałam. Niewtpliwie nadawałabym się do tego zawodu, ale zawód lekarza nigdy specjalnie nie przykuł mojej uwagi. Nie przemawiało do mnie ratowanie czyjegoś życia i widok krwi. 
Na chwilę zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam byłam już na niewygodnych noszach. Nade mną nadal stał ten sam chłopak. Miał na oko dwadzieścia dwa-trzy lata i był przystojny. Miał jasne, krótkie włosy i wyglądał jakby wyszedł prosto z salonu tatuaży.
- Jak się nazywasz? - zapytał, przekrzykując głosy. 
- Vanessa... - chyba po raz pierwszy wypowiadałam swoje pełne imię od prawie roku, dziwnie zabrzmiało to w moich ustach. Milczałam chwilę. Dopiero parę sekund później uświadomiłam sobie, że chłopak był raczej zainteresowany moim nazwiskiem. - Moore.
Widok nieba zniknął. Byłam w ambulansie. Po raz pierwszy od siedmiu lat. Pamiętam dokładnie tamten moment, kiedy pierwszy raz jechałam karetką. 
Jechaliśmy wtedy z tatą z odwiedzin u babci. Wszystko było w porządku. Przez parę godzin jazdy spałam. Tata był spokojny. Zostało nam wtedy parę kilometrów do domu. Była zima. Tata wpadł w poślizg i uderzył w latarnię. Przyjechała po nas karetka. 
Wypadek tylko wyglądał groźnie. Ani mi, ani tacie nie stało się za bardzo nic grożącemu życiu. Od tamtego czasu jedyne co się wtedy zmieniło była niechęć do karetek i parę blizn na moim ciele. Wyszliśmy z tego bez szwanku, mieliśmy ogromne szczęście. 
Zamknęłam oczy. Przez dłuższy czas myślami błądziłam gdzieś daleko, ale w końcu usnęłam. 
~*~
Tyk, tyk, tyk. 
Cholerny zegar. Powoli otworzyłam oczy. Jasność lampy mnie na chwilę oślepiła, ale mój wzrok szybko się przyzwyczaił. Wyglądał jak za czasów drugiej wojny światowej. Widocznie miał już swoje lata. Wskazywał 09:13. Niemożliwe. Za oknem było już dość ciemno, pewnie zbliżała się 21. 
Ciekawiło mnie ile czasu zegar już się tu kurzył. Miałam dziwne przeczucie, że parę lat już tu stoi, zapomniany. Zapewne został tu umieszczony dla pozoru. Mama mówiła mi kiedyś, że sale szpitalne zazwyczaj nie są wyposażone w zegarki. Miałam szczęście, że w ogóle był. Co z tego, że ustrojstwo nie działało. 
Minęło parę minut. Drzwi do pokoju się otworzyły, do środka weszła moja mama. Na jej widok poczułam niewysłowioną ulgę. To tylko te parę godzin, ale nienawidzę się z nią rozstawać. To dla mnie dołujące. Chociaż zdaję sobie sprawę, że 17-sto latki nie powinny na każdym kroku tęsknić za matką.
- Vanessa, kochanie! - skrzywiłam się na dźwięk mojego pełnego imienia. Kiedy ona wreszcie zrozumie, że ktoś kto je wymyślił musiał być chory psychicznie...? - Obudziłaś się... Siedzę na korytarzu od paru godzin, myślałam, że ten moment nigdy nie nastąpi. Pielęgniarki mnie chyba nie polubiły. - zaśmiała się cicho. 
- Nie miałaś być w pracy? - spytałam zdenerwowana.
- Nie, wyszłam wcześniej. - nastąpiła cisza. Żadna z nas nic nie mówiła. Było to zbędne. W końcu mama włożyła sobie torebkę na ramię i wypowiadając pełne szczęścia pożegnanie opuściła pokój. 
Westchnęłam głośno. 

Oscar? Ja wiem, że dobre to to nie wyszło. Zdaję sobie sprawę, że nie umiem pisać opowiadań o szpitalu, ale nie bij, ok. XD

Od Vanessy C.D Nell

Aha. Cała sytuacja z pewnością nie należała do normalnych. Zmarszczyłam lekko brwi. Przy nich moja rodzina była najbardziej kochającymi się ludźmi na świecie, robiących wszystko, aby dogodzić swojej córce. 
Spóźniłam się na autobus jadący tuż pod sam mój dom. Następny był za bite dwadzieścia dwie minuty i szczerze powiedziawszy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby na niego poczekać. Z resztą świeże powietrze mi dobrze zrobi, po tym spotkaniu. Z każdą sekundą ślęczenia nad prezentacją miałam ochotę jej powiedzieć, żeby skopiowała wszystko z tej pieprzonej wikipedii jak leci. Ale nie, ta prymuska Nell z pewnością by się na to nie zgodziła. 
~*~
- Dzień dobry, Nyssa! - ledwo otworzyłam drzwi, a już dobiegł do mnie wesoły głos mojej rodzicielki. Przewracam oczami. Skąd ona wiedziała, że to ja wchodzę? Ta kobieta jest magiczna, ale to z pewnością ukryte skill'e matek, których nigdy nie będę w stanie pojąć. 
- Cześć mamo! - odkrzyknęłam, zdejmując z nogi jednego buta. Szybko pozbyłam się także drugiego i weszłam do kuchni, sięgając po jabłko. Nie dane mi jednak było je chwycić, ponieważ dostałam chochlą po nadgarstkach. Auć. 
- Nie, nie kochanie. Za 20 minut jest kolacja i chciałabym, żebyś coś zjadła. - spojrzałam na nią zaskoczona. Skąd ta kobieta ma taki refleks? Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. - Gdzie Cię nosiło cały dzień, kochanie? - spytała radośnie. - Czyżbyś znalazła sobie jakiegoś... chłopaka? A może to ten chłopak... - nie musiała dokończyć tego zdania. Wiedziałam już doskonale co powie dalej. Od dobrych paru miesięcy próbowała zesfatać mnie z jakimś totalnie nieznanym mi chłopakiem z równoległej klasy. Jakiegoś wieczoru, kiedy sprzedawał jej ozdóbki na kiermaszu, zaczęła nawijać o nim, jaki jest miły i w dodatku przostojny. 
Jęknęłam głośno. 
- Naprawdę? Mamo, przecież ja go nawet nie znam. 
- W takim razie gdzie byłaś? - jej głos stał się bardziej opiekuńczy. - Koleżanek za dużo nie masz, ale coś musiałaś przecież robić... - i tu trafiła w sam środek. Nigdy nie przyprowadzałam do siebie koleżanek. Nie miałam ich za wiele. Unikałam wszystkich jak ognie na przerwach. W życiu odwiedziły mnie tylko parę razy. 
- Robiłam projekt z geografii z koleżanką... - uwierzcie, samo to słowo ciężko przeze mnie przechodziło.
- Na jaki temat? - ożywiła się nagle. A od kiedy ją tak bardzo interesuje geografia? 
- Jakieś pierdoły. 
- Nyssa! Wyraz "pierdoły" to bardzo nieładne określenie, dobrze? Zapamiętaj to sobie.
Westchnęłam. Niedługo "toaleta" to będzie największe przekleństwo wszechczasów. 

Od razu po kolacji poszłam do swojego pokoju. Chwilę moje myśli zajęła książka, ale w końcu zwyciężył nade mną sen. 
~*~
Dzwonek. 
Normalnie tolerowałam lekcje, ale dzisiejszego dnia jakoś totalnie nie miałam chęci wysłuchiwać długiego monologu pani od historii. Do szkoły przyszłam parę minut przed lekcją, co mi się normalnie nie zdaża. Zazwyczaj bywam wcześniej, żeby doprowadzić do porządku moją szkolną szafkę z książkami, która umierała od syfu. Tym razem trochę zaspałam. Nawet śniadania nie jadłam dziś powoli, zrobiłam to dwa razy szybciej niż się powinno, przy okazji poparzając sobie język gorącą kaszą, zaraz potem popijając ją takiej samej temperatury herbatą. 
W sali zostały ostatnie miejsca. Jedno przy oknie, gdzie siedziała najgłupsza dziewczyna, jaką spotkał świat, drugie przy chłopaku, który całą lekcję smacznie chrapał i gadał o krowach przez sen, a trzecie... cóż. Koło Nell. Bez wahania zajęłam miejsce obok dziewczyny. Uprzejmie podziękowałam za propozycję siedzenia koło Amy. 
- Cześć... - mruknęłam niechętnie.

Nell?

niedziela, 30 lipca 2017

Od Deborah do ...

San Francisco – miasto tętniące życiem, nigdy nie zapadające w sen. Wieżowce przecinające błękitne niebo rozświetlone złocistym słońcem. Na ulicach pełno ludzi śpieszących do swoich prac, domów, rodzin. A po środku tego zawirowania ja, niemogąca nadążyć za pośpiechem i tempem miasta. Co skłoniło mnie do wynajęcia mieszkania w jednym z bardziej ruchliwych miast na tym globie? Przywiała mnie potrzeba znalezienia własnego kąta na ziemi, potrzeba ustatkowania się choć na parę miesięcy. Moje życie przez dwa ostatnie lata było pasmem podróży, poznawania nowych kultur i krajów. Spokojnie mogę powiedzieć, że zwiedziłam już połowę świata. I to wszystko w jeden rok. 
Dzień po ukończeniu pełnoletności z hukiem zamknęłam rozdział w mojej egzystencji zwanej dzieciństwem. Przez osiemnaście lat mojego życia byłam karmiona bajeczką, w którą przez moją naiwność uwierzyłam. Z determinacją wyjechałam z rodzimego kraju nie mogąc znieść prawdy, którą zdążyłam ledwo co poznać od moich ‘rodziców.’ A przynajmniej myślałam, że nimi są przez prawie całe moje egzystowanie. Nie przeczę, że zareagowałam zbyt emocjonalnie; za bardzo uniosłam się dumą oraz honorem. Ale kto już na to poradzi? Moje wybory, które wykonuje nie zawsze są słuszne ale przynajmniej są w pełni zgodne ze mną. Zostawiając gniazdo rodzinne pozostawiłam również Deborah – kreacje moich fałszywych bliskich oraz ich niespełnionych celi. Chcesz iść na psychologię? Oczywiście, że nie będziesz studiować tego kierunku. Tylko i wyłącznie prawo, aby zostać tak jak tatuś prawnikiem. Zabawne. Dopiero teraz w pełni rozumiem jak to jest żyć czyimś życiem. 
Wyjeżdżając z Melbourne zabrałam ze sobą dość sporą sumę z konta bankowego rodziców. Nie miałam zamiaru wracać już nigdy do Australii, za dużo wspomnień i zdarzeń związanych z tym miejscem. Byłam zagubioną dziewczyną z brakiem perspektyw na przyszłość, bez studiów, pracy, czegokolwiek swojego. Postanowiłam nie stawać w miejscu, od zawsze chciałam podróżować, więc dlaczego by nie zacząć tego teraz gdy mam możliwości? Przez całe dwanaście miesięcy korzystałam z życia ciesząc się z najdrobniejszych rzeczy, które miały możliwość mnie spotkać. Na pierwszy ogień poszła Azja; od zawsze zakorzeniona była we mnie ogromna fascynacja tym miejscem. Skupiłam się na nabywaniu nowych doświadczeń, upamiętnianiu tego co mnie spotkało. Moje szkicowniki, które zabrałam na tą szaleńczą podróż pękały w szwach po tych kilkunastu miesiącach. Chciałam zapamiętać każdy element tego co widziałam by móc wspominać te cudowne dni. Spod mojego ołówka wychodziły najróżniejsze szkice, zaczynając od twarzy nieznajomych ludzi a kończąc na najpiękniejszych zachodach słońca, które miałam zaszczyt zobaczyć. Dwanaście miesięcy poznawania nowych zapachów, tradycji, religii, ludzi, fauny i flory. Beztroski rok wakacji zakończyłam bogatsza tysiąckrotnie o nowe doświadczenia, pełna pomysłów na swoje życie oraz uśmiechem wymalowanym na twarzy. Głównym powodem zastopowania mojej sielanki po świecie były coraz szybciej kurczące się środki na koncie. Mimo, że spokojnie mogłabym wybrać się na jeszcze wiele wędrówek po obcych krajach to jednak musiałam myśleć perspektywicznie. Nie miałam domu, pracy, ukończonej uczelni – byłam w skrócie w czarnej dziurze jeśli chodzi o przyszłość. 
Postawiłam na Nowy York, miasto perspektyw gdzie mogłabym się rozwijać. Dzięki nienagannym wynikom ze szkół bez problemów mogłabym dostać się na dobrą uczelnię. Moje oczekiwania zostały brutalnie zgniecione przez rzeczywistość. Ceny mieszkań do wynajęcia były kosmiczne, aby nie powiedzieć, że przerażająco wysokie. Z studiami również było bardzo podobnie. Znalezienie pracy w takim mieście graniczyło z cudem; znów znalazłam się martwym punkcie. 
I w taki sposób znalazłam się tutaj, w San Francisco. Kupiłam bilety, wsiadłam do samolotu. To była jedna z decyzji, którą wykonałam naprawdę pod wpływem impulsu. Szczerze to niewiele działo się w mojej głowie gdy odlatywałam z Nowego Yorku, byłam gotowa już na każdy scenariusz. Po wylądowaniu na lotnisku przywitało mnie ostre słońce oraz bezchmurne niebo. Z uśmiechem wspominam ten dzień, zagubiona Ruby wśród tłumu. Mieszkanie do wynajęcia znalazło się w mig, trochę zrobiło mi się po tym lżej na sercu. W końcu miałam swój kąt, nie? Potem przyszła kwestia pracy, nie mając ukończonej uczelni perspektywy na dobrą pracę były dosyć marne. Przy lekkim skołowaniu jeszcze w tym samym tygodniu zostałam zatrudniona w jednym z studiów tatuatorskim. Mieściło się ono po środku wielu ciasnych uliczek, ze wszystkich stron otaczały je kamienice; idealne miejsce dla szemranego towarzystwa. Sam budynek był dość obskurny; mały i dość zaniedbany. Ludzie pracujący w studiu okazali się być idealnymi osobami do rozmów czy wspólnych wypadów na miasto. Wraz z Molly, Bradem i Gretą stworzyliśmy świetnie zgraną ekipę. Takich ludzi to ze świecą trzeba szukać.

* * *

Z cichym westchnięciem usadowiłam się na jednym z stołków barowych. Oparłam głowę na dłoniach spoglądając na Paula krzątającego się za barem. Chłopak był nie wiele młodszy ode mnie, posiadał silny rosyjski akcent. Od zawsze go lubiłam, potrafił rozbawić mnie nawet w najsmutniejsze dni, a darmowy alkohol na koszt firmy tylko polepszał nasze kontakty. Poznaliśmy się parę dni po moim zatrudnieniu w studiu tatuatorskim i od tego momentu staliśmy się dobrymi znajomymi. Można było z nim o wszystkim porozmawiać, pośmiać się, albo ponarzekać na pracę. Ceniłam w nim to, że potrafił słuchać i nie oceniał. Bardzo fajny rozmówca.
- Co ty taka zamyślona? – wyrwał mnie z zadumy ciepły głos chłopaka.
- Nic takiego. – odparłam rozprostowując ręce. – Dosyć duży ruch w studiu.
- Molly wspominała coś o nawale bachorów. – zaśmiał się, a moje kąciki ust lekko drgnęły.
Paul i Molly byli parą od prawie półtora roku, moim skromnym zdaniem pasowali do siebie wręcz idealnie. Razem otworzyli mały biznes pod postacią baru oraz studia, które mieściło się dwa kroki dalej. Idealnie miejsce pracy jak dla mnie, za dnia tatuowanie a wieczorem skok na parę szotów. 
- Nic mi nie mów nawet o tym. – mruknęłam. – Cały czas odwiedzają nas bandy małoletnich gówniarzy, którzy chcą znaki nieskończoności. Już chyba moja ręka i igła potrafią tylko to tatuować. 
W odpowiedzi uzyskałam jedynie uśmiech bruneta oraz szklankę bursztynowego płynu. Opróżniłam naczynie jednym haustem czując jak płyn lekko drażni mój przełyk. 
- Dzięki. - podziękowałam stawiając swoje nogi na parkiecie. – Zaraz wracam, tylko zapalę.
- Chodzący rak płuc. – prychnął.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem na twarzy przedostając się przez chmarę ludzi w pomieszczeniu. W końcu dostałam się do drzwi marszcząc nos na zapach tu panujący. Papierosy pomieszane z zapachem opitych alkoholem ludzi nie były zbyt dobrym połączeniem. Zacisnęłam palce na klamce i z impetem otworzyłam drzwi wydostając się na świeże powietrze. Towarzyszący przy tym huk oraz dźwięk ciała uderzającego w powłokę był niepokojący. Zerknęłam na postać leżącą na ziemi, kurczowo trzymającą się za nos pod postacią krwawej miazgi. Ze spokojem zapaliłam papierosa opierając się o ścianę budynku.

<Ktoś kto nie pisze już z Delilah c:?>

sobota, 29 lipca 2017

Od Oscar'a do ...

Ostatnie dni były dość różne. Trochę stresów związanych z życiem prywatnym i w pracy w salonie. Klienci i cała reszta otaczających mnie ludzi czasami naprawdę działa mi na nerwy. Szczególnie ostatnio zirytował mnie jeden chłopak którego tatuowałem. Chłopaczek był młody, ledwo co ukończył osiemnaście lat. Wielki dorosły od siedmiu boleści... Ale wróćmy do właściwej historii. Był oczywiście umówiony z wyprzedzeniem i na moje nieszczęście spodobały mu się moje prace. Uparł się, że to właśnie ja mam wykonać u niego pierwszy tatuaż. Chcąc nie chcąc zgodziłem się. Z niechęcią zapytałem o to czego chciał, bo szczerze mówiąc nie pamiętałem. Dzieciak oburzył się i zaczął robić mi pretensje, że nie pamiętam to co chciał. Wytłumaczyłem mu dobitnie dlaczego tak wyszło. Kilka minut później doszliśmy do jako takiego porozumienia i przeszliśmy do drugiego pomieszczenia. Jest ono naprawdę duże, mieści w sobie dwa łóżka, kilkanaście szafek, kilka krzeseł i takie tam. Poprosiłem aby usiadł na jednym z nich. Wtedy zacząłem nanosić wzór. Problem zaczął się kiedy włączyłem maszynkę. Igły przebiły skórę, a młody zaczął drzeć się wniebogłosy. Zapytałem co się dzieje. Odpowiedział, że strasznie to napie****a. Szybka wymiana zdań czy kontynuujemy. Zgodził się. Kolejny dźwięk maszynki i salwa wrzasku. Odradzałem mu wcześniej robienia czaszki na potylicy, ale "nasz klient nasz pan" jak brzmi jedno z haseł naszego studio. Bardzo mi się ono nie podoba. Po jakichś dziesięciu minutach zażądał ode mnie znieczulenia. Standardowo zapytałem czy jest uczulony na którąś z substancji. Na każde pytanie odpowiedział "nie". Podałem kartkę aby mieć na wszelki wypadek pisemne oświadczenie, które podpisał. Podałem substancje i trzeba było odczekać kilka minut aż zacznie działać. Wyszedłem na papierosa. Nie skończyłem go ponieważ z salonu dobiegło mnie wołanie o pomoc. Rzuciłem papierosa i wbiegłem do środka. Na posadce leżał mój klient, dusił się. Szybko przystąpiłem do ratowania jego życia. Poleciłem dziewczynie która ze mną pracowała aby zadzwoniła po pogotowie. Zrobiła to o co ją prosiłem. Nie wiem ile czasu trwało nim przyjechali ratownicy. Chłopaki szybko się uwinęli. Oczywiście znałem ich bo pracujemy w jednym szpitalu i praktycznie codziennie się widzimy. Po zakończonej sytuacji zostałem sam z dziewczyną i jej klientem. Obydwoje ludzi nie dowierzali całej sytuacji. Na dziś to był mój ostatni klient. Pożegnałem się z nimi. Wychodząc złapałem swoją bluzę. Bezpośrednio ruszyłem w stronę domu. Po drodze odpaliłem kolejnego papierosa. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ciemność. Siedziałem pośrodku lasu. Kilkanaście kilometrów od miasta. Byłem sam. Tylko w tych chwilach lubiłem być sam. Wyczuwałem coraz mocniej, że ta chwila się zbliża. Ta w której będę mógł spokojnie rozpostrzeć moje skrzydła i odetchnąć pełną piersią, nie musząc kisić się w ludzkim ciele. Kolejny raz zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki oddech. Kiedy je otworzyłem świat był piękniejszy. Spojrzałem na swoje łapy, a później wzrok przeniosłem na skrzydła. Kilka ruchów nimi i już byłem w powietrzu. Skierowałem się nad wodę. Kilkanaście minut latania dało mi upragnione odprężenie. 
***Następnego dnia ***
Wstałem z łózka dość niechętnie. Krótki bieg wokół parku, śniadanie i szybki prysznic. Ubrałem się w zwykłe czarne jeansy i szarą koszulkę. Dzień był piękny i dość ciepły. W plecak wrzuciłem kilka rzeczy i wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi wejściowe, wsiadłem w samochód i do szpitala. Zaparkowałem na parkingu przed ogromnym budynkiem. Wysiadłem zabrałem rzeczy i udałem się do pracy. Mijałem ludzi którzy byli zabiegani. Każdy z nich był inny, ale wszyscy tacy sami. Nudni, uważający się za największe bóstwa tego świata. Nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. W sumie to mnie cieszyło bo nie mieszali się w nasze życie. Życie smoków. Na miejscu otworzyłem szafkę i przebrałem się w strój ratownika. Dołączyłem do reszty ekipy w pokoju dla pielęgniarek. Lubiliśmy z nimi rozmawiać, a one z nami. Tak umilaliśmy sobie wole chwile w pracy. Nie trwała jednak ona długo. Dostaliśmy wezwanie. W parku straciła przytomność jakaś dziewczyna. Szybko się zebraliśmy. W końcu każda minuta była na wagę złota. Pędziliśmy ulicami miasta na sygnale. Ludzie zjeżdżali nam z drogi abyśmy mogli szybciej dotrzeć do poszkodowanej. Na miejscu stała mała grupka ludzi. Aaron i Sara prosili ludzi aby się odsunęli i zrobili nam miejsce. Przystąpiłem do akcji. Na szczęście nieznajoma odzyskała przytomność.
- Gdzie ja jestem? - Wybełkotała leżąc na chodniku.
- W parku. Zaraz zabierzemy Cię do szpitala. - Uśmiechnąłem się delikatnie. Te chwile dawały mi ogromną satysfakcje. Dzięki nam kolejna osoba będzie żyła. - Podajcie nosze. - Poleciłem reszcie ekipy.
Dziewczyno?

Oscar Levis

,,What doesn't kill you will make you stronger."

Imię: Oscar.
Nazwisko: Levis.
Imię smoka: Amon.
Ksywka: Po prostu Os.
Płeć: Piersi nie ma, tam między udami coś mu zwisa... Kim on może być? Aaa już wiem to mężczyzna!
Wiek: 22 lata już minęły.
Zawód: Pierwszą jego i najbardziej ukochaną jest zawód ratownika medycznego. Czemu tak szybko? A no bo poszedł o rok wcześniej do szkoły i w pierwszych latach szkoły podstawowej przenieśli go do klasy o rok wyższej. Dodatkowo dorabia sobie jako tatuażysta. W końcu trzeba się jakoś utrzymać, nie?
Głos: Imagine Dragons - Demons (Official)
Orientacja seksualna: Hetero.
Partner: Szuka tej jedynej która zapanuje nad jego sercem i całą resztą.
Opiekunowie: 
Alice Levis- Matka zastępcza, Harry Levis- Ojciec zastępczy, Nicola Levis- Starsza siostra, córka pary która wychowywała Oscar'a, Adam Levis- Młodszy brat, syn pary, która wychowywała Os'a
Ranga: Pisklak
Punkty: 0
Charakter: Przede wszystkim mężczyzna ma to szczęście, że bardzo szybko i bez najmniejszych problemów potrafi przystosować się do danej sytuacji. Czuje się dobrze na wystawnych przyjęciach z elitą kulturalną. Tak samo też czuje się ze znajomymi na jakiejś imprezie w najgorszym barze w mieście. Wie doskonale jak posługiwać się językiem z salonów i tym z podwórka. Jednak od zawsze miał problemy z byciem kontrolowanym. Im bardziej chcesz go kontrolować tym gorzej to znosi. Zawsze w takich sytuacjach zaczyna reagować agresją, w najgorszych przypadkach przestaje nad sobą panować. Ma bogate słownictwo dzięki swojej ogromnej wiedzy. Mało kto potrafi go przekrzyczeć w kłótni. Oscar miał to ogromne szczęście, że trafił do bardzo bogatego domu. Rodzice zastępczy wiedzieli, że jest trudnym dzieckiem i potrzebuje więcej uwagi i praktycznie zerowego nacisku. Przywiązał się do nich tak bardzo, że zaczął ich traktować jak prawdziwych rodziców. Nie ma problemu z wyrażaniem uczuć. Dla niego nie ma tematu tabu, możesz z nim pogadać o wszystkim, lecz nie możesz od niego wszystkiego wyciągnąć. Niektóre informacje zabierze ze sobą do grobu. Mówi często to co myśli, nie ważne czy urazi tym kogoś. Szczerość to podstawa. Szybko przywiązuje się do ludzi. Czasami to jest dla niego duży problem. Ponieważ ludzie odchodzą tak samo szybko jak przychodzą. Pamięta wszystkie bliskie mu istoty. Jednak nad jego zaufanie trzeba się jednak napracować. Jest cięty na wszystkich, którzy go kiedyś skrzywdzili. Będzie dogryzał i dokopywał każdemu, kogo nie lubi. Potrafi być czasami naprawdę chamski, wulgarny i agresywny. Przy bliższym poznaniu naprawdę zyskuje. Niesienie pomocy innym jest dla niego sprawą ważniejszą od jego życia. To jest dziwne ale jeżdżenie karetką pogotowia do ludzi pomaga mu się odprężyć. Lubi się drażnić, oczywiście tak po koleżeńsku i nie chamsko. Os nie zakochuje się w każdej napotkanej kobiecie. Ma swój ideał, którego nie zdradzi nikomu. Ale ta która wpadnie mu w oko na pewno to odczuje. Jeśli chcesz przejść z nim do rękoczynów życzę Ci szczerze powodzenia. Może nie wygląda ale potrafi się naprawdę świetnie bić. Kilka osób trafiło w stanie krytycznym do szpitala. Bardzo lubi rozmawiać z innymi. Nienawidzi siedzieć sama. Nie da sobą manipulować. Otwarty na nowe znajomości. Nieziemsko inteligentny. Jednak nie chwali się tym bo nienawidzi tego robić. Robi to co chce i kiedy. Negatywne i silne emocje stara się jak najlepiej zamaskować i panować nad nimi. Ciągle do wybranych przez siebie celów, nie poddaje się. Znacznie lepiej czuje się w skórze smoka niż człowieka. W smoczym ciele staje się bezwzględny, daje wtedy upust swoim najgorszym emocjom. Trzeba naprawdę trafić na jego dobry humor aby nie zostać poturbowanym.
*Aparycja: Oscar to stuprocentowy mężczyzna. Wyrzeźbionego ciała zazdrości mu każdy przedstawiciel jego płci, a kobiety pragną aby go dotknąć. Tak, Os ma sześciopak. To wszystko zawdzięcza setkom godzin przesiedzianych na siłowni. Mężczyzna musi być ciągle w formie. W końcu ratowanie ludzkiego życia to nie zabawa w dom kiedy masz pięć lat. Krótkie włosy są w wiecznym nieładzie. Jego naturalny kolor to ciemnobrązowy. Dodaje to drapieżności jego charakterowi. Na twarzy widnieje kilkunastodniowy zarost. Śnieżnobiały uśmiech i równe zęby mogą być reklamą dla każdego gabinetu dentystycznego. W uszach ma po jednym kolczyku. Oczy jego są intensywnie błękitne. Raz w nie spojrzysz i już nigdy nie zapomnisz. Ciało pokryte ma licznymi tatuażami, chyba nie ma sensu aby je wszystkie wymieniać. Nie zobaczysz go w obcisłych ciuchach. W jego szafie przeważają ubrania o ciemnych kolorach. Oscar ma sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.
Łuski smoka: Zdecydowanie są one koloru bursztynowego.
Połysk łusek smoka: W pełnym świetle dnia lśnią niczym sztabka złota.
Rozpiętość skrzydeł smoka: 14 metrów.
Kolor oczu smoka: Mają one odcień malachitu.
Zainteresowania: Bieganie, pływanie, chodź w surfingu nie widzi nic ciekawego, szkicowanie i malowanie, czytanie, imprezy, tatuaże (robienie, oglądanie i gadanie o nich), ćwiczenie na wytrzymałość, siłę i sztuk walk
Inne: 
-Tak wygląda w postaci smoka [link]
-Świetnie szkicuje i maluje. Jest to potrzebne do robienia tatuaży.
-Zmienia się w smoka przy każdej okazji. Bywały tygodnie kiedy zmieniał się co noc.
-Jest najlepszy w swojej pracy.
-Ma złotą bransoletkę, którą dostał od rodziny zastępczej. Jest dla niego cholernie ważna.
-Pamięć fotograficzna.
-Potrafi nieźle pływać.
-Jego ciało ozdabia kilka blizn.
-Przyjmuje leki na anemię.
-Dorobił się samochodu i motocykla.
-"Bawił" się kiedyś w nielegalne wyścigi samochodowe.
-Bardzo dobrze tańczy.
-Pali papierosy.
-Lubi sobie wypić ale nie do nieprzytomności.
-Nienawidzi ludzi którzy wtrącają się w jej życie.
-Nienawidzi coli i pepsi.
-Nigdy nie założy nic różowego.
-Gra w piłkę nożną.
-Zna się na mechanice, potrafi sama naprawić samochód. No ale w granicach rozsądku.
-Od dziesiątego roku życia ćwiczy muay thai, box, kick boxing i karate. Lecz jego sercem zawładnęła miłość do Capoeiry.
Inne zdjęcia: Brak.
Steruje: Arioch_ (hw), aa.arioch@wp.pl (e-mail)

piątek, 28 lipca 2017

Deborah Collard

‘Przeznaczenie. Predestynacja. Coś co nieuniknione. Mechanizm, który sprawia, że praktycznie nieskończona liczba niemożliwych do przewidzenia wydarzeń musi zakończyć się takim, a nie innym skutkiem.’

Imię: Deborah Hayley
Nazwisko: Collard
Imię smoka: Wêrankirina
Ksywka: Zawsze przedstawia się jako Ruby, mimo że nie jest to jej realne imię. Dziewczyna nie uznaje innego sposobu zwracania się do jej osoby, mało kto zna jej prawdziwe dane. Lubiła mawiać z kpiącym uśmiechem, że w tym temacie ostrożności nigdy za wiele, przynajmniej dla jej skromnej osoby.
Płeć: Kobieta
Wiek: 20 lat | data urodzenia: 18.10.1997
Zawód: Aktualnie Ruby uczęszcza na jedną z lepszych uczelni w San Francisco studiując psychologię. Co skusiło tą dziewczynę pozornie kompletnie nie związaną z kierunkiem swej nauki? Niesienie pomocy nie jest jednym z ulubionych zajęć dwudziestolatki, więc dlaczego? Od dzieciństwa Ruby będąc latoroślą wiedziała, że odstaje od norm społecznych, etycznych. Najzwyczajniej w świecie nie potrafiła dostosować się do wszystkich reguł, jej umysł pracował na wyższych obrotach niżeli u normalnego człowieka. Była niczym nie pasujący kawałek układanki. Zafascynowana tajnikami ludzkiego umysłu, psychiką oraz zaburzeniami osobowościowymi spotykającymi człowieka postanowiła dalej iść w tym kierunku. Czy to był dobry wybór? Dziewczyna na to pytanie odpowiadała jednie – ‘Nie mnie oceniać czy moje wybory były trafne. Nie wiem co będę robić w życiu, więc dlaczego by nie próbować różnych rzeczy? To tylko studia, świat nie załamie się od jednego złego wyboru. Psychologia to fascynujący temat, więc czemu miałabym go nie zgłębiać?’. Mimo tego, że Ruby studiuje to musi pracować by móc spłacać koszty wynajętego mieszkania na jednej z ulic San Francisco – miasto, które nigdy nie śpi. Jej odwieczną pasją było tatuowanie ludzkiego ciała, więc nic dziwnego, że zatrudniła się w jednym ze studiów tatuatorskich. Pasja, na której może zarabiać; czego chcieć więcej? 
Głos: https://youtu.be/Vk0xkd8qs9I 
Orientacja seksualna: Biseksualna
Partner: Powiedzmy sobie szczerze, Ruby nie jest osobą szukającą drugiej połówki i raczej nią nie będzie. Nigdy do życia nie był jej potrzebny drugi człowiek, więc dla niej taka postać jest zupełnie zbędna. 
Opiekunowie: Australijka urodziła się w Melbourne w czteroosobowej rodzinie państwa Collard. A przynajmniej tak myślała przez prawie osiemnaście lat swojego młodzieńczego życia. Informacja, która zburzyła jej spokój z ust rodziców była tak szokująca, że Ruby następnego dnia leciała samolotem do Nowego Yorku. Uświadomiła sobie, że ludzie, z którymi mieszkała pod jednym dachem przez tyle lat byli jej zupełnie obcy. Jedyna ostoja gdzie czuła się bezpiecznie oraz akceptowana została zburzona, w jej mniemaniu całkowicie. 
Ranga: Pisklak
Punkty: 0
Charakter: Co można powiedzieć o Ruby? Na pierwszy rzut oka możemy zobaczyć młodą kobietę chwytającą życie za rogi błądzącą w świecie dorosłości, którą zdążyła dopiero posmakować. Ale jaka tak naprawdę była ta istota z cynicznym uśmiechem goszczącym na jej twarzy przez prawie cały czas? Już po pierwszej rozmowie z tą wytatuowaną od stóp do głów dziewczyną można wywnioskować, że jest bardzo zdystansowana oraz wyrachowana. Jej wypowiedzi wręcz ociekają sarkazmem oraz lubieżną ironią. Jest bardzo zrównoważona, mało co lub kto potrafi wytrącić ją z równowagi. Można by powiedzieć, że dziewczyna jest oazą spokoju o opanowanym charakterze. Lecz jakże byłoby to nietrafne opisując Ruby. Maska, która często wkładała na swą twarz była przekonywująca ale nie była w stanie przykryć całkiem prawdziwej osobowości ciemnowłosej buntowniczki. Dusza towarzystwa uwielbiająca dobrą zabawę, najlepiej doprawioną szczyptą alkoholu, tytoniu i narkotyków. Chyba jedyne co trzymało ją przed całkowitym uzależnieniem od kokainy jest posiadanie wrodzonego umiaru. W każdej sytuacji wiedziała kiedy czas spasować i się zawijać aby nie zapłacić słonej kary za swoje czyny. Sprytna, chytra i niezależna – tak, to jest Ruby. Dorzućmy trochę egoizmu, braku bezinteresowności oraz nie posiadania wyrzutów sumienia. Dwudziestoletnia panna Collard jak malowana! Nie można zabrać jej umiejętności manipulacji innymi, wychodzi jej to doskonale. Uwielbia wykorzystywać innych do spełnienia własnych celów samemu nie robiąc prawie nic. Nic dziwnego, że większość osób ją znających nie mówią o niej w superlatywach. Wnioskując po jej cechach charakteru można spokojnie powiedzieć, że jest człowiekiem lubiącym dowodzić innymi, lider grupy. Chyba lepiej nie wiedzieć jak zachowuje się dziewczyna gdy zostaje zepchnięta niżej w hierarchii, nie uważacie? Jest mściwa, to fakt. Nie przepada za niedomkniętymi sprawami, więc nic dziwnego, że wspomnienia wypełniają dużą część jej życia. Posiada umiejętność obserwacji, którą operuje na każdej płaszczyźnie jej egzystencji. Potrafi po jednym spojrzeniu na kogoś wywnioskować wiele faktów o niej. Dar dla niej, przekleństwo dla ludzi ją otaczających. Nie jest zupełnie zepsuta, o nie. Dziewczynie nie można zabrać morza inteligencji, mądrego oceniania sytuacji czy chłodnej kalkulacji. Jest również bardzo szczera, chociaż czasem za bardzo. Potrafi powiedzieć rzeczy, które lepiej byłoby trzymać w sekrecie. Ale kłamstwo oraz fałsz nie są jej też obce, paradoks. Ruby nie ma problemów z kłamaniem w żywe oczy, jej wyrzuty sumienia po prostu nie istnieją. Tak samo jak jej lojalność oraz wierność. Dla ciemnowłosej nie istnieje słowo ‘nie’. Potrafi być bardzo przekonująca, więc nie często słyszy to słowo; spluwa przyciśnięta do czoła bywa pomocna. Dziewczyna nie rozstaje się z bronią, nie potrafi wyjść z domu bez podstawowego wyposażenia w postaci pistoletu lub paru noży. Z natury jest bardzo czujna, lecz czasem nawet aż za mocno. Podobnie miewa z ekscytacją, nie potrafi potem wybić sobie z głowy czegoś co sobie postanowiła a podniecenie napędza sytuację. Bardzo często niebieskooka polega na intuicji. Uważa, że własne przeczucia są ważniejsze od czyiś informacji. ‘Ludzi są kłamliwi. Wszyscy, bez wyjątków’. Jest bardzo nieufna, najzwyczajniej w świecie nie potrafi zaufać innym. Doskonale zdaje sobie sprawę, że istota ludzka kocha ranić innych. Dlaczego więc miałaby odkryć kawałek swej lodowej skorupy by pokazać swoje słabości? Aby zostały wykorzystane przeciwko niej? Nie daje się manipulować, jest na to zbyt ‘mądra’. Ruby jest dość pyszną osobą, nie można zaprzeczyć. Ale kto jej zabroni? Jest emocjonalną górą lodową, wieczną zmarzliną. Dla niej miłość, przyjaźń czy uczucia innych są dość… nieważne, żeby ująć to delikatnie. Chce aby inni spełniali jej oczekiwania, lecz sama od siebie nic nie daje. Typowo.
Aparycja: Ruby jest wysoką dziewczyną bo mierzącą aż 175 cm o szczupłej, wysportowanej sylwetce. Zawdzięcza ją swojej aktywności fizycznej, uwielbia biegać, uprawiać boks czy pływać w chłodnym morzu nad złocistym piaskiem. Jej karnacja jest zawsze opalona dzięki wiecznemu słońcu będącym wizytówką San Francisco. Skóra dziewczyny od stóp do głów jest wytatuowana, jej kończyny oplatają pajęczyny czarnych wzorów. Tatuaże zdobią jej ciało nadając jej wyglądowi charakteru. Ciemnobrązowe włosy ścięte na krótko zawsze są w nieładzie, ponieważ właścicielka na ogół nie ma czasu na ich porządne ułożenie. Pierwsze co rzuca się w oczy po spojrzeniu na promienną twarz osobniczki są duże oczy o kolorze przydymionego błękitu upstrzonego mnóstwem szarych plamek. Bystre spojrzenie dopełnia korona czarnych rzęs oraz wyraziste brwi na smukłym czole. Nad mocno wykrojonymi ustami unosi się zgrabny nos. Niby ładna buźka, ale jednak dziewczyna nie doczekała się stada zalotników. Dlaczego? Charakter nie zawsze chodzi w parze z wyglądem. Ruby jest doskonałym tego przykładem, paskudny charakter i śliczna twarzyczka. Niepozorna postura potrafi dać nie jednej osobie w kość dzięki regularnym treningom, które ciemnowłosa uwielbia sobie fundować. Nie można zaprzeczyć, że Ruby jest bardzo aktywna i uwielbia ruch. Często śmiała się z tego, że jest to jedyna rzecz dzięki, której całkiem nie pochłonęła się w narkotykach. Śmiech, który po chwili zastępowała chwila głuchej ciszy. Dziewczyna na ogół ubiera się w luźne ciuchy idące bardziej w modę męską niżeli damską. Na jej nosie wiecznie leżą okulary przeciwsłoneczne, za którymi ukrywa swoje oczy uważnie obserwujące świat. A na przegubach znajduje się wiele bransoletek, które upamiętniają jej wszystkie podróże. 
Łuski smoka: Przydymiony błękit z ciemniejszymi przejściami
Połysk łusek smoka: Srebrzysty
Rozpiętość skrzydeł smoka: 10,8 metra
Kolor oczu smoka: Karmazynowe z mnóstwem złotych plamek
Zainteresowania: Do głównych zainteresowań jasnookiej należy tatuowanie, pochłania ją to w całości. Wzory oplatające jej skórę są jedynie potwierdzeniem tych słów. Dziewczyna interesuje się również sportem, uwielbia biegać czy chodzić na treningi z boksu. Niepozorna sylwetka Ruby potrafi pokonać niejednego o wiele większego przeciwnika, jest to tylko i wyłącznie zasługa regularnej pracy nad sobą. Oprócz tego lubi szkicować, sztuka jest nieodłącznym elementem jej życia. Tak samo jak muzyka, bez słuchawek i ukochanej playlisty nie potrafiłaby normalnie funkcjonować. Jej małe uzależnienie dzięki, któremu mogła na chwilę zapomnieć o wszystkim co ją otacza. Kiedyś jej największym zainteresowaniem była gra na skrzypcach, lecz z biegiem lat rzuciła to hobby w kąt. Do dzisiaj uwielbia dźwięk tego instrumentu, gdy go słyszy od razu w jej głowie zakwitają wspomnienia o rodzinie, której nie widziała od prawie dwóch lat. 
Inne: 
➼ Nie rozstaje się z bronią, nieważne czy to pistolet czy para ostrych noży. Ważne by były.
➼ Panicznie boi się dotyku drugiej osoby.
➼ Wybranie studiów z kierunkiem psychologicznym nie było tylko i wyłącznie sprawą fascynacji.
➼ Uważa, że po zażyciu kokainy jej umysł się ‘rozjaśnia’.
➼ Podróże są rzeczą bez, której nie potrafi żyć. Kocha odkrywać nowe miejsca, kraje, kultury.
➼ Ma uczulenie na kakao oraz maliny.
➼ Wieczorami lubi siadać na balkonie z dobrą książką i kubkiem herbaty imbirowej.
➼ Wegetarianka
Inne zdjęcia: -
Steruje: Migraine