sobota, 6 maja 2017

Od Nymphadory do ...

Zmęczone biegiem nogi odmawiały mi posłuszeństwa, jednak wewnętrzna potrzeba powrotu do mojej prawdziwej postaci, która z każdym stawianym przeze mnie krokiem narastała, dodawała im nowych sił. Zachodzące słońce tworzyło coraz większe i mroczniejsze cienie, aby ostatecznie całkowicie ustąpić miejsca na nieboskłonie Księżycowi. Wydeptana przez leśne zwierzęta ścieżka, którą uparcie podążałam stopniowo zwężała się i zanikała. Kątem oka dostrzegłam charakterystyczne, białe, zabite niegdyś piorunem drzewo. Zbliżałam się do celu. Po paru chwilach dostrzegłam w oddali koniec. Ziemia zapadła się ku morzu tworząc zdradliwy, budzący zarówno podziw, jak i grozę klif. Gdyby ktoś niewtajemniczony oglądałby moje poczynania zapewne wyrwał by się z jego ust przerażony krzyk, gdyby zobaczył, jak pewna siebie skaczę w otchłań i swobodnie spadam ku rozbijającym się o skały falom. W pewnym momencie jego strach przemieniłby się w niedowierzanie spowodowane widokiem wielkiego, czarnego jak otaczająca go noc, smoka. Transformacja wywołała u mnie ogromną euforię. Drżąca z targających mną emocji zamachnęłam się kilkukrotnie potężnymi skrzydłami w mgnieniu oka wznosząc się pod chmury. Pokonawszy białą granicę zawisłam w powietrzu i stanęłam twarzą w twarz ze lśniącym obliczem Księżyca. Mieszanka endorfin, adrenaliny i innych buzujących w moich żyłach enzymów znalazła ujście swojej energii w potężnym ryknięciu, które rozdarło nocną ciszę. Gdy już nieco ochłonęłam pozwoliłam sile grawitacji pociągnąć mnie z powrotem w kierunku rozpościerającego się w dole oceanu. Szybko nabierałam prędkości. Słyszałam jedynie szum wiatru i przyspieszające bicie mojego serca. W ostatnim momencie rozłożyłam skrzydła i poszybowałam tuż nad taflą słonej wody. Bawiłam się jeszcze w smoczej postaci około godzinę. Przyjemnie zmęczona harcami i nareszcie odprężona wylądowałam pod lasem i przybrałam ludzką postać. Nie chciałam jednak wracać. Podeszłam do poszarpanej krawędzi klifu i usiadłam na niej, aby w ciszy poobserwować świecący srebrzyście w blasku naturalnej ziemskiej satelity ocean. Jego widok, odległy szum fal i zapach jodu, wody oraz słonowodnych roślin całkowicie mnie pochłonął, przez co nie usłyszałam zbliżającego się w moją stronę zagrożenia. Z nostalgicznego zachwytu wyrwał mnie dopiero chłodny metal pistoletu przyłożonego do mojej potylicy. 
- Jakieś ostatnie słowa gadzinko? – usłyszałam głos oprawcy. – Trzeba było się nie wydzierać na całe gardło. Ah, wy smoki to jednak niezmiernie głupie stworzenia.

<Ktoś przyjdzie z pomocą?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz