czwartek, 11 maja 2017

Od Matthiasa C.D Delilah

A mnie niszczy to wszystko…
Niszczy.
Nie byłem psychiczny na tym punkcie. Nigdy. Mimo to sięgnąłem po doskonale mi znane narkotyki, wiedząc, że ponowne zastosowanie oznacza powrót do nałogu. Uzależnienie obejmowało całe lata mojego życia, byłem jebany*m ćpunem. Dragi wyniszczały zdrowie. Miałem problemy natury zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Usilnie twierdziłem, że to kontroluję, że sam uporałem się z tym problemem i będę podtrzymywać abstynencję. Tak, abstynencję. Właśnie dzisiaj widzę swoją abstynencję. 
Dlaczego?
Nie kontroluję własnego samopoczucia. Narkotyki to jedyny środek, który miał jeszcze na mnie jakiekolwiek działanie. Ten przypływ euforii, energii… Tak, właśnie tego zawsze mi brakowało. Gdy po raz pierwszy sięgnąłem po to świństwo byłem pewien, że pomoże w mojej przypadłości.
I początkowo borderline rzeczywiście było niczym w porównaniu z działaniem substancji psychoaktywnych. Przekonanie o słuszności własnego postępowania wzrastało każdego kolejnego dnia. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości tego, że to wszystko było zwyczajnie szkodliwe. Że niszczyłem własne życie. Burzyłem wszystko to, co tylko zdołałem wybudować. Ucieczka w używki była błędem. Była cholernym błędem. Wyłącznie ja tego nie zauważałem. Zamykałem się w sobie. Bywały chwile, w których nikogo nie chciałem widzieć na oczy. Uważałem, że nikomu nie powinno zależeć na moim życiu. Że mogę z nim uczynić wszystko to, co sam uważam za słuszne. Że wszelkie decyzje należą do mnie. Nie przywiązywałem się do ludzkości. Każdy człowiek prędzej czy później okazywał się być tak samo fałszywy. Tak samo bezduszny. Tak samo bezbarwny. Całe moje życie okazało się być bezbarwne. Utraciłem. Utraciłem własne kolory lata temu. Szarość moich oczu nigdy nie była bez znaczenia. Zapisywałem karty własnego życia wyłącznie w biało-czarnych barwach. Biały, czarny, odcienie szarości. Mogłoby się wydawać, iż jest naprawdę prostym układem. Odróżnianie dobra, zła i neutralności. Nic poza tym. Jak w takim razie żyć, gdy każdy stan duszy i umysłu zmienia się? Zmienia się każdego dnia, każdej nocy, każdej pory. Odczuwam pomieszanie zmysłów. Doświadczam zjawisk, które nie powinny mieć miejsca u normalnej osoby. Mylę pomiędzy sobą emocje. Nie odróżniam złości od szczęścia. Nic nie sprawia mi radości bądź uczucia, jakie postrzegam za radość. Nie znam wyrzutów sumienia, a mimo to każdy uczynek odczuwam głębiej niż ktokolwiek inny. Nigdy nie dostrzegam granic. Nigdy nie ulegam wpływom własnego otoczenia, mimo psychicznej otwartości. Żyję z tym, co jest najważniejszą wartością życia; żyję z determinacją. Gdybym ją porzucił już lata temu oddałbym się schorzeniu, które ostatecznie dopełniłoby własnego dzieła. 
Dzieła zniszczenia, które wciąż atakuje mnie na nowo. Które wciąż rujnuje mury mojego życia, wyciągając z nich cegłę po cegle.
Rzuciłem nóż, który natychmiastowo wbił się w okoliczną ścianę. Bezwładnie zwiesiłem głowę nad własną pracą artystyczną. Na środku pomieszczenia zostało wyrytych osiem pojedynczych liter. Liter składających się na wyraz; wyraz, który znaczył dla mnie naprawdę wiele.
„Felicity”.
Jego widok pobudził niesamowicie silne wspomnienia, które towarzyszyły każdemu dniu mojego życia. Każdego cholernego dnia przeżywałem dokładnie to samo. Każdego cholernego dnia widziałem ją. Każdego cholernego dnia słyszałem jej słowa. Ton głosu oraz czułość, jaką darzyła stworzenie zupełnie obcego gatunku. Nienaturalnego. Nieludzkiego. To była Felicity.
Powoli powstałem, sentymentalnie mierząc wzrokiem pamiątkę, którą sam stworzyłem. 
- „Przechadzasz się po gruzowisku, samemu nie będąc przekonanym, co do słuszności swych czynów oraz sensu podjętego przez siebie niemożliwego do osiągnięcia celu. Sądzisz, że jeżeli się potkniesz doprowadzisz do destrukcji po raz kolejny, pozostawiając marny proch, z którego nikt nie będzie w stanie czegokolwiek wybudować. Nie uważasz, że najtrafniejszym określeniem twojej egzystencji okazałoby się to oznaczające ruinę? Ruinę życia ulatniającego się spod władzy duszy nad ciałem. Mimo cielesnej woli nie jest ci dane pozbyć się ciężaru kamiennych bloków i cegieł. Mury obronne twojej psychiki zostały przebyte, nie pozostawiając niczego, żadnej podstawy, na której mógłbyś się wesprzeć. Żadnego początku, żadnego końca. Pozostała wyłącznie niekończąca się pętla nieskończoności. Ósemka. Wąż pożerający własny ogon. Smok ujmujący część samego siebie, by nadal żyć? Ujmujący niewypowiedziane myśli, pragnienia, nadzieje. Fragmenty wyobrażeń, pamiętliwych snów oraz koszmarów pozostają w twoim umyśle, gorliwie przypominając o sensie swoich marnych istnień, dotychczas ignorowanych przez życie zabieganego nastolatka o wielu pasjach, chłonącego czas na stałe czynności. Nieskończone. Niedokończone. Przerwane. Gwałtownie zatrzymane, na rzecz ambitnych zmian bez przyszłości, którą za każdym razem należy układać na nowo, by była godna noszenia mienia przyszłości. Wydarzenia, które nastąpią są jedynie inicjatywą. Determinacją, bez której żaden organizm nie przetrwałby nawet marnego dnia na padole wszechświata. Gdyby nie ona ani ty, ani ja nie stalibyśmy tu, gdzie stoimy. Gdyby nie ona nie przebywalibyśmy w swoim towarzystwie. Gdyby nie ona nie odczuwałabym potrzeby pozostania z tobą ponad wszystko. Determinacja nie jest nieskończona. Jest przywilejem żywych. Jej brak oznacza wyrok skazujący na śmierć w męczarniach. Jeżeli nadal jestem tym samym człowiekiem, co parę minut wcześniej, powiedziałabym, że męczarnie potrafią najlepiej odbudować psychikę. Nie mylę się. Odebranie emocji, uczuć, prawdy, miłości... jest równoznaczne z odebraniem możliwości. Możliwości odczuwania tych stanów. Pragnienie wyzwolenia od problemów sprawia, że z roku na rok coraz więcej ludzi decyduje się na uwolnienie duszy, samobójstwo. Nie przeraża ich wieczne potępienie. Możesz się temu oprzeć, jeżeli tylko znajdziesz w sobie na tyle determinacji, aby przetrwać…”
Zapamiętałem to. To wszystko. Zapamiętałem każdą jeb*aną lekcję życia, jaką otrzymałem od Felicity. Każde słowo podążało za mną i nie pozwalało mi na ostateczne poddanie się losowi. Pokonywałem przeciwności. Starałem się jak mogłem, aby nie zawieść siostry; aby podążać drogą, którą dzięki niej obrałem. 
Słowa sprawiały ból. Wyłącznie cierpienie wywierało tak skuteczne wpływy na moją psychikę. Pamiętam wiekowe słowa mojej przybranej matki. Niegdyś twierdziła, że nie powinienem spędzać tyle czasu w towarzystwie Felicity. Mówiła, że ma na mnie niekorzystny wpływ, że z czasem stanę się dokładnie taki, jak ona. Nikt jednak nie znał jej od tej prawdziwej strony. Nikt nie potrafił ocenić, co tak naprawdę znajduje się w pięknie jej myśli. Nikt nie rozumiał jej słów, nawet nie chciał wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Ludzie ignorowali jej postrzeganie świata, jej wizję codziennego dnia. To ona znosiła największe cierpienia. Nigdy w swoim dziewiętnastoletnim życiu nie poznałem osoby o wrażliwszym sercu. Nigdy nie poznałem i już nigdy nie poznam.
Wspomnienia jednak powracały. Wzbudzały niewyobrażalny ból, który nigdy nie byłem w stanie porównać do jakiegokolwiek innego uczucia. Zwyczajnie nie potrafiłem.
Nie zwracałem najmniejszej uwagi na stojącą za mną kobietę; tę kobietę, które zdecydowała się na udzielenie mi pomocy. Za co? Czy nie dotarło do niej, jak poważne może być schorzenie borderline?
Skąd ona właściwie o nim wiedziała? Skąd posiadała takie informacje? Dlaczego… Jak mogła to znać? Przecież to problem, o którym nikt zdrowy na umyśle nie miał pojęcia. Nikt nie znał uczuć towarzyszących mojemu schorzeniu. Według społeczeństwa nie byłem poważnie chory - byłem po prostu psychiczny. Logika każdej ludzkiej istoty nakazywała na odpychanie „zwyrodnialców” i chronienie własnego, marnego, ziemskiego życia.
Z początku widziałem w jej zielonych oczach lęk. Bała się. Myślała, że zrobię jej krzywdę chociażby bez zwykłego, rzetelnego powodu. Mimo to, mimo własnej kobiecej niemocy pragnęła mi pomóc i nie była to ta chęć, z którą niejednokrotnie się spotykałem; nieszczera pomoc. Było w niej coś… innego.
Nieoczekiwanie poczułem dotyk na ramieniu. Odczułem ból, spowodowany naruszeniem draśnięcia z wystrzału broni palnej, lecz tuż pod nim, tuż pod tą złudną powierzchownością po moim ciele rozeszło się uczucie. Uczucie drżącego dotyku i chłodu zbyt szczupłej dłoni.
- Kim jest Felicity?
W przepełnionym ciszą pomieszczeniu rozległ się cichy głos. Kobiecy. Pełen tego, czego nie usłyszałem w zwyczajnym, ludzkim głosie od niemal trzech miesięcy. Najgorszym koszmarem było usłyszenie tego po raz kolejny. Koszmarem, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Koszmarem, który powinien zaniknąć na zawsze. 
- Nie wypowiadaj jej imienia!
Krzyk opanowany dogłębną paniką wydostał się z mojego ściśniętego gardła. Uchwyciłem chudą dłoń, sprawiającą tyle bólu i z ciężkim oddechem odwróciłem się w stronę właścicielki głosu. Stała przede mną kobieta. Niby ta sama, a jednak inna. 
Dziewczyna o wątłej budowie ciała wydawała się być delikatną figurką z nietrwałej porcelany. Jasne kosmyki jej włosów niesfornie opadały na każdą stronę prowizorycznego, pozornie niedbałego upięcia. W jej zielonych oczach dostrzegłem to, co najważniejsze - prawdę. Prawdę, wrażliwość, zrozumienie.
Ujrzałem to, co zanikło na zawsze; wygasło; wydawało się już nigdy nie powrócić. Bolesne wspomnienia, obraz jedynej kobiety, do której żywiłem tak silne i trwałe uczucie. Była moją siostrą. To, co do niej czułem było nienaturalne, było złe i skrajnie niemoralne. Nie potrafiłem zrozumieć własnych myśli i emocji, które towarzyszyły relacji pomiędzy mną, a kobietą, którą nadal śmiałem nazywać „swoją siostrą”. Brzydziłem się tym, co czynię. Brzydziłem się rytmem własnego serca. Brzydziłem się samym sobą. Żyłem w przekonaniu, że jedynie ja trzymam ją przy życiu. Wspierałem ją tak, jak ona zawsze wspierała mnie. Była dla mnie kimś ważnym, kimś, kto wiedział o mnie wszystko. Kimś, kto wiedział o mnie więcej, niż ja sam o sobie wiedziałem. Znała każdy mój zwyczaj, przewidywała każdy ruch, pamiętała każde moje wspomnienie, potrafiła określić pochodzenie każdej blizny na moim ciele. Była powierniczką sekretów i osobą, w której towarzystwie spędziłem niemalże całe dzieciństwo. Miałem problemy w szkole, ludzie wyzywali mnie od dziwolągów, od psychicznych i nienormalnych. Byłem inny, a istotę inną potrafiła zrozumieć jedynie równie inna istota. Mimo, że Felicity była moją siostrą jedynie w papierach i była człowiekiem – stanowiła osobę inną.
Przed moimi oczami pojawił się obraz, który nie powinien mieć miejsca. Portret pamięciowy kobiety wciąż był zbyt świeży i wywoływał niewyobrażalne zmiany w mojej psychice. Cierpienie, jakie odczuwałem od czasu jej straty powracało każdego dnia, mogłoby się wydawać, że coraz silniej. Pozostawiało trwałe blizny, które pod wpływem uderzeń wymierzonych od każdego kolejnego dnia bywały cholernym, przeszywającym każdą komórkę mojego ciała bólem. 
Jej błękitne oczy spoglądały na świat ze złudnym chłodem, brakiem uczuć; wydawały się blaknąć, tracić własny kolor każdego kolejnego dnia. Były jednak piękne na własny, niepojęty sposób. Skrywały każde cierpienie, jakie spotykało ich właścicielkę. Twarde oczy buntowniczki, zimnej profesjonalistki, nigdy w życiu nie ujrzałem w nich łez, jednej z domen bezsilności. Chorobliwie blada twarz bywała pogrążona w melancholii, nigdy nie przypominała twarzy człowieka. Był to ukryty anioł, płaczący nad ludzkością sercem, aniżeli kryształowymi oczami. Jasnowłosa istota wydawała się być zbyt słaba na noszenie ciężaru życia na własnych barkach. Jej ciało wydawało się być niemożliwe własną egzystencją. Zbyt chude, zbyt kruche, zbyt słabe, zbyt wrażliwe i delikatne. Na każdej jego części malowały się blizny, do których miała zarówno podatność, jak i skłonność. Zwyczajne zadrapania pozostawiały po sobie znamiona, lecz nie potrafiły się równać ze skórą uległą ostrym narzędziom. Nadgarstki skrywała pod osłoną długich rękawów, zbyt szerokich bluz o całkowicie jasnych bądź całkowicie ciemnych barwach. Wstydziła się, lecz nie potrafiła się zwyczajnie obronić przed codziennymi obelgami. Była kobietą niemą. Wydawało się, że nie potrafi mówić. Milczała. Uważała, że wewnętrzna cisza pozwala jej na chwilowe uspokojenie, wyciszenie organizmu. Lecz… Była cholerną, wredną s*ką. Nikt nie potrafił tak dogłębnie ranić. Siłę fizyczną zastępowała własną inteligencją. Przemoc słowna w jej wykonaniu stawała się bronią ostrzejszą od każdego ostrza i każdego naboju. Niezależna, gdy naprawdę chciała potrafiła się obronić. Mimo swej nieobecności oraz skrajnej obojętności na sprawy przyziemne potrafiła pokazać, na czym jej zależy. Potrafiła pokazać własną potęgę. Nie znałem osoby, która nie obawiała się tego, co ta kobieta potrafiła uczynić z innym człowiekiem. Kąśliwa, niczym żmija; wpijała własny jad w każdego, kto kierował się zwykłymi stereotypami, nawet nie próbując jej zrozumieć. Potrafiła ulec nagłej zmianie nastroju, potrafiła być zbyt emocjonalna. Jak każdy potrzebowała wsparcia i bliskości drugiego człowieka, lecz jej wybuchy bywały niebezpieczne…
Nie była chora psychicznie. Nie przyjmowała leków. Nie składała wizyt u psychologa.
Znalazłem jedynie jedno wytłumaczenie. Była rzeczywiście inna. Inna, jak ja. Nikt nie potrafił zrozumieć nas, osób żyjących w zamknięciu, we własnym, innym świecie. Życie przynosiło rozczarowania, ustawiczne cierpienia, lecz nigdy nie było tak surowym, gdy obok miało się osobę, która potrafiła zrozumieć. Która znała twoje uczucia w sposób taki, w jaki ty je odczuwałeś. Która wiedziała, jak stawić opór chorobie, znając jej działanie.
„Niewiele osób zna uczucie, jakie towarzyszy osobom, które pragną umrzeć. Niewiele osób zna prawdziwe pojęcie słowa „depresja”. Niewiele osób wie, co to jest schorzenie borderline.”
Niewiele osób przeżyło to, co ja przeżyłem.
Za życia Felicity regularnie przyjmowałem leki i leczyłem się psychologicznie. Nie potrzebowałem jednak prywatnego psychologa, bowiem każda rozmowa z siostrą sprawiała, że znaczenie mojej choroby stawało się znacznie mniejsze. Przy niej nie czułem się dziwny czy chociażby nienormalny. Jej odmienność podnosiła mnie na duchu. Sprawiała, że nawet w najbardziej depresyjne i tragiczne dni nabierały własnych kolorów.
Wszystko się kiedyś kończy.
Moje życie jest bezbarwne.
Felicity była synestetykiem. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest odczuwać zmysły… inaczej. Uważała, że cisza ma swój własny kolor. Szary. Gdy obserwowała moje ludzkie oczy mówiła, że są naprawdę piękne, bo wyrażają wszystko, co powinny wyrażać. Milczenie było jednak jej domeną, nie moją. Czego można się było spodziewać po okrutnej bestii z średniowiecza, cierpiącej na poważną chorobę psychiczną? Ciszy?
Ciszy…
Otworzyłem oczy. 
I ujrzałem kobietę, której odejście sprawiło, że moje życie nigdy nie było już takie samo. Oddałem się chorobie i na dzień dzisiejszy potrafię się do tego całkowicie szczerze przyznać. „Niezniszczalna” bariera psychiki uległa zniszczeniu, niosąc ze sobą halucynacje bądź… urojenia. Nie potrafiłem uwierzyć własnemu spojrzeniu. Słowa uwięzły w moim ściśniętym gardle. Pobudzone narkotykami serce wybijało jeszcze szybszy rytm, wskazując na skrajne emocje. Nie potrafiłem opanować drżenia rąk. Nie wierzyłem w siły nadprzyrodzone, ani we wskrzeszenie umarłych…
A jednak to była ona.
Ona.
Zarzuciłem spojrzeniem w swą prawą stronę. Poczułem, jak moje dłonie powoli zaciskają się w pięści. Nie chciałem jej widzieć, nie mogłem jej widzieć. To nie mogła być ona, a ja musiałem zachować trzeźwość umysłu. „Felicity nie żyje”. Uczucie pustki napełniało moje serce, gdy tylko o tym pomyślałem. Unikałem wyrażenia wskazującego na śmierć jak mogłem, nadal nie potrafiłem przyjąć do wiadomości tego, że bezpowrotnie ją utraciłem.
Bezpowrotnie.
Czy naprawdę bezpowrotnie?
Dlaczego bezpowrotnie?
Nigdy nie panowałem nad tym, co czułem do Felicity. To było znacznie silniejsze ode mnie, a ja nie zdołałem znaleźć czegoś, co dostatecznie hamuje uczucia osoby cierpiącej na borderline. Żadne lekarstwo nie przynosiło efektów, a terapia i rozmowa z kimkolwiek nie wchodziła w grę. Starałem się zapomnieć, jednak więzi łączące mnie z osobami, które kocham staje się czymś niezniszczalnym. Czymś, co nigdy nie ulega zapomnieniu i upływowi czasu. 
Nigdy niegasnące uczucie.
Sprawiło, że pragnąłem ująć jej drobną dłoń. Przytulić jej wątłe ciało i powiedzieć to, co zawsze. „Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie i nie pozwolę, aby ponownie stała ci się krzywda.”. Nigdy nie brakowało mi jej tak bardzo, jak wtedy, gdy ponownie ją ujrzałem. Wszystko do mnie powracało. Chciałem ją dotknąć, oprzytomnieć, ocknąć się ze śnienia. Dostrzec autentyczność, dostrzec podobieństwa, dostrzec to, co było dla mnie właściwie najważniejsze. Mimo, że od czasu śmierci Felicity minęło tyle czasu nadal każdego dnia czułem jej obecność w swoim życiu. Teraz, gdy była zaledwie na wyciągnięcie ręki nie wiedziałem, co mam powiedzieć, choć…
Moim ciałem wstrząsała ustawiczna wściekłość. Nie akceptowałem własnej niewiary. Targały mną sprzeczne emocje, nie potrafiłem określić ich pochodzenia, genezy. 
Chwiejnym krokiem podszedłem do kobiety. Mimikę mojej twarzy wykrzywiała naprzemienna złość, smutek i szczęście. Czułem, jak moje szydercze usta drżą, wypowiadając pojedyncze i pozbawione logicznego sensu słowa, najwyraźniej skierowane przeze mnie samego do mnie samego. Kobieta chciała się cofnąć, lecz za jej plecami znajdowała się ściana. Zsunęła się po niej i próbowała mnie wyminąć.
Dlaczego wciąż się mnie bała?
Uklękłem naprzeciwko niej. Widziałem łzy w jej zielonych oczach; łzy, które sprawiły, że moja wściekłość… Nie potrafiłem się dłużej denerwować. Gdyby Felicity kiedykolwiek się rozpłakała pocieszyłbym ją, jednak wciąż nie byłem w stanie uwierzyć w jej egzystencję; w jej życie. Przez moje ciało przebiegł impuls, uczucie, które sprawiło, że ująłem bezwładne przedramię prawej ręki dziewczyny. Była wystraszona, momentalnie wyczułem jej przyspieszony puls. Oprócz tego… Blizny. Przesunąłem opuszkami palców po nierównej powierzchni jej nadgarstka. Nawet bez patrzenia potrafiłem ocenić ich liczbę, gęstość, natężenie, a nawet rozpoznać ostrze, jakie pozostawiło tego typu znamię. Powody również wydawały się być znajome. Dziewczyna była krucha, zbyt krucha na to wszystko, co wokół niej się działo. Niektóre blizny były jeszcze młode, parę kilkudniowych, parę kilkunastodniowych. To nie mogła być zwykła depresja, to było coś znacznie gorszego.
Dlaczego na to pozwoliłem?
Nigdy nie pragnąłem jej krzywdy. Nigdy nie przestałem się nią opiekować, nigdy nie przestałem się o nią martwić, nigdy nie przestałem jej chronić. Przyrzekałem, że nigdy nie zostawię jej samej i nie pozwolę, aby ludzie dręczyli ją za odmienność. 
Nie pozwolę.
- Jesteś inna. – drżący głos zamienił się w cichy, chrypliwy szept. Wciąż miałem problem z wypowiadaniem własnych słów. - Jesteś inna. Jesteś taka, jak ja.
Podniosłem wzrok na zielone oczy dziewczyny, nawiązując kontakt wzrokowy. Nienawidziłem patrzeć ludziom prosto w oczy, nie chciałem zapamiętywać szczegółów barw, kształtów i typów, wiedząc, że kiedyś mogę ponownie je spotkać. Jej oczy były niepowtarzalne, lecz to, co w nich widziałem niepokoiło mnie znacznie bardziej. 
- Inna?
Korzystając z mojej nieuwagi zabrała rękę i ponownie zawinęła nadgarstki rękawami.
- Inna. Naprawdę, nie masz się czego wstydzić…

<Delilah?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz