niedziela, 9 kwietnia 2017

Od Jerome do ...

Zbliżała się godzina dwudziesta sobotniego wieczoru. Jak codziennie o tej porze, założyłem białą bluzkę, ciemne, sportowe spodnie i czarne trampki, stanowiące mój ubiór do biegania. Zabrałem też odtwarzacz mp3 i słuchawki, a do paska od spodni przypiąłem nóż, by w razie czego moc się czym bronić przed Zakonem. Przed wyjściem, tak jak zawsze, chciałem pożegnać się z siostrą. Zapukałem do jej pokoju, ale nie otrzymawszy odpowiedzi, wszedłem do środka. Celina, tak jak zazwyczaj, siedziała przy swoim biurku i coś rysowała. Cichutko podszedłem do niej.
- Cześć, siostra! – Położyłem moją prawą dłoń na jej głowie, w celu swoistego „pogłaskania” jej. – Co takiego tworzysz? - spytałem.
Dziewczyna zaskoczona moją obecnością szybko wstała i swoim ciałem zasłoniła rysunek. Wiedziałem, że zwykłą prośbą nie uda mi się wymusić pokazania jej dzieła. Na biurku zauważyłem półlitrowy kubek, prawdopodobnie z herbatą. Podniosłem go i upiłem łyk z niego.
- Dobra – stwierdziłem; gdyby Celina potrafiła zabijać wzrokiem, to byłbym już martwy.
- Oddaj to! – powiedziała, wyciągając ręce w moją stronę.
- Oddam, jak pokażesz mi, co robisz. – uśmiechnąłem się lekko.
Zrezygnowana dziewczyna wyrwała mi kubek z rąk i stanęła obok biurka. Tym razem naprawdę łatwo poszło. Rysunek, bardziej wstępny szkic przedstawiał polanę otoczoną przez gęsty las; przez nią przepływał mały strumyk, z którego pił, o ironio, smok. Gdyby tylko ona wiedziała... Widok tego napełnił mnie chęcią nie tylko pobiegania, ale też przemiany w smoka, by udać się na krótki lot.
- Jak ci się podoba? – spytała nieśmiało.
- Jest świetne- pochwaliłem ją – A teraz wybacz, że cię opuszczam, bo idę biegać. Wrócę potem.
- Okey. Pa. – po pożegnaniu się ze mną powróciła do wcześniej wykonywanego zadania.
Wyszedłem z domu, zaczynało się już ściemniać. Założyłem słuchawki. Za „rezydencją” znajdował się las, w którym miałem w zwyczaju biegać. Do przebiegnięcia miałem około pięciu kilometrów. Dzięki muzyce droga minęła mi nadzwyczaj szybko.

Byłem na polance na klifie, otoczonej z trzech stron przez las. Z czwartej strony widoczne było morze. Podszedłem do krawędzi, około 30 metrów dzieliło mnie od wody. Na dole widziałem także mnóstwo skalnych kolców, o które obijały się fale - idealne miejsce dla samobójców. W okolicy nie widziałem żadnego żywego człowieka, dlatego nic nie stało mi na przeszkodzie, abym mógł się przemienić. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Zamknąłem oczy. Słodki ból oznaczający przemianę przeszedł po całym moim ciele. Gdy otworzyłem je, byłem już smokiem. Rozprostowałem skrzydła i skoczyłem w dół, w stronę morza. Kilka metrów nad jego powierzchnią zmieniłem kierunek lotu w górę.
Wolność. Tak bardzo ją uwielbiałem. To uczucie, gdy wiesz, że nic cię nie ogranicza, jest naprawdę wspaniałe. Chciałbym, aby trwało wiecznie. Niestety nie mogło. Po kilku, kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu minutach musiałem wracać. Wróciłem na klif, a następnie przemieniłem się w człowieka. Tym razem ból przeistoczył się w zmęczenie. Od razu upadłem na kolana, a potem położyłem się na trawie. Nie miałem siły, by nawet ruszyć palcem. Zdecydowanie dziś za długo latałem. 
Z zamyślenia wyrwał mnie cichutki dźwięk jakby gwizdanie. Szybko wstałem i otrzepałem się z piasku. Na skraju lasu zauważyłem opierającą się o drzewo postać, która uważnie mi się przyglądała. Ile tam stał i co widział? Ciemnowłosy, niski mężczyzna, na oko wyglądający na dwadzieścia pięć lat, zaczął zbliżać się w moim kierunku. W dłoni trzymał pistolet.
- Kogo my tu mamy... – Zaczął mierzyć w moją stronę.
Od razu rozpoznałem ten ubiór. Członek Zakonu stał teraz niecałe dwa metry ode mnie. Podniosłem dłonie w geście rezygnacji. Każdy jego krok w moją stronę oznaczał jeden mój krok w tył. Gdy byłem niecały metr od urwiska, zatrzymałem się.
- O co panu chodzi? – spytałem, najmilej jak potrafiłem.
- O nic, biały smoku. – Z moich ust wyrwało się ciche przekleństwo.
Rozejrzałem się, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Zamiast niej zauważyłem na ziemi ślad smoczej łapy. Świetnie, tylko tego mi brakowało. Mężczyzna mierzył teraz pistoletem w moją głowę. Zdziwiło mnie, że był sam. Może w lesie ktoś jeszcze czekał? Miałem nadzieję, że jednak nie.
- Chcesz współpracować czy mam już od razu wpakować ci kulkę w łeb? – spytał z wyższością w głosie. Moją uwagę przykuł mały szczegół na jego broni. Była zabezpieczona. Pewnie ciemnowłosy niedawno stał się członkiem zakonu, dlatego wydawał się niedoświadczony. Szansa dla mnie. Gdy zauważył ten mały szczegół, zabrał się za odbezpieczanie broni.
- Ani to, ani to – odpowiedziałem, uśmiechając się.
Złapałem za dłoń, w której trzymał pistolet, obniżając ją, dzięki czemu już nie celował w moją głowę. Na moje szczęście i zarazem nieszczęście mężczyźnie udało się odbezpieczyć broń i nacisnąć spust. Ból rozszedł się po moim ramieniu, ale lepsze to niż strzał w głowę. Zaskoczony ciemnowłosy wypuścił broń, a mi udało zamienić nas stronami, dzięki czemu to on stał teraz bliżej skraju urwiska. Był silny, ale to ja miałem przewagę, która być może mogła polegać na różnicy w naszych wzrostach. Udało mi się powalić go tak, że połowa jego ciała była poza krawędzią; gdybym go wtedy nie trzymał, spadłby.
Ból w moim ramieniu był coraz większy, rana mocno krwawiła, a czerwony płyn był praktycznie na całej mojej ręce.
- Boisz się? – spytałem – M y się zawsze boimy. – puściłem go i w akompaniamencie jego krzyków wstałem, bez oglądania się za siebie.
Niestety, broń mężczyzny spadła razem z nim. Rozejrzałem się, ale w okolicy nie widziałem nikogo podejrzanego. Pora wracać do domu. Zacząłem biec, ale już po kilku minutach nie miałem siły; zaczęło kręcić mi się w głowie. Straciłem za dużo krwi, a rana jeszcze nie przestawała krwawić, chociaż to było „tylko” draśnięcie. Usiadłem pod jednym z drzew, wyjąłem nóż, który wciąż miałem przypięty do pasa i nim rozciąłem dół mojej białej bluzki w celu zrobienia z niej bandaża. Pasmami materiału owinąłem ranę, a następnie przy pomocy ust i zdrowej, prawej ręki związałem supełek, by opatrunek się nie zsunął. Próbowałem wstać, ale bezskutecznie. Moje powieki robiły się coraz cięższe. Zamknąłem oczy z nadzieją, że jeszcze kiedyś je otworzę.


<Ktoś? x3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz