Satysfakcjonujące.
Moja dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na chudym nadgarstku
dziewczyny. Pod bandażem niemalże czułem każdą kość. Jej oczy były zamknięte, a
na ustach widniał grymas bólu. Moim pragnieniem było widzieć ją cały czas w
takim stanie. Powstrzymywanie łez dodawało jej jeszcze bardziej uroczego
wyglądu. Miałem wrażenie, że cała drży. Ledwo stała na nogach. Rana
postrzałowa, cięcie na nadgarstku, jej stan psychiczny oraz delikatny ‘bonusik’
w postaci mnie w kumulacji dawały niesamowicie fascynujące połączenie. Uśmiech
satysfakcji zagościł na moich ustach, ale dziewczynie nie było dane go
dostrzec. Po jej policzku popłynęła niemalże niewidoczna, słodka łza. Możliwe,
że nawet sama jej nie poczuła.
To była moja wina. To przeze mnie prawie płacze.
Dlaczego równocześnie sprawiało mi to przyjemność i
powodowało ból w sercu? Co się z tobą dzieje, Jerome?
Puściłem ją i zrobiłem krok w tył. Wdech i wydech. Chociaż
chciałem, to nie mogłem tego kontynuować. Stać mnie na to, by zrobić jej coś
znacznie gorszego. Delilah otworzyła oczy i spojrzała się na mnie z
przerażeniem. Bała się. Uroczo. Oparta o ścianę, zsunęła się po niej i usiadła
na podłodze. Nawet gdyby chciała, to ucieczka była niemożliwa i ona zdawała
sobie z tego sprawę. Miała do wyboru mnie albo Zakon, więc oczywiste było, że
zostanie ze mną.
- Co chcesz ze mną zrobić? – spytała łamiącym się głosem.
- Co ‘chciałbym’ czy co ‘zrobię’? – uśmiechnąłem się
tajemniczo.
- Po prostu mnie od razu zabij. – spuściła wzrok.
- Tak szybko chcesz zakończyć naszą zabawę? – cichutko się
zaśmiałem, a jej ciało drgnęło. – Nie martw się. Nie zrobię ci krzywdy. –
powiedziałem spokojnym głosem.
- Jesteś chory. – stwierdziła.
- I kto to mówi. – wpatrywała się we mnie. – Nie jestem
chory. I nigdy nie będę.
- Każdy z nas tak kiedyś mówił. – odparła szczerze. - Nikt z
nas nie jest normalny.
- Moja droga. – uklęknąłem obok niej. – Jak od zawsze taki
byłem. Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać. Może chcesz się przekonać? –
delikatnie pogłaskałem ją po nodze, a ona w odpowiedzi odsunęła się na tyle, o
ile mogła.
- Rozjebię ci kiedyś ten twój pierdolony uśmieszek. – wstała
i udała się do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi.
Schowałem pistolet, którym wcześniej chciała mnie
postrzelić. Pozostawienie zielonookiej z jakąkolwiek bronią było złym pomysłem.
Poszedłem do kuchni, gdzie wcześniej widziałem apteczkę i wraz z nią wszedłem
do pokoju, w którym znajdowała się Delilah. Nie zamknęła drzwi na klucz, chce
się ze mną droczyć czy nie wiedziała, gdzie on jest?
- Daj mi spokój. – z pozycji leżącej podniosła się, by usiąść
na łóżku.
- Pokaż mi tę ranę. – powiedziałem, wskazując na jej
obojczyk.
- I teraz będziesz udawać, że chcesz mi pomóc, tak? Spierdalaj.
- Pokaż, póki jeszcze
mówię po dobroci. – odwróciła wzrok. Posłusznie odchyliła głowę i odsunęła
kawałek bluzki.
- Grzeczna dziewczynka. – rana wyglądała okropnie. Nierówno
i niechlujnie pozszywana, nić była ozdobiona kawałkami skrzepniętej krwi. –
Ajć. Lepiej nie będę tego ruszać. To tylko ci zaszkodzi. – nic nie
odpowiedziała. – Wiesz co? Zaraz po tym, jak ode mnie wyszłaś, poszedłem na
spacer, by porozmawiać sobie z jednym członkiem Zakonu. Pytałem go o to, co o
tobie wiedzą. Niewiele. Głównie twój wzrost w przybliżeniu, kolor włosów i
oczu. Ten, z którym rozmawiałem, twierdził, że już prawdopodobnie nie ma cię w
mieście. Jednak po tej dzisiejszej akcji wiedzą, że się mylili. – westchnąłem.
- Co zrobiłeś z tym człowiekiem? Puściłeś go wolno? –
wypowiedziała te słowa z nienawiścią.
- Oczywiście, że nie. Wącha teraz kwiatki od spodu. Wątpię,
by znaleźli go tak samo szybko, jak twoich dwóch truposzy.
- Aha. – odpowiedziała bez żadnych emocji. Wyglądała na
zamyśloną. – Mam dziś coś do załatwienia, więc możesz już sobie kurwa pójść?
- Nie zostawię Cię
samej. Zakon na ciebie poluje, a ja nie chcę, żebyś zginęła.
- W takim razie musisz iść ze mną. – powiedziała zawiedziona.
- Gdzie? – spytałem.
- Do psychologa. Potrzebuję nowych leków.
- Znowu? Wydawało mi się, że masz spory zapas.
- Ostatnio lekarz zapomniał wypisać mi jednej rzeczy.
- Ech, czyli wyboru. – udałem się do drzwi. – Przebierz się,
ta krew na twojej koszulce będzie za bardzo zwracać uwagę. Będę czekał w
kuchni.
~*~
- Jesteśmy już na miejscu?
- Tak.
Poradnia
psychologiczna niczym się nie wyróżniała na tle innych budynków. Zbudowana ze
zwykłej, czerwonej cegły, niezbyt
wysoka. Delilah ściągnęła kaptur i weszła do środka, a ja za nią. Na szczęście po drodze nie spotkaliśmy
żadnych członków Zakonu.
To miejsce było mi aż za dobrze znane. Byłem w nim
kilkanaście razy po kilku przykrych wydarzeniach w moim życiu, ale nie dałem po
sobie poznać, że wiem, gdzie idziemy. Na korytarzu nie spotkaliśmy ani jednej
żywej duszy.
- Prowadź. – powiedziałem.
- Nie musisz ze mną iść. Poczekaj tu na mnie.
- Pójdę. – dotknąłem ją za ramię. – Tylko ja mam broń. – wyszeptałem
jej do ucha, by mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy. - Bez niego jesteś bezbronna
i nie poradzisz sobie w przypadku ataku Zakonu.
- To mi go oddaj. – wysyczała, próbując sięgnąć po pistolet,
który ukrywałem, ale zrobiłem krok w tył, przez co nie udało jej się osiągnąć celu.
- Nie puszczę uzbrojonej, chorej dziewczynki do psychologa. – uśmiechnąłem się, co ją jeszcze bardziej rozzłościło.
- Pierdol się. – zaczęła szybciej iść przed siebie, weszła
na pierwsze piętro i stanęła przed drzwiami do gabinetu jakiegoś lekarza.
Znałem ten gabinet, na drzwiach wisiała tabliczka z dobrze
znanym mi imieniem i nazwiskiem. Nie chciałem tam wchodzić.
- Poradzisz sobie sama? – spytałem, gdy nacisnęła klamkę.
- I tak nie mógłbyś wejść. – uchyliła drzwi, a ja w środku
zauważyłem znanego mi doktora.
- Panna Joseph? Co panią tu sprowadza? – spytał, a chwilkę
potem jego wzrok powędrował na mnie.
Uśmiechnął się do mnie miło, kiedy Delilah zamknęła drzwi.
Usiadłem na jednym z krzeseł obok gabinetu i czekałem. Do moich uszu docierały
jedynie strzępki ich rozmów. Z początku rozmawiali o tym, jak się czuje
Delilah, ale z czasem ich rozmowa zaczynała robić się coraz bardziej
interesująca.
- Jak długo znasz Jerome? – spytał lekarz, ale nie
dosłyszałem odpowiedzi blondynki.
- Jestem tu głównie z tego powodu...
- Czy coś ci zrobił? Może być niebezpieczny. – nie
zrozumiałem kilku jego kolejnych słów. - Nie mogę udostępnić ci jego akt, jeśli
nie jest dla ciebie kimś ważnym.
- To mój chłopak. Martwię się o niego. – powiedziała smutnym
głosem, a moje serce zaczęło szybciej bić.
Przestałem ich słuchać. Po co jej były te akta? Dlaczego
chciała poznać moją przeszłość? I dlaczego, do jasnej cholery skłamała, że
jesteśmy razem?
W domu sobie wszystko wyjaśnimy. Pożałuje tego.
Drzwi do gabinetu otworzyły się i wyszła z nich Delilah.
- Dziękuję. Do widzenia. – powiedziała do psychologa.
- Nie ma za co, moja droga. Powodzenia.
- Załatwiłaś wszystko, co chciałaś? – spytałem, gdy zamknęła
drzwi do gabinetu.
- Tak. Słyszałeś coś czy nie?
- Nie. – skłamałem, uśmiechając się. – Możemy już wracać? Im
szybciej będziemy w domu, tym lepiej.
- Tak. Musimy porozmawiać, do mnie jest bliżej.
- Też chciałem ci o czymś powiedzieć...
- Pogadamy potem. – ruszyła przed siebie.
~*~
Zamknąłem drzwi do jej mieszkania, a klucz schowałem do
kieszeni, czego nie zauważyła. Leki odłożyła do jednej z szafek. Stała do mnie
tyłem, bo zaczęła zasłaniać rolety w oknach; po cichu podszedłem do niej.
- Co chciałaś mi
powiedzieć? – spytałem.
- Ty
mów pierwszy. – uśmiechnąłem się tajemniczo.
Delikatnie objąłem ją w pasie, a następnie odwróciłem ją
tak, by patrzyła się na mnie. Obecność ściany za jej plecami uniemożliwiała jej
ucieczkę.
- Co ty odpier.. – jedną dłonią unieruchomiłem chory
nadgarstek, a drugą przyłożyłem jej do ust.
- Ciiii, Del.. – niemalże wyszeptałem. – Teraz ja zadaję
pytania, prawda? – w jej oczach zobaczyłem strach. – Słyszałem część waszej rozmowy. – ustami musnąłem
płatek jej ucha. – Więc może grzecznie pokażesz mi, co chowasz w kieszeni?
- Pierdol się. – wysyczała, a w jej oczach zawitała
nienawiść. – Ty pojebany sadysto.
- Żebyś ty się zaraz nie pierdoliła. – ręką, którą zdjąłem z
jej ust, zacząłem przeszukiwać kieszenie
jej spodni. Te z przodu okazały się puste, ale ta z tyłu chowała mały prezencik
w postaci zwiniętej kartki papieru. – Znalazłem. – powiedziałem triumfalnie.
Jedną dłonią udało mi się rozwinąć skrawek papieru. Oparłem
go o ścianę tuż obok głowy dziewczyny, by móc zobaczyć, co jest na nim
napisane.
- Obiecał, że to wszystko usunie. – powiedziałem sam do
siebie, coraz bardziej zagłębiając się w lekturę.
„Sadysta, ale ze skłonnościami masochistycznymi. Dwie próby
samobójcze w wieku 13 i 15 lat. Osobowość
dyssocjalna.”
- Wolałbym, abyś o tym wszystkim nie wiedziała, wiesz? –
zgiąłem kartkę papieru i rzuciłem ją za siebie.
Patrzyła się na mnie szeroko otwartymi, przestraszonymi
oczami zestrachanej kozy. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Naprawdę się
bała; zaczęła szybciej oddychać. Była taką niepodobną do siebie bezbronną
osóbką. Uśmiechnąłem się do niej uśmiechem sadysty, a ona tylko przełknęła
ślinę.
- Jak myślisz, co z tobą zrobię? – nadal nic nie mówiła.
Ekscytacja zaczęła krążyć w moich żyłach. – Sprawię ci ból? Zrobię coś znacznie
gorszego? A może od razu zabiję, co? – dłonią przejechałem po jej policzku. –
Jesteś taka urocza, wiesz? – palcem przejechałem po jej ustach. – Dlaczego
nadal nic nie mówisz? Chciałaś porozmawiać.– tym razem mój głos stał się
niezwykle spokojny, a moja ręka dotknęła jej talii. – Chyba nici z naszej
rozmowy. – puściłem ją. Skoro nie chciała się bawić, to nie widziałem powodu,
by kontynuować tę zabawę.
Dziewczyna spojrzała się na mnie wzrokiem pogardy i małymi
kroczkami podeszła do znajdującej się w pobliżu szafki, cały czas bacznie
obserwując każdy mój ruch. W międzyczasie usiadłem przy stole. Wyjęła z niej
duży i prawdopodobnie ostry nóż i stanęła przede mną.
- Teraz możemy porozmawiać. – pogroziła mi nim, a ja w
międzyczasie złapałem za pistolet, który cały czas miałem przy sobie. Nie
chciałem go jej pokazywać, bo byłem ciekawy, co zamierza zrobić.
- Dobrze. – odparłem pewny siebie. – Pytaj, o co tylko
chcesz. Nie mam już nic do ukrycia.
- Czy zrobisz mi krzywdę? – spytała niepewnym głosem.
- A co rozumiesz przez słowo ‘krzywda’? – wolną dłoń
położyłem na blacie stołu i palcem zacząłem kręcić kółka na nim. – Nie, nie
zabiję cię, nie pobiję ani nie zgwałcę, jeśli o to ci chodziło.
- To naprawdę miłe, wiesz? – warknęła sarkastycznie. –
Kolejne pytanie. Jak długo jesteś chory i dlaczego się nie leczysz?
- Nie jestem chory. –
uśmiechnąłem się, cały czas patrząc się w oczy dziewczyny. – Od zawsze taki
byłem. Próbowano mi dawać jakieś prochy, ale to tylko wszystko pogorszyło, więc
dwa lata temu przestałem brać.
- Czy lubisz sprawiać ludziom ból? – w odpowiedzi na to
pytanie lekko przygryzłem wargę.
- A jak myślisz? – spytałem. – Widziałaś akta, nawet sama
doświadczyłaś tego.
- Odpowiedz.
- Tak. Lubię. – lekko przekręciłem głowę.
- Dlaczego wcześniej wydawałeś się taki normalny? – stanęła obok
mnie, trzymając nóż obok mojej głowy.
- N o r m a l n y? – zaśmiałem się. – Nie wiem. Ty tak na
mnie działasz, ty obudziłaś we mnie to ‘coś’. Dawno nie czułem się tak dobrze w
czyjejkolwiek obecności. Bo wiesz, Del, ja naprawdę cię lubię.
- Czemu to mówisz? – czubek noża zbliżył się do mojego
ramienia, delikatnie wbijając się w nie. – Czemu chcesz mi sprawiać ból, skoro mnie
lubisz?!
- Nie wiem. – odpowiedziałem szczerze. Może rzeczywiście
było coś ze mną nie tak? - To uczucie, to pragnienie jest ode mnie silniejsze. Cholernie
mi się podobasz. Wybacz za to. – ostatnie zdanie wypowiedziałem nieszczerze.
- Aha. – wyglądała na zdziwioną.
- Miałem być szczery, więc taki jestem. Możesz zabrać ten nóż, proszę? – wbiła
go mocnej, prawdopodobnie do krwi.
- Nie. Masz cierpieć.
- Moja droga, to nie boli. Chyba nie wiesz, czym jest ból.
- Właśnie kurrwa przez ciebie wiem.
- Poza tym czytałaś
moje akta, więc powinnaś się domyślić, że mi się to podoba. Zamiast uspokoić,
to tylko mnie nakręcasz, wiesz?
Wolną dłonią złapałem za jej dłoń, w której trzymała nóż, co
skutkowało pojawieniem się krwistego zabarwienia na moim ramieniu. Wstałem, cały
czas trzymając ją za rękę, by uniemożliwić jej kolejny atak. W drugiej ręce
cały czas trzymałem pistolet, który przyłożyłem do brzucha dziewczyny, tuż pod
jej piersiami.
- Ups, ja też mam broń. – uśmiech satysfakcji pojawił się na
moich ustach, a ramię coraz bardziej zaczynało szczypać. – Teraz ja mam do
ciebie jedno, drobne pytanko. Dlaczego powiedziałaś, że jestem twoim
chłopakiem? Chcesz tego? – lekko się zaśmiałem. To było niemożliwe, by moje
uczucia zostały odwzajemnione.
- Kłamałam, bo chciałam dostać twoje akta. Nie miałam
głębszych intencji. – jej głos był pełen jadu.
- I tylko tyle? Szkoda. Oczekiwałem ciekawszego wytłumaczenia.
– „udałem” smutek. – A tak poza tym, to czy sama nie jesteś przypadkiem
masochistką albo sadystką? – jej oczy szerzej się otworzyły. – Nie zliczę, ile
razy mnie uderzyłaś. Nawet teraz się nie wyrywasz. – uśmiechnąłem się.
<Zestrachana kozo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz