sobota, 29 lipca 2017

Od Oscar'a do ...

Ostatnie dni były dość różne. Trochę stresów związanych z życiem prywatnym i w pracy w salonie. Klienci i cała reszta otaczających mnie ludzi czasami naprawdę działa mi na nerwy. Szczególnie ostatnio zirytował mnie jeden chłopak którego tatuowałem. Chłopaczek był młody, ledwo co ukończył osiemnaście lat. Wielki dorosły od siedmiu boleści... Ale wróćmy do właściwej historii. Był oczywiście umówiony z wyprzedzeniem i na moje nieszczęście spodobały mu się moje prace. Uparł się, że to właśnie ja mam wykonać u niego pierwszy tatuaż. Chcąc nie chcąc zgodziłem się. Z niechęcią zapytałem o to czego chciał, bo szczerze mówiąc nie pamiętałem. Dzieciak oburzył się i zaczął robić mi pretensje, że nie pamiętam to co chciał. Wytłumaczyłem mu dobitnie dlaczego tak wyszło. Kilka minut później doszliśmy do jako takiego porozumienia i przeszliśmy do drugiego pomieszczenia. Jest ono naprawdę duże, mieści w sobie dwa łóżka, kilkanaście szafek, kilka krzeseł i takie tam. Poprosiłem aby usiadł na jednym z nich. Wtedy zacząłem nanosić wzór. Problem zaczął się kiedy włączyłem maszynkę. Igły przebiły skórę, a młody zaczął drzeć się wniebogłosy. Zapytałem co się dzieje. Odpowiedział, że strasznie to napie****a. Szybka wymiana zdań czy kontynuujemy. Zgodził się. Kolejny dźwięk maszynki i salwa wrzasku. Odradzałem mu wcześniej robienia czaszki na potylicy, ale "nasz klient nasz pan" jak brzmi jedno z haseł naszego studio. Bardzo mi się ono nie podoba. Po jakichś dziesięciu minutach zażądał ode mnie znieczulenia. Standardowo zapytałem czy jest uczulony na którąś z substancji. Na każde pytanie odpowiedział "nie". Podałem kartkę aby mieć na wszelki wypadek pisemne oświadczenie, które podpisał. Podałem substancje i trzeba było odczekać kilka minut aż zacznie działać. Wyszedłem na papierosa. Nie skończyłem go ponieważ z salonu dobiegło mnie wołanie o pomoc. Rzuciłem papierosa i wbiegłem do środka. Na posadce leżał mój klient, dusił się. Szybko przystąpiłem do ratowania jego życia. Poleciłem dziewczynie która ze mną pracowała aby zadzwoniła po pogotowie. Zrobiła to o co ją prosiłem. Nie wiem ile czasu trwało nim przyjechali ratownicy. Chłopaki szybko się uwinęli. Oczywiście znałem ich bo pracujemy w jednym szpitalu i praktycznie codziennie się widzimy. Po zakończonej sytuacji zostałem sam z dziewczyną i jej klientem. Obydwoje ludzi nie dowierzali całej sytuacji. Na dziś to był mój ostatni klient. Pożegnałem się z nimi. Wychodząc złapałem swoją bluzę. Bezpośrednio ruszyłem w stronę domu. Po drodze odpaliłem kolejnego papierosa. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem ciemność. Siedziałem pośrodku lasu. Kilkanaście kilometrów od miasta. Byłem sam. Tylko w tych chwilach lubiłem być sam. Wyczuwałem coraz mocniej, że ta chwila się zbliża. Ta w której będę mógł spokojnie rozpostrzeć moje skrzydła i odetchnąć pełną piersią, nie musząc kisić się w ludzkim ciele. Kolejny raz zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki oddech. Kiedy je otworzyłem świat był piękniejszy. Spojrzałem na swoje łapy, a później wzrok przeniosłem na skrzydła. Kilka ruchów nimi i już byłem w powietrzu. Skierowałem się nad wodę. Kilkanaście minut latania dało mi upragnione odprężenie. 
***Następnego dnia ***
Wstałem z łózka dość niechętnie. Krótki bieg wokół parku, śniadanie i szybki prysznic. Ubrałem się w zwykłe czarne jeansy i szarą koszulkę. Dzień był piękny i dość ciepły. W plecak wrzuciłem kilka rzeczy i wyszedłem z domu. Zamknąłem drzwi wejściowe, wsiadłem w samochód i do szpitala. Zaparkowałem na parkingu przed ogromnym budynkiem. Wysiadłem zabrałem rzeczy i udałem się do pracy. Mijałem ludzi którzy byli zabiegani. Każdy z nich był inny, ale wszyscy tacy sami. Nudni, uważający się za największe bóstwa tego świata. Nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. W sumie to mnie cieszyło bo nie mieszali się w nasze życie. Życie smoków. Na miejscu otworzyłem szafkę i przebrałem się w strój ratownika. Dołączyłem do reszty ekipy w pokoju dla pielęgniarek. Lubiliśmy z nimi rozmawiać, a one z nami. Tak umilaliśmy sobie wole chwile w pracy. Nie trwała jednak ona długo. Dostaliśmy wezwanie. W parku straciła przytomność jakaś dziewczyna. Szybko się zebraliśmy. W końcu każda minuta była na wagę złota. Pędziliśmy ulicami miasta na sygnale. Ludzie zjeżdżali nam z drogi abyśmy mogli szybciej dotrzeć do poszkodowanej. Na miejscu stała mała grupka ludzi. Aaron i Sara prosili ludzi aby się odsunęli i zrobili nam miejsce. Przystąpiłem do akcji. Na szczęście nieznajoma odzyskała przytomność.
- Gdzie ja jestem? - Wybełkotała leżąc na chodniku.
- W parku. Zaraz zabierzemy Cię do szpitala. - Uśmiechnąłem się delikatnie. Te chwile dawały mi ogromną satysfakcje. Dzięki nam kolejna osoba będzie żyła. - Podajcie nosze. - Poleciłem reszcie ekipy.
Dziewczyno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz