niedziela, 30 lipca 2017

Od Deborah do ...

San Francisco – miasto tętniące życiem, nigdy nie zapadające w sen. Wieżowce przecinające błękitne niebo rozświetlone złocistym słońcem. Na ulicach pełno ludzi śpieszących do swoich prac, domów, rodzin. A po środku tego zawirowania ja, niemogąca nadążyć za pośpiechem i tempem miasta. Co skłoniło mnie do wynajęcia mieszkania w jednym z bardziej ruchliwych miast na tym globie? Przywiała mnie potrzeba znalezienia własnego kąta na ziemi, potrzeba ustatkowania się choć na parę miesięcy. Moje życie przez dwa ostatnie lata było pasmem podróży, poznawania nowych kultur i krajów. Spokojnie mogę powiedzieć, że zwiedziłam już połowę świata. I to wszystko w jeden rok. 
Dzień po ukończeniu pełnoletności z hukiem zamknęłam rozdział w mojej egzystencji zwanej dzieciństwem. Przez osiemnaście lat mojego życia byłam karmiona bajeczką, w którą przez moją naiwność uwierzyłam. Z determinacją wyjechałam z rodzimego kraju nie mogąc znieść prawdy, którą zdążyłam ledwo co poznać od moich ‘rodziców.’ A przynajmniej myślałam, że nimi są przez prawie całe moje egzystowanie. Nie przeczę, że zareagowałam zbyt emocjonalnie; za bardzo uniosłam się dumą oraz honorem. Ale kto już na to poradzi? Moje wybory, które wykonuje nie zawsze są słuszne ale przynajmniej są w pełni zgodne ze mną. Zostawiając gniazdo rodzinne pozostawiłam również Deborah – kreacje moich fałszywych bliskich oraz ich niespełnionych celi. Chcesz iść na psychologię? Oczywiście, że nie będziesz studiować tego kierunku. Tylko i wyłącznie prawo, aby zostać tak jak tatuś prawnikiem. Zabawne. Dopiero teraz w pełni rozumiem jak to jest żyć czyimś życiem. 
Wyjeżdżając z Melbourne zabrałam ze sobą dość sporą sumę z konta bankowego rodziców. Nie miałam zamiaru wracać już nigdy do Australii, za dużo wspomnień i zdarzeń związanych z tym miejscem. Byłam zagubioną dziewczyną z brakiem perspektyw na przyszłość, bez studiów, pracy, czegokolwiek swojego. Postanowiłam nie stawać w miejscu, od zawsze chciałam podróżować, więc dlaczego by nie zacząć tego teraz gdy mam możliwości? Przez całe dwanaście miesięcy korzystałam z życia ciesząc się z najdrobniejszych rzeczy, które miały możliwość mnie spotkać. Na pierwszy ogień poszła Azja; od zawsze zakorzeniona była we mnie ogromna fascynacja tym miejscem. Skupiłam się na nabywaniu nowych doświadczeń, upamiętnianiu tego co mnie spotkało. Moje szkicowniki, które zabrałam na tą szaleńczą podróż pękały w szwach po tych kilkunastu miesiącach. Chciałam zapamiętać każdy element tego co widziałam by móc wspominać te cudowne dni. Spod mojego ołówka wychodziły najróżniejsze szkice, zaczynając od twarzy nieznajomych ludzi a kończąc na najpiękniejszych zachodach słońca, które miałam zaszczyt zobaczyć. Dwanaście miesięcy poznawania nowych zapachów, tradycji, religii, ludzi, fauny i flory. Beztroski rok wakacji zakończyłam bogatsza tysiąckrotnie o nowe doświadczenia, pełna pomysłów na swoje życie oraz uśmiechem wymalowanym na twarzy. Głównym powodem zastopowania mojej sielanki po świecie były coraz szybciej kurczące się środki na koncie. Mimo, że spokojnie mogłabym wybrać się na jeszcze wiele wędrówek po obcych krajach to jednak musiałam myśleć perspektywicznie. Nie miałam domu, pracy, ukończonej uczelni – byłam w skrócie w czarnej dziurze jeśli chodzi o przyszłość. 
Postawiłam na Nowy York, miasto perspektyw gdzie mogłabym się rozwijać. Dzięki nienagannym wynikom ze szkół bez problemów mogłabym dostać się na dobrą uczelnię. Moje oczekiwania zostały brutalnie zgniecione przez rzeczywistość. Ceny mieszkań do wynajęcia były kosmiczne, aby nie powiedzieć, że przerażająco wysokie. Z studiami również było bardzo podobnie. Znalezienie pracy w takim mieście graniczyło z cudem; znów znalazłam się martwym punkcie. 
I w taki sposób znalazłam się tutaj, w San Francisco. Kupiłam bilety, wsiadłam do samolotu. To była jedna z decyzji, którą wykonałam naprawdę pod wpływem impulsu. Szczerze to niewiele działo się w mojej głowie gdy odlatywałam z Nowego Yorku, byłam gotowa już na każdy scenariusz. Po wylądowaniu na lotnisku przywitało mnie ostre słońce oraz bezchmurne niebo. Z uśmiechem wspominam ten dzień, zagubiona Ruby wśród tłumu. Mieszkanie do wynajęcia znalazło się w mig, trochę zrobiło mi się po tym lżej na sercu. W końcu miałam swój kąt, nie? Potem przyszła kwestia pracy, nie mając ukończonej uczelni perspektywy na dobrą pracę były dosyć marne. Przy lekkim skołowaniu jeszcze w tym samym tygodniu zostałam zatrudniona w jednym z studiów tatuatorskim. Mieściło się ono po środku wielu ciasnych uliczek, ze wszystkich stron otaczały je kamienice; idealne miejsce dla szemranego towarzystwa. Sam budynek był dość obskurny; mały i dość zaniedbany. Ludzie pracujący w studiu okazali się być idealnymi osobami do rozmów czy wspólnych wypadów na miasto. Wraz z Molly, Bradem i Gretą stworzyliśmy świetnie zgraną ekipę. Takich ludzi to ze świecą trzeba szukać.

* * *

Z cichym westchnięciem usadowiłam się na jednym z stołków barowych. Oparłam głowę na dłoniach spoglądając na Paula krzątającego się za barem. Chłopak był nie wiele młodszy ode mnie, posiadał silny rosyjski akcent. Od zawsze go lubiłam, potrafił rozbawić mnie nawet w najsmutniejsze dni, a darmowy alkohol na koszt firmy tylko polepszał nasze kontakty. Poznaliśmy się parę dni po moim zatrudnieniu w studiu tatuatorskim i od tego momentu staliśmy się dobrymi znajomymi. Można było z nim o wszystkim porozmawiać, pośmiać się, albo ponarzekać na pracę. Ceniłam w nim to, że potrafił słuchać i nie oceniał. Bardzo fajny rozmówca.
- Co ty taka zamyślona? – wyrwał mnie z zadumy ciepły głos chłopaka.
- Nic takiego. – odparłam rozprostowując ręce. – Dosyć duży ruch w studiu.
- Molly wspominała coś o nawale bachorów. – zaśmiał się, a moje kąciki ust lekko drgnęły.
Paul i Molly byli parą od prawie półtora roku, moim skromnym zdaniem pasowali do siebie wręcz idealnie. Razem otworzyli mały biznes pod postacią baru oraz studia, które mieściło się dwa kroki dalej. Idealnie miejsce pracy jak dla mnie, za dnia tatuowanie a wieczorem skok na parę szotów. 
- Nic mi nie mów nawet o tym. – mruknęłam. – Cały czas odwiedzają nas bandy małoletnich gówniarzy, którzy chcą znaki nieskończoności. Już chyba moja ręka i igła potrafią tylko to tatuować. 
W odpowiedzi uzyskałam jedynie uśmiech bruneta oraz szklankę bursztynowego płynu. Opróżniłam naczynie jednym haustem czując jak płyn lekko drażni mój przełyk. 
- Dzięki. - podziękowałam stawiając swoje nogi na parkiecie. – Zaraz wracam, tylko zapalę.
- Chodzący rak płuc. – prychnął.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem na twarzy przedostając się przez chmarę ludzi w pomieszczeniu. W końcu dostałam się do drzwi marszcząc nos na zapach tu panujący. Papierosy pomieszane z zapachem opitych alkoholem ludzi nie były zbyt dobrym połączeniem. Zacisnęłam palce na klamce i z impetem otworzyłam drzwi wydostając się na świeże powietrze. Towarzyszący przy tym huk oraz dźwięk ciała uderzającego w powłokę był niepokojący. Zerknęłam na postać leżącą na ziemi, kurczowo trzymającą się za nos pod postacią krwawej miazgi. Ze spokojem zapaliłam papierosa opierając się o ścianę budynku.

<Ktoś kto nie pisze już z Delilah c:?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz