Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, kiedy Delilah przez nie
wyszła. Udałem się do łazienki i zimną wodą przemyłem sobie twarz.
Jerome, co się z tobą dzieje?
Znowu sprawiłem, że ktoś ważny dla mnie cierpiał. Znowu. Ile
razy będę powtarzać ten sam błąd? W tamtej chwili nienawidziłem samego siebie i
żałowałem, że dziewczyna nie wpakowała mi kulki w łeb, by zakończyć mój marny
żywot. Za bardzo dałem się ponieść tej mojej gorszej stronie. Nieprzyjemny
dreszcz przeszedł po całym moim ciele, a wszystkie myśli i pragnienia z całego
dnia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Dlaczego akurat takie rzeczy, raniące
innych, musiały mi się podobać? Dlaczego nie mogłem być pod tym względem
normalny? Zamknąłem oczy, a oczami wyobraźni zobaczyłem przestraszoną
blondynkę, ze łzami w jej szmaragdowych oczach. Mimowolnie uśmiechnąłem się na
wspomnienie tego widoku.
Nie. Nie powinienem myśleć o tym w taki sposób.
Ponownie przemyłem twarz wodą, tym razem chłodniejszą.
Otrząśnij się, idioto. Jak tak dalej pójdzie, stracisz wszystko, co dla ciebie
ważne. Chociaż już straciłem. Dziewczyna na pewno mnie bezpowrotnie nienawidzi,
uznaje za dziwoląga, prześladowcę ciągle za nią podążającego. Dopiero wtedy, po
tak długim czasie to zauważyłem. I zrobiłem to za późno. Nie miałem już szansy
na poprawę naszej relacji. Mogłem tylko zapomnieć, przestać o niej myśleć,
wrócić do zwykłego życia i jedynie żyć wspomnieniami o niej i o wspólnie
przeżytych chwilach. Rozstanie, izolacja od siebie byłaby dla nas najlepsza.
Może gdybym ponownie zaczął się leczyć, to wszystko mogłoby powrócić na
właściwą drogę, ale czy rozpoczynanie tego, mimo że i tak nie przyniosłoby
zamierzonego efektu, miało sens? Nie. Najwyraźniej nie było mi dane być
szczęśliwym i przy okazji nie robić nikomu krzywdy. Taki był mój los,
przeznaczenie. Powinienem się do tego przyzwyczaić, przestać się tym
przejmować, ale nie potrafiłem.
Zmienię się, specjalnie dla niej, a co najmniej spróbuję to
zrobić, nawet jeśli miało to oznaczać zatracenie kolejnej cząstki mojej
osobowości i uczuć. Jak mi się nie uda, to będę wiedział, że próbowałem. Gdyby
udało mi się to zrobić, co raczej było niemożliwe, Delilah nadal mogła mnie
odrzucić, nie chcieć znać. Zresztą nie dziwiłbym jej się, gdybym był na jej
miejscu, to tak bym zrobił. Moje wszelkie nadzieje pękały tak szybko, jak bańki
mydlane.
By nie powiększyć jej nienawiści skierowanej w moją stronę,
nie mogłem teraz za nią pójść, musiałem zostawić ją samą, nawet jeśli to było
niebezpieczne i groziła jej szybka, brutalna śmierć. Oczywiście, to w pewnym
sensie mogło być wygodne, ale wyrzuty sumienia mogłyby mnie zniszczyć, ale nie tak
samo, jak rozstanie. Mimo to nie chciałem ulegać chęci podążenia za nią. Mnie w
sumie też groził rychły zgon, ale za to on uwolniłby mnie od problemów. Po raz
ostatni woda znalazła się na mojej twarzy, potem wytarłem ją do sucha
ręcznikiem, a włosy przeczesałem dłonią. Przyjrzałem się mojemu odbiciu w
lustrze. Wyglądałem źle. Bardzo źle. Moja twarz była nienaturalnie blada, a
włosy nadal pozostały w strasznym nieładnie. Policzki, podobnie jak i oczy
miałem zaczerwienione, jakbym przed chwilą płakał, ale nie czułem tego.
Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i zacząłem przyglądać się
widoku za oknem. Moim celem było odczekanie chwili, by dziewczyna mogła się
wystarczająco oddalić, bo nie chciałem wpaść na nią po drodze. Takie spotkanie
wszystko by pogorszyło. Potem miałem zamiar wrócić do domu i mojego nudnego
życia. Znowu. Czy wcześniej nie mówiłem czegoś takiego?
Nocną ciszę przerwał pojedynczy wystrzał z broni.
Niepokojące, ale zignorowałem go. Po niecałej minucie rozległ się jeszcze jeden
strzał. Czy to mogło mieć coś wspólnego z Delilah? Potem usłyszałem trzeci i
czwarty. Tak, to musiało mieć z nią związek. A jak nie z nią, to z innym
smokiem. Komuś groziło niebezpieczeństwo, a myśl, że to mogła dotyczyć jej,
napełniała moje serce niepokojem. Liczyłem dalej; piąty, szósty, siódmy.
- Pierdolę. – Nie mogłem już dłużej czekać. Wyszedłem z jej
mieszkania, by znaleźć źródło tych dźwięków.
Strzały połączone z odgłosem tłuczonego szkła, były coraz
częstsze. Dzięki moim wyostrzonym, smoczym zmysłom bez problemu udało mi się
znaleźć ich źródło. I oczywiście, nie myliłem się w poprzednich przeczuciach.
Przed wysokim budynkiem mieszkalnym stała wkurzona, zielonooka blondynka,
wesoło strzelająca do okien niewinnych ludzi. Cóż, tego się po niej nie
spodziewałem. W jej pobliżu nie
zauważyłem żadnych trupów, co oznaczało, że Zakon jeszcze do niej nie dotarł.
Tym razem miała dużo szczęścia. A, jako że w okolicy kręciła się cała banda
tych skurwieli, oczywiste było, że ktoś zmierzał w tym kierunku. Stanąłem w
oddali, by nie prowokować jej swoją obecnością i też po to, by móc obserwować
wszystko, co dzieje się w pobliżu. Oczekiwałem ich. Miałem nadzieję, że
przyjdą. Ochota wbicia trzymanego przeze mnie noża w kratkę piersiową wroga
była wręcz oszałamiająca. I długo nie musiałem czekać na taką okazję.
Postać ubrana w kolor nocy powolnym krokiem zbliżała się do
dziewczyny, która go nie zauważyła. To była moja szansa. Mężczyzna zaczął coś
szeptać do krótkofalówki, przy okazji wyciągając broń. Nie zauważył mnie.
Podszedłem do niego od tyłu i jedną dłonią zasłoniłem mu usta, co sprawiło, że
mimowolnie nacisnął spust na broni, ale pocisk minął Delilah i utkwił kilka
centymetrów od jej głowy w ścianie. Mój nóż dotknął szyi mężczyzny, a pewny
ruch ręką przeciął ją. Z rany prysnęła krew, a jego krótkofalówka, wypuszczona
z rąk, uderzyła w ziemię, ale po głosach słyszanych z niej było pewne, że nadal
działała. Teraz każde słowo wypowiedziane przeze mnie lub dziewczynę mogło mieć
przykre konsekwencje. Powoli ułożyłem martwego członka Zakonu na ziemię, by
wbić nóż w jego klatkę piersiową, tak dla pewności. Jego krew pobudziła moją
białą bluzę z kapturem, tworząc ciekawy wzór. Temu wszystkiemu przyglądała się
zielonooka, jej wzrok spoczął na mnie.
- Jerome, co ty tu kurwa robisz!? – zaczęła się do mnie
zbliżać, wymachując bronią, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Zakon w tak
żałosny sposób mógł poznać moje imię. – Zostaw mnie. Umrzyj. Przypadnij.
Zniknij. Nie chcę cię znać.
- Wiem, wiem. – uniosłem dłonie w geście obronnym, gdy lufa
dotknęła mojego czoła. – Zabij mnie, zrób to. Wykorzystaj okazję. – straciłem
chęci do życia i walki. Jedną dłoń położyłem na jej dłoni trzymającej pistolet,
tak jakbym sam miał do siebie strzelić.
W odróżnieniu od wcześniejszej sytuacji teraz w jej oczach
widziałem niepohamowaną żądzę mordu. Broń trzymała pewnie, a palec na spuście
coraz bardziej się zaciskał. Więc tak umrę. Czy byłem z tego powodu zły? Nie.
Wręcz oczekiwałem tego. Jako smok i tak pewnie nie dożyłbym trzydziestki, a co
dopiero starości.
Rozległ się strzał, ale nie z broni dziewczyny; żadne z nas
nie zostało ranne. Kilka metrów od nas stał inny mężczyzna, celujący w Delilah,
ale ona nawet się tym nie przejęła i nadal cała jej uwaga była skupiona na
mnie.
- Opuść broń, smoczyco. – powiedział doniosłym głosem,
powolnym krokiem zbliżał się do nas.
Nie zauważył tego, że ja też po części ją trzymałem?
Zielonooka nie zareagowała. Zagłada zbliżała się nieuchronnie, więc to ja
musiałem działać. Szybkim, niespodziewanym ruchem ruszyłem jej rękę, by
pistolet wycelowany był w nieznajomego. Położyłem palec na jej palcu i
nacisnąłem spust. Pierwsze dwa strzały okazały się niecelne, ale kolejne trzy
trafiły go w brzuch. Upadł, ale chyba jeszcze oddychał. Niestety, w magazynku
nie było już więcej kul.
- Nie dotykaj mnie. – Delilah mówiąc to, odepchnęła mnie.
- Uratowałem ci życie. – jej zachowanie coraz bardziej mnie
denerwowało.
- Poradziłabym sobie sama. – ze złością rzuciła broń na
ziemię. – A teraz nie mam naboi. Spokojnie starczyłoby mi ich na ciebie i jego.
- Gdyby malutka, niesforna dziewczynka nie wystrzelała ich
bezsensownie w okna, to by je nadal miała. – fuknąłem.
- Zrobiłam to, bo miałam na to ochotę. Mogę robić, co tylko
chcę.
- Nawet, jak to jest żałośnie głupie?
- Moje życie, moja sprawa. – jej oczy były pełne nienawiści.
– Zostaw mnie w spokoju.
- Już mi to mówiłaś.
- Ale jeszcze nie posłuchałeś.
- Miałem zamiar to zrobić, ale usłyszałem strzały. Bałem
się, że to mogło mieć z tobą jakiś związek. I oczywiście się nie myliłem.
- Znowu usprawiedliwiasz się tym samym! – zbliżyła się do
mnie. – Nieważne co by się stało i tak byś za mną przylazł, a potem gadał, że
‘zrobiłeś to dla mnie, bo się martwisz’.
- Nie tym razem. – westchnąłem.
- Kłamiesz.
- Mówię prawdę. – mój wzrok spoczął na leżącej na ziemi
krótkofalówce, która nadal była włączona. – Nic już nie mów.
- Och, czyżbyś bał się, że mogę mieć rację? Nie chcesz.. –
podszedłem do niej i dłonią zasłoniłem jej usta.
- Nic. Już. Więcej. Nie. Mów. – powtórzyłem i wskazałem na
ten mały przedmiot, ale ona nie przejęła się nim.
Z całej siły odepchnęła mnie, a następnie przywaliła mi w
policzek. Wkurzające. Miałem dość jej zachowania. Gniew zaczął pulsować w moich
żyłach. Starałem się zrobić dobrze, ale jak zwykle nie wyszło, byłem źle
zrozumiany. Czułem, jakbym miał zaraz eksplodować, jakby moja smocza forma
miała się za chwilę przebudzić.
- Ty kurwo. – złapałem ją za nadgarstek.
Chciałem zrobić coś, aby tego pożałowała. Sprawić jej
jeszcze więcej bólu, ale obiecałem sobie, że tego więcej nie zrobię. Jej wzrok
błądził po całej mojej twarzy, przypatrywała się czemuś.
- Hej, Jerome, uspokój się. – drugą ręką lekko dotknęła
mojej dłoni.
Puściłem ją. Dotknąłem swojej twarzy; pod palcami, na jej
krańcach, a w szczególności przy kościach policzkowych wyczułem niewielkie
zgrubienia o charakterystycznym kształcie. Mój wzrok powędrował na moją dłoń.
Znajdowało się na niej kilka pojedynczych, białych łusek. Moje źrenice też
pewnie zmieniły kształt z kulistych na pionowe. To zwróciło uwagę dziewczyny.
- Pierdolę to wszystko. – kątem oka zauważyłem, że postać,
którą wcześniej postrzeliliśmy, poruszyła się.
Zbliżyłem się do niego. Żył. Jego oddech był płytki; utracił
sporo krwi i zaczął nią kaszleć. Wyciągnąłem nóż. Lekko otworzył oczy.
- Więc ty też… jesteś.. wrogiem… - wydusił z siebie. W
odpowiedzi zakończyłem jego cierpienie i zabrałem jego pistolet.
Broń wytarłem o bluzę. I tak już była cała poplamiona krwią,
więc kilka nowych śladów jej nie zaszkodziło. Mimo że pozbycie się członka
Zakonu trochę mnie uspokoiło, to moje smocze znamiona nie zniknęły. Wewnątrz
siebie nie chciałem, by to się stało. Pragnąłem wtedy zmienić się w smoka,
niezależnie od konsekwencji, by odciąć się od tych stosunkowo ‘ludzkich’
problemów. Ta cząstka mojej prawdziwej natury dodawała mi pewności siebie. Gdy
obejrzałem się, by spojrzeć na Delilah, to już nie stała w tym samym miejscu.
Powoli oddalała się, szła w przeciwną stronę, niż był jej dom. Podbiegłem do
niej.
- Dokąd idziesz? – spytałem.
- Spierdalaj. – na odpowiedź nie musiałem długo czekać.
- Wracaj do domu. – zatrzymała się. – Nie masz już amunicji
i nie poradzisz sobie sama z większą ilością osób.
- Twój truposz ją przy sobie miał, więc ją wzięłam. – dla
potwierdzenia swoich słów wyciągnęła pistolet z kieszeni.
- Aha. Świetnie, po prostu super. – zlustrowała mnie
wzrokiem. – I to twoim zdaniem wystarczy?
- Na takich śmieci jak ty na pewno. – wycelowała we mnie. –
To ty powinieneś wracać do domku. Wyglądasz jak jakiś pieprzony psychopata. –
po czym dodała po chwili. – Ups, przecież nim jesteś.
- I tak we mnie nie strzelisz, więc odpuść sobie te gierki.
– prychnęła i posłusznie schowała broń. – To co, po dobroci wrócisz do swojego
domu czy mam cię tam zabrać siłą?
- Tylko byś spróbował. – ruszyła przed siebie. – Żegnaj.
- Czyli nie po dobroci. – powiedziałem sam do siebie.
Zbliżyłem się do niej i złapałem ją za ramię, na co ona się odwróciła.
- Odpierdol się kurwa. – wysyczała.
- Nie.
Nie zważając na protesty dziewczyny, objąłem ją w pasie i
podniosłem, a następnie przerzuciłem ją sobie przez ramię. Już kiedyś tak
zrobiłem; wspomnienia z tamtego wieczoru powróciły, a ja poczułem, że robi mi
się gorąco. W odróżnieniu od tamtego wydarzenia Delilah nie była pijana tylko
wkurwiona. Nie mogłem liczyć na jej szczere słowa jak wtedy; zamiast nich
dostałem wierzganie nogami i swoiste, nawet niebolące ‘bicie’ pięściami po
plecach. Byłem od niej silniejszy, dlatego nie mogła uciec. Delikatnie
uśmiechnąłem się na tę myśl.
Ponownie zachowywałem się jak psychopata.
Po pewnym czasie blondynka się poddała i pogodziła ze swoim
losem. Szliśmy w milczeniu; nie spieszyłem się.
- Jerome, możesz już mnie puścić? – przerwała ciszę. – Nie
ucieknę ci.
- Nie wierzę w to. – postawiłem ją na ziemi. – Jeśli
spróbujesz to i tak cię dogonię i złapię, wiesz? – lekko poklepałem ją po
ramieniu.
Drgnęła i bez oglądania się na mnie, poszła przed siebie.
Podążałem za nią jak cień albo może bardziej niemy obrońca, będący jednocześnie
prześladowcą.
~*~
- Widzisz? Nie uciekam. – otworzyła furtkę prowadzącą do jej
posesji. – Nie musisz wchodzić dalej, poradzę sobie.
- Chcę mieć pewność, że wejdziesz do środka.
- Stąd też to zobaczysz.
- Nie dyskutuj. – wypowiedziałem bez zastanowienia i od razu
ugryzłem się w język. Nie powinienem tego mówić.
- Znów się taki robisz, popierdoleńcu. – szybkim krokiem
udała się do drzwi wejściowych. Poszedłem za nią. Po wejściu do środka, gdy
chciała je zamknąć, uniemożliwiłem to, przytrzymując je dłonią.
- Puść. – rozkazała.
- Del. Chcę ci powiedzieć ostatnią rzecz, zanim rozstaniemy
się na dobre.
- No, słucham. Masz minutę. – wyglądała na zirytowaną.
- To bardziej prośba. – westchnąłem. – Proszę, żyj. Chodź
normalnie do szkoły, zacznij jeść, nie rób sobie krzywdy. Nie daj się zabić ani
sobie, ani im. – spuściłem wzrok.
- I? Tylko tyle? – Nie wydawała się wzruszona moimi słowami.
- Nie. – ponownie spojrzałem w jej szmaragdowe,
hipnotyzujące oczy.
Delikatnie się uśmiechnąłem, a ona popatrzyła się na mnie
jak na idiotę. Zbliżyłem moją twarz do jej twarzy i złożyłem lekki, niewinny
pocałunek, bardziej cmoknięcie, na jej ustach, trwający zaledwie kilka byt
krótkich sekund. Odsunąłem się, a dziewczyna nawet się nie poruszyła.
- Wybacz.– po raz ostatni spojrzałem na jej twarz i nie
czekając na odpowiedź, zatrzasnąłem drzwi.
Szybko opuściłem jej podwórko i odszedłem od niego spory
kawałek. Spojrzałem na niebo. Srebrzysty księżyc w pełni oświetlał wszystko,
dając złudzenie bezpiecznego dnia, a gwiazdy wyglądały jak jego małe pomocnice.
To napełniło mnie chęcią polatania. Kto wie, może to zrobię w tę piękną,
szaloną noc? Muszę z niej skorzystać. Z jednej kieszeni wyjąłem nóż, a z
drugiej wcześniej zdobyty pistolet i zacząłem się im przyglądać. Obydwa
śmiercionośne metale połyskiwały złowieszczo w księżycowej poświacie. Który
wybrać? Może lepiej jednak przemienić się w smoka i zasmakować wolności? A gdyby
tak połączyć te dwie rzeczy? Pora się zabawić i zapomnieć o wszystkim. Ciekawe
myśli przyszły do mojej głowy.
Cichutko się zaśmiałem.
Jestem szalony.
<Del?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz