poniedziałek, 8 maja 2017

Od Jerome C.D Delilah

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, kiedy Delilah przez nie wyszła. Udałem się do łazienki i zimną wodą przemyłem sobie twarz.
Jerome, co się z tobą dzieje?
Znowu sprawiłem, że ktoś ważny dla mnie cierpiał. Znowu. Ile razy będę powtarzać ten sam błąd? W tamtej chwili nienawidziłem samego siebie i żałowałem, że dziewczyna nie wpakowała mi kulki w łeb, by zakończyć mój marny żywot. Za bardzo dałem się ponieść tej mojej gorszej stronie. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po całym moim ciele, a wszystkie myśli i pragnienia z całego dnia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Dlaczego akurat takie rzeczy, raniące innych, musiały mi się podobać? Dlaczego nie mogłem być pod tym względem normalny? Zamknąłem oczy, a oczami wyobraźni zobaczyłem przestraszoną blondynkę, ze łzami w jej szmaragdowych oczach. Mimowolnie uśmiechnąłem się na wspomnienie tego widoku.
Nie. Nie powinienem myśleć o tym w taki sposób.
Ponownie przemyłem twarz wodą, tym razem chłodniejszą. Otrząśnij się, idioto. Jak tak dalej pójdzie, stracisz wszystko, co dla ciebie ważne. Chociaż już straciłem. Dziewczyna na pewno mnie bezpowrotnie nienawidzi, uznaje za dziwoląga, prześladowcę ciągle za nią podążającego. Dopiero wtedy, po tak długim czasie to zauważyłem. I zrobiłem to za późno. Nie miałem już szansy na poprawę naszej relacji. Mogłem tylko zapomnieć, przestać o niej myśleć, wrócić do zwykłego życia i jedynie żyć wspomnieniami o niej i o wspólnie przeżytych chwilach. Rozstanie, izolacja od siebie byłaby dla nas najlepsza. Może gdybym ponownie zaczął się leczyć, to wszystko mogłoby powrócić na właściwą drogę, ale czy rozpoczynanie tego, mimo że i tak nie przyniosłoby zamierzonego efektu, miało sens? Nie. Najwyraźniej nie było mi dane być szczęśliwym i przy okazji nie robić nikomu krzywdy. Taki był mój los, przeznaczenie. Powinienem się do tego przyzwyczaić, przestać się tym przejmować, ale nie potrafiłem.
Zmienię się, specjalnie dla niej, a co najmniej spróbuję to zrobić, nawet jeśli miało to oznaczać zatracenie kolejnej cząstki mojej osobowości i uczuć. Jak mi się nie uda, to będę wiedział, że próbowałem. Gdyby udało mi się to zrobić, co raczej było niemożliwe, Delilah nadal mogła mnie odrzucić, nie chcieć znać. Zresztą nie dziwiłbym jej się, gdybym był na jej miejscu, to tak bym zrobił. Moje wszelkie nadzieje pękały tak szybko, jak bańki mydlane.
By nie powiększyć jej nienawiści skierowanej w moją stronę, nie mogłem teraz za nią pójść, musiałem zostawić ją samą, nawet jeśli to było niebezpieczne i groziła jej szybka, brutalna śmierć. Oczywiście, to w pewnym sensie mogło być wygodne, ale wyrzuty sumienia mogłyby mnie zniszczyć, ale nie tak samo, jak rozstanie. Mimo to nie chciałem ulegać chęci podążenia za nią. Mnie w sumie też groził rychły zgon, ale za to on uwolniłby mnie od problemów. Po raz ostatni woda znalazła się na mojej twarzy, potem wytarłem ją do sucha ręcznikiem, a włosy przeczesałem dłonią. Przyjrzałem się mojemu odbiciu w lustrze. Wyglądałem źle. Bardzo źle. Moja twarz była nienaturalnie blada, a włosy nadal pozostały w strasznym nieładnie. Policzki, podobnie jak i oczy miałem zaczerwienione, jakbym przed chwilą płakał, ale nie czułem tego.
Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i zacząłem przyglądać się widoku za oknem. Moim celem było odczekanie chwili, by dziewczyna mogła się wystarczająco oddalić, bo nie chciałem wpaść na nią po drodze. Takie spotkanie wszystko by pogorszyło. Potem miałem zamiar wrócić do domu i mojego nudnego życia. Znowu. Czy wcześniej nie mówiłem czegoś takiego?
Nocną ciszę przerwał pojedynczy wystrzał z broni. Niepokojące, ale zignorowałem go. Po niecałej minucie rozległ się jeszcze jeden strzał. Czy to mogło mieć coś wspólnego z Delilah? Potem usłyszałem trzeci i czwarty. Tak, to musiało mieć z nią związek. A jak nie z nią, to z innym smokiem. Komuś groziło niebezpieczeństwo, a myśl, że to mogła dotyczyć jej, napełniała moje serce niepokojem. Liczyłem dalej; piąty, szósty, siódmy.
- Pierdolę. – Nie mogłem już dłużej czekać. Wyszedłem z jej mieszkania, by znaleźć źródło tych dźwięków.
Strzały połączone z odgłosem tłuczonego szkła, były coraz częstsze. Dzięki moim wyostrzonym, smoczym zmysłom bez problemu udało mi się znaleźć ich źródło. I oczywiście, nie myliłem się w poprzednich przeczuciach. Przed wysokim budynkiem mieszkalnym stała wkurzona, zielonooka blondynka, wesoło strzelająca do okien niewinnych ludzi. Cóż, tego się po niej nie spodziewałem. W jej pobliżu  nie zauważyłem żadnych trupów, co oznaczało, że Zakon jeszcze do niej nie dotarł. Tym razem miała dużo szczęścia. A, jako że w okolicy kręciła się cała banda tych skurwieli, oczywiste było, że ktoś zmierzał w tym kierunku. Stanąłem w oddali, by nie prowokować jej swoją obecnością i też po to, by móc obserwować wszystko, co dzieje się w pobliżu. Oczekiwałem ich. Miałem nadzieję, że przyjdą. Ochota wbicia trzymanego przeze mnie noża w kratkę piersiową wroga była wręcz oszałamiająca. I długo nie musiałem czekać na taką okazję.
Postać ubrana w kolor nocy powolnym krokiem zbliżała się do dziewczyny, która go nie zauważyła. To była moja szansa. Mężczyzna zaczął coś szeptać do krótkofalówki, przy okazji wyciągając broń. Nie zauważył mnie. Podszedłem do niego od tyłu i jedną dłonią zasłoniłem mu usta, co sprawiło, że mimowolnie nacisnął spust na broni, ale pocisk minął Delilah i utkwił kilka centymetrów od jej głowy w ścianie. Mój nóż dotknął szyi mężczyzny, a pewny ruch ręką przeciął ją. Z rany prysnęła krew, a jego krótkofalówka, wypuszczona z rąk, uderzyła w ziemię, ale po głosach słyszanych z niej było pewne, że nadal działała. Teraz każde słowo wypowiedziane przeze mnie lub dziewczynę mogło mieć przykre konsekwencje. Powoli ułożyłem martwego członka Zakonu na ziemię, by wbić nóż w jego klatkę piersiową, tak dla pewności. Jego krew pobudziła moją białą bluzę z kapturem, tworząc ciekawy wzór. Temu wszystkiemu przyglądała się zielonooka, jej wzrok spoczął na mnie.
- Jerome, co ty tu kurwa robisz!? – zaczęła się do mnie zbliżać, wymachując bronią, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Zakon w tak żałosny sposób mógł poznać moje imię. – Zostaw mnie. Umrzyj. Przypadnij. Zniknij. Nie chcę cię znać.
- Wiem, wiem. – uniosłem dłonie w geście obronnym, gdy lufa dotknęła mojego czoła. – Zabij mnie, zrób to. Wykorzystaj okazję. – straciłem chęci do życia i walki. Jedną dłoń położyłem na jej dłoni trzymającej pistolet, tak jakbym sam miał do siebie strzelić.
W odróżnieniu od wcześniejszej sytuacji teraz w jej oczach widziałem niepohamowaną żądzę mordu. Broń trzymała pewnie, a palec na spuście coraz bardziej się zaciskał. Więc tak umrę. Czy byłem z tego powodu zły? Nie. Wręcz oczekiwałem tego. Jako smok i tak pewnie nie dożyłbym trzydziestki, a co dopiero starości.
Rozległ się strzał, ale nie z broni dziewczyny; żadne z nas nie zostało ranne. Kilka metrów od nas stał inny mężczyzna, celujący w Delilah, ale ona nawet się tym nie przejęła i nadal cała jej uwaga była skupiona na mnie.
- Opuść broń, smoczyco. – powiedział doniosłym głosem, powolnym krokiem zbliżał się do nas.
Nie zauważył tego, że ja też po części ją trzymałem? Zielonooka nie zareagowała. Zagłada zbliżała się nieuchronnie, więc to ja musiałem działać. Szybkim, niespodziewanym ruchem ruszyłem jej rękę, by pistolet wycelowany był w nieznajomego. Położyłem palec na jej palcu i nacisnąłem spust. Pierwsze dwa strzały okazały się niecelne, ale kolejne trzy trafiły go w brzuch. Upadł, ale chyba jeszcze oddychał. Niestety, w magazynku nie było już więcej kul.
- Nie dotykaj mnie. – Delilah mówiąc to, odepchnęła mnie.
- Uratowałem ci życie. – jej zachowanie coraz bardziej mnie denerwowało.
- Poradziłabym sobie sama. – ze złością rzuciła broń na ziemię. – A teraz nie mam naboi. Spokojnie starczyłoby mi ich na ciebie i jego.
- Gdyby malutka, niesforna dziewczynka nie wystrzelała ich bezsensownie w okna, to by je nadal miała. – fuknąłem.
- Zrobiłam to, bo miałam na to ochotę. Mogę robić, co tylko chcę.
- Nawet, jak to jest żałośnie głupie?
- Moje życie, moja sprawa. – jej oczy były pełne nienawiści. – Zostaw mnie w spokoju.
- Już mi to mówiłaś.
- Ale jeszcze nie posłuchałeś.
- Miałem zamiar to zrobić, ale usłyszałem strzały. Bałem się, że to mogło mieć z tobą jakiś związek. I oczywiście się nie myliłem.
- Znowu usprawiedliwiasz się tym samym! – zbliżyła się do mnie. – Nieważne co by się stało i tak byś za mną przylazł, a potem gadał, że ‘zrobiłeś to dla mnie, bo się martwisz’.
- Nie tym razem. – westchnąłem.
- Kłamiesz.
- Mówię prawdę. – mój wzrok spoczął na leżącej na ziemi krótkofalówce, która nadal była włączona. – Nic już nie mów.
- Och, czyżbyś bał się, że mogę mieć rację? Nie chcesz.. – podszedłem do niej i dłonią zasłoniłem jej usta.
- Nic. Już. Więcej. Nie. Mów. – powtórzyłem i wskazałem na ten mały przedmiot, ale ona nie przejęła się nim.
Z całej siły odepchnęła mnie, a następnie przywaliła mi w policzek. Wkurzające. Miałem dość jej zachowania. Gniew zaczął pulsować w moich żyłach. Starałem się zrobić dobrze, ale jak zwykle nie wyszło, byłem źle zrozumiany. Czułem, jakbym miał zaraz eksplodować, jakby moja smocza forma miała się za chwilę przebudzić.
- Ty kurwo. – złapałem ją za nadgarstek.
Chciałem zrobić coś, aby tego pożałowała. Sprawić jej jeszcze więcej bólu, ale obiecałem sobie, że tego więcej nie zrobię. Jej wzrok błądził po całej mojej twarzy, przypatrywała się czemuś.
- Hej, Jerome, uspokój się. – drugą ręką lekko dotknęła mojej dłoni.
Puściłem ją. Dotknąłem swojej twarzy; pod palcami, na jej krańcach, a w szczególności przy kościach policzkowych wyczułem niewielkie zgrubienia o charakterystycznym kształcie. Mój wzrok powędrował na moją dłoń. Znajdowało się na niej kilka pojedynczych, białych łusek. Moje źrenice też pewnie zmieniły kształt z kulistych na pionowe. To zwróciło uwagę dziewczyny.
- Pierdolę to wszystko. – kątem oka zauważyłem, że postać, którą wcześniej postrzeliliśmy, poruszyła się.
Zbliżyłem się do niego. Żył. Jego oddech był płytki; utracił sporo krwi i zaczął nią kaszleć. Wyciągnąłem nóż. Lekko otworzył oczy.
- Więc ty też… jesteś.. wrogiem… - wydusił z siebie. W odpowiedzi zakończyłem jego cierpienie i zabrałem jego pistolet.
Broń wytarłem o bluzę. I tak już była cała poplamiona krwią, więc kilka nowych śladów jej nie zaszkodziło. Mimo że pozbycie się członka Zakonu trochę mnie uspokoiło, to moje smocze znamiona nie zniknęły. Wewnątrz siebie nie chciałem, by to się stało. Pragnąłem wtedy zmienić się w smoka, niezależnie od konsekwencji, by odciąć się od tych stosunkowo ‘ludzkich’ problemów. Ta cząstka mojej prawdziwej natury dodawała mi pewności siebie. Gdy obejrzałem się, by spojrzeć na Delilah, to już nie stała w tym samym miejscu. Powoli oddalała się, szła w przeciwną stronę, niż był jej dom. Podbiegłem do niej.
- Dokąd idziesz? – spytałem.
- Spierdalaj. – na odpowiedź nie musiałem długo czekać.
- Wracaj do domu. – zatrzymała się. – Nie masz już amunicji i nie poradzisz sobie sama z większą ilością osób.
- Twój truposz ją przy sobie miał, więc ją wzięłam. – dla potwierdzenia swoich słów wyciągnęła pistolet z kieszeni.
- Aha. Świetnie, po prostu super. – zlustrowała mnie wzrokiem. – I to twoim zdaniem wystarczy?
- Na takich śmieci jak ty na pewno. – wycelowała we mnie. – To ty powinieneś wracać do domku. Wyglądasz jak jakiś pieprzony psychopata. – po czym dodała po chwili. – Ups, przecież nim jesteś.
- I tak we mnie nie strzelisz, więc odpuść sobie te gierki. – prychnęła i posłusznie schowała broń. – To co, po dobroci wrócisz do swojego domu czy mam cię tam zabrać siłą?
- Tylko byś spróbował. – ruszyła przed siebie. – Żegnaj.
- Czyli nie po dobroci. – powiedziałem sam do siebie. Zbliżyłem się do niej i złapałem ją za ramię, na co ona się odwróciła.
- Odpierdol się kurwa. – wysyczała.
- Nie.
Nie zważając na protesty dziewczyny, objąłem ją w pasie i podniosłem, a następnie przerzuciłem ją sobie przez ramię. Już kiedyś tak zrobiłem; wspomnienia z tamtego wieczoru powróciły, a ja poczułem, że robi mi się gorąco. W odróżnieniu od tamtego wydarzenia Delilah nie była pijana tylko wkurwiona. Nie mogłem liczyć na jej szczere słowa jak wtedy; zamiast nich dostałem wierzganie nogami i swoiste, nawet niebolące ‘bicie’ pięściami po plecach. Byłem od niej silniejszy, dlatego nie mogła uciec. Delikatnie uśmiechnąłem się na tę myśl.
Ponownie zachowywałem się jak psychopata.
Po pewnym czasie blondynka się poddała i pogodziła ze swoim losem. Szliśmy w milczeniu; nie spieszyłem się.
- Jerome, możesz już mnie puścić? – przerwała ciszę. – Nie ucieknę ci.
- Nie wierzę w to. – postawiłem ją na ziemi. – Jeśli spróbujesz to i tak cię dogonię i złapię, wiesz? – lekko poklepałem ją po ramieniu.
Drgnęła i bez oglądania się na mnie, poszła przed siebie. Podążałem za nią jak cień albo może bardziej niemy obrońca, będący jednocześnie prześladowcą.
~*~
- Widzisz? Nie uciekam. – otworzyła furtkę prowadzącą do jej posesji. – Nie musisz wchodzić dalej, poradzę sobie.
- Chcę mieć pewność, że wejdziesz do środka.
- Stąd też to zobaczysz.
- Nie dyskutuj. – wypowiedziałem bez zastanowienia i od razu ugryzłem się w język. Nie powinienem tego mówić.
- Znów się taki robisz, popierdoleńcu. – szybkim krokiem udała się do drzwi wejściowych. Poszedłem za nią. Po wejściu do środka, gdy chciała je zamknąć, uniemożliwiłem to, przytrzymując je dłonią.
- Puść. – rozkazała.
- Del. Chcę ci powiedzieć ostatnią rzecz, zanim rozstaniemy się na dobre.
- No, słucham. Masz minutę. – wyglądała na zirytowaną.
- To bardziej prośba. – westchnąłem. – Proszę, żyj. Chodź normalnie do szkoły, zacznij jeść, nie rób sobie krzywdy. Nie daj się zabić ani sobie, ani im. – spuściłem wzrok.
- I? Tylko tyle? – Nie wydawała się wzruszona moimi słowami.
- Nie. – ponownie spojrzałem w jej szmaragdowe, hipnotyzujące oczy.
Delikatnie się uśmiechnąłem, a ona popatrzyła się na mnie jak na idiotę. Zbliżyłem moją twarz do jej twarzy i złożyłem lekki, niewinny pocałunek, bardziej cmoknięcie, na jej ustach, trwający zaledwie kilka byt krótkich sekund. Odsunąłem się, a dziewczyna nawet się nie poruszyła.
- Wybacz.– po raz ostatni spojrzałem na jej twarz i nie czekając na odpowiedź, zatrzasnąłem drzwi.
Szybko opuściłem jej podwórko i odszedłem od niego spory kawałek. Spojrzałem na niebo. Srebrzysty księżyc w pełni oświetlał wszystko, dając złudzenie bezpiecznego dnia, a gwiazdy wyglądały jak jego małe pomocnice. To napełniło mnie chęcią polatania. Kto wie, może to zrobię w tę piękną, szaloną noc? Muszę z niej skorzystać. Z jednej kieszeni wyjąłem nóż, a z drugiej wcześniej zdobyty pistolet i zacząłem się im przyglądać. Obydwa śmiercionośne metale połyskiwały złowieszczo w księżycowej poświacie. Który wybrać? Może lepiej jednak przemienić się w smoka i zasmakować wolności? A gdyby tak połączyć te dwie rzeczy? Pora się zabawić i zapomnieć o wszystkim. Ciekawe myśli przyszły do mojej głowy.
Cichutko się zaśmiałem.
Jestem szalony.


<Del?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz