Trzasnęłam drzwiami nie oglądając się za sobą. Mój oddech był przyśpieszony, w oczach dalej jarzyły się szkliste łzy. Nie mogłam uwierzyć w jak łatwy sposób białowłosy manewrował swoim zachowaniem. Dzisiejszy dzień był doskonałym przykładem, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jest coś z nim nie tak. Chłopak podczas pierwszego zapoznania wydawał się być najnormalniejszą osobą pod słońcem, nie wspominając faktu o jego smoczej naturze. Nie miałam zbyt dużej możliwości do poznania osobnika tej samej rasy będącej zdrową psychicznie. To było wręcz niemożliwe w dzisiejszym świecie, przy obecnej sytuacji i terrorze Zakonu. Bycie w ciele człowieka wyniszczało nas, zżerało najmniejszą nadzieją na pozostanie sobą w prawdziwej postaci. Każdy kolejny dzień był następną dozą cierpienia i strachu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wytrzymałby tej presji ciągnącej się przez całe życie. Mało kto dobrowolnie zgodziłby się na pozostanie w klatce na cały okres swojej marnej egzystencji. Wewnętrzna chęć przemiany jest przytłaczająca, z czasem ogarnia każdą komórkę w ciele. Podsumowując, choroby psychiczne dla większości z nas są codziennością. Łatają one wypalone dziury w naszej zniszczonej i całkiem zwichrowanej głowie. Czy pomagają? Raczej nie, jednakże dają nam możliwość szybszego pożegnania się ze wszystkimi problemami. Narkotyki czy uzależnienie od zbawiennych tabletek potęguję ten nieunikniony proces. Popełnienie samobójstwa przez kogoś będącego średniowieczną kreaturą jest jedynie kwestią dni, sama byłam blisko aby przedawkować lub skoczyć w otchłań mroźnych fal.
Wiatr mocniej zawiał targając moimi włosami na wszystkie strony, nieprzyjemny chłód rozlał się po moich odkrytych ramionach. Przyśpieszyłam kroku, chciałam jak najszybciej znaleźć się gdzieś z dala od miejsca zamieszkania zielonookiego. Bałam się go. Może nie do końca jego, ale tego jak może się zachować. Mogę spokojnie stwierdzić, że Jerome nie należy do przewidywalnych osób. W myślach przewinął mi się obraz zafascynowanego chłopaka, gdy jego dłonie zaciskały się na moich poranionych nadgarstkach; błysk w oku podczas tego jak sprawiał mi ból. Zacisnęłam wargi starając się nie pozwolić piekącym łzom spłynąć po mojej bladej twarzy. Nie mogłam pozwolić sobie na więcej słabości, nie teraz. Wydawało mi się, że znam białowłosego chociaż w małym stopniu – nawet nie przyjmowałam do swojej świadomości, że mogę się mylić. Jego zachowanie było bardzo niepokojące. To był moment gdy nie miałam pojęcia co zrobić, zdezorientowanie oplotło mnie w swoich lepkich sidłach. Kim tak naprawdę był zielonooki? Co ukrywał pod maską, którą zdążył mnie zaznajomić?
Ręka automatycznie powędrowała w stronę broni przewleczonej przez pasek do moich spodni. Będąc w jednej z niezbyt przyjaznych części miasta trzeba było mieć wyostrzone wszystkie zmysły. Donośne kroki, dwaj mężczyźni, uzbrojeni. Zarzuciłam kaptur na swoje splątane kosmyki, zgarbiłam swoją postawę. Nie miałam najmniejszej ochoty na konfrontację z użyciem siły. Postacie wyłoniły się zza rogu, moje oczy powędrowały w stronę nieznajomych. Warknęłam ciche przekleństwo pod nosem – charakterystyczne emblematy na kurtkach nawet z takiej odległości były dla mnie doskonale widoczne. Krew zaczęła szybciej krążyć, serce przyśpieszyło bicie, wzrokiem uważnie śledziłam każdy ruch moich oprawców. Z każdą sekundą dystans pomiędzy nami był coraz mniejszy. Miałam małe szanse, mogłabym stwierdzić, że wręcz znikome. Jednakże kim by była gdybym nie wpakowała się w środek ognia? Kto inny niż ja będzie ostatnią osobą, na którą spojrzą te marne kurwy?
Oni zniszczyli mi życie.
To przez nich popadłam w depresję, to przez nich mam ataki paniki, to przez nich boję się normalnie funkcjonować.
Dzieliło nas parę metrów, wyciągnęłam broń i strzeliłam. Świst naboju zatapiającego się w miękkie tkanki przeciął głuchą ciszę. Zwęziłam oczy spoglądając na rozbryzgującą się krew, trafiłam. Kolejny strzał wydostał się z mojego pistoletu sekundę później, mężczyzna uchylił się. Tak się chcesz bawić? Doskoczyłam do wysłannika Zakonu zatapiając w jego ciele pocisk. Moje źrenice powiększyły się gdy usłyszałam huk wystrzału – zdążył sku*wysyn. Wrzasnęłam czując ból rozlewający się w okolicy mojego obojczyka. Każda komórka ciała płonęła, czułam ogień w swojej skórze.
- Ty kurwo. – zacisnęłam palce na ranie, z której wydobywało się coraz więcej krwi.
~*~
Nie wiem w jaki sposób dotarłam do mieszkania. Ból paraliżował całe moje ciało, krwi z każdą sekundą ubywało coraz więcej. Ledwo co szłam z dociśniętą do klatki piersiowej dłonią próbującą w nieudolny sposób zatamować krwotok. Pocisk, który powodował te tortury znajdował się pod moim lewym obojczykiem. Lepszego miejsca nie mogłam sobie wymarzyć. Nie dowierzałam, że dopuściłam do takiej sytuacji. Mogłam zrobić to szybko, bez własnego uszczerbku na zdrowiu i uciec pozostając niezauważona. A tak przez całą moją ucieczkę miałam gdzieś z tyłu głowy dźwięk syren policyjnych. Nigdy tak mocno nie czułam się zagrożona, widok dziewczyny z raną postrzałową nie był zbyt codzienny. Na dodatek na każdym komisariacie widniała moja podobizna, byłam wręcz wystawiona na talerzu Zakonowi. Próbowałam pocieszać się faktem, że przynajmniej dwójka z tej nienormalnej organizacji już nigdy nie otworzy swoich parszywych ust. Jednakże dopiero po wnikliwej analizie zaczęłam się zastanawiać czy to miało sens? Bezsensownie ryzykowałam życie, lepiej byłoby przemyśleć wszystko zanim rzuciłam się bronią w stronę nieżyjącej dwójki. Mimo to nie żałuję.
~*~
Zacisnęłam usta zbliżając igłę do rozerwanej skóry. Musiałam zszyć tą ranę, nie mogłam pozwolić sobie na wykrwawienie. Głośne przekleństwo wyrwało się z moich warg gdy srebrny metal wpił się w ciało. Ból całkiem otępił moje zmysły, moim jedynym marzeniem w tym momencie było zaśnięcie i nigdy się nie obudzenie. Przeciągnęłam igłę krzywiąc się na widok kropelek krwi brudzących moją bladą skórę. Mając małe doświadczenie w zszywaniu ran mogę stwierdzić, że za każdym razem boli tak samo. Nici sprawnie oplotły moją ranę, krew przestała sączyć się strumieniami. Zacisnęłam zęby obmywając okolice obojczyka z zaschniętej krwi. Cała moja lewa ręką oraz klatka piersiowa były sparaliżowane pulsującym bólem, nawet oddychanie sprawiało mi trudność. Odłożyłam ubrudzony ręcznik na skraj umywalki zerkając na leżący nieopodal pocisk. Wyciąganie tego szatana było najbardziej bolącą rzeczą w całej procedurze opatrywania rany. Każda zmiana położenia naboju powodowała kolejną falą bólu porównywalną do kolejnego strzału. W pewnym momencie nie miała już czym płakać, łzy były na wykończeniu. Lekko uniosłam lewą dłoń czując jak uczucie towarzyszące tej czynności o mało nie powoduje mojego osunięcia się na podłogę. Z trudem doszłam do kuchni gdzie udało mi się znaleźć tabletki przeciwbólowe. Na blat stołu wysypałam garść białych tabletek, żadna z nich się nie zmarnowała. Błagałam by ukojenie ogarnęło mnie jak najszybciej. Wiedziałam, że to kwestia paru minut zanim całkiem zasłabnę. No cóż nie musiałam czekać.
~*~
- Kurwa mać Delilah obudź się.
Ktoś potrząsnął moim drobnym ciałem, ból zaatakował wręcz natychmiast moją lewą kończynę. Otworzyłam szeroko oczy, przywitał mnie widok przerażony wzrok zielonookiego.
- Tabletki. – jęknęłam czując, że ogień ogarniający moje komórki ciała pochłania coraz większy obszar.
W moich dłoniach wylądowało plastikowe pudełeczku od lekarstw, nawet nie zwróciłam większej uwagi na to, że wpakował w siebie pięciokrotnie większą dawkę niż jest zalecane. Podniosłam się z podłogi czując jak zaraz znów się na niej znajdę, dłoń Jerome podparła moje plecy. Oparłam się zdrową dłonią o blat stołu, zwiesiłam głowę pozwalając moim kosmykom włosów swobodnie opaść. Czułam się strasznie. Raczej nie można mi się dziwić; miałam możliwość dostania pociskiem, następnie sama zaszyłam sobie ranę i zemdlałam. Mogłabym stwierdzić, że dzisiejszy dzień był wręcz genialny. Zacisnęłam zęby czując jak przeszywający ból oplata moją klatkę piersiową. Ledwo co mogłam oddychać, każdy ruch dawał mi kolejną falę boleści. W kącikach oczu pojawiły się łzy, to naprawdę kurewsko bolało.
- Mogłabyś mi łaskawie wyjaśnić dlaczego służby specjalne kręcą się po okolicy i szukają pewnej blondwłosej dziewczyny? – głos Jerome był przepełniony jadem.
- Zamknij pysk. – mruknęłam nawet nie podnosząc wzroku. Nie miałam ochoty na kolejną kłótnię czy nieprzyjemną rozmowę z chłopakiem w takim stanie. Każde słowo wypowiadane przeze mnie pozostawiało długo nie gasnący się ból. Skrzywiłam się, mocniej zacisnęłam palce na krawędzi stołu.
- Żebyś ty zaraz go nie zamknęła. – warknął. – Dlaczego zabiłaś tą dwójkę? Po cholerę? Wiesz, że teraz będziesz musiała się ukrywać? Jak Cię znajdą to Cię zabiją.
- Bo miałam taką ochotę. Błagam Jero, to był Zakon. – zmierzyłam go ostrym wzrokiem. – Może boisz się, że Twoje miejsce obok tych padalców zostanie zajęte, co? – zaśmiałam się gorzko ignorując piekło rozgrywające się w mojej klatce piersiowej. – Nie powinno Cię obchodzić to czy będę musiała się ukrywać czy nie. Jest to tylko i wyłącznie moja zasrana sprawa.
Białowłosy zacisnął szczękę, moje słowa dosyć dobrze w niego ugodziły. O to chodziło.
- Czy ty naprawdę dalej uważasz, że będąc tym kim jestem dołączę do zakonu? – parsknął śmiechem. – No właśnie nie tylko Twoja sprawa. Jak na razie zachowujesz się jak nieodpowiedzialny gówniarz. Przemieniłaś się w miejscu publicznym, a teraz zabijasz dwójkę ludzi.
- Nie wiem Jerome, po Tobie wszystkiego mogę się spodziewać. – zacisnęłam zęby wspominając sytuację sprzed paru godzin. – Dlaczego ty nie możesz się odpierdolić?
- A dlaczego ty nie możesz dać sobie pomóc?
- Bo jej nie potrzebuję. – warknęłam prostując się.
Zmierzyłam chłodnym wzrokiem chłopaka, który stał parę metrów ode mnie. Zaczynał mnie kolejny raz irytować, na dodatek miałam pustkę w głowie jeżeli chodzi o jego wcześniejsze zachowanie. Westchnęłam kręcąc głowę, opuściłam pomieszczenie zostawiając zielonookiego samego. Nie chciałam wszczynać kolejnej awantury, już dosyć mocno napieprzała mnie ręka. Z głuchym trzaskiem otworzyłam drzwi od swojego pokoju. Nie zdążyłam wykonać nawet kroku, gdy czyjeś palce zacisnęły się na moim lewym nadgarstku.
- Kurwa mać Jerome! – wydarłam się, ogień który rozlał się po moim ramieniu był nie do wytrzymania.
- Nie rzucaj się tak. – odpowiedź chłopaka rozjuszyła mnie, a jeszcze bardziej zaciskający się ucisk na mojej obolałej kończynie.
- Puść to boli. – nawet nie próbowałam się wyszarpać, najmniejszy ruch powodował kolejną dawkę udręki.
- Postrzelili Cię? – zapytał zaskoczony spoglądając na moją świeżo co zaszytą ranę wystającą zza dekoltu bluzki.
- Nie kurwa. – warknęłam rzucając mu bojowe spojrzenie. – Czy mógłbyś mnie puścić?
- Nie kurwa. – jego kąciki ust powędrowały do góry.
Zacisnęłam zęby modląc się by chęć przyłożenia chłopakowi w twarz minęła. Katusze, które odczuwałam w tym momencie były niewyobrażalne a zielonooki wydawał się być tym niewzruszony i potęgował ból swoimi zaciśniętym palcami na moim nadgarstku.
- Dlaczego to do kurwy robisz? – w moich oczach pojawiły się łzy, omiotłam wzrokiem twarz białowłosego.
- Bo lubię. – wypowiadając te słowa jego druga dłoń pogładziła mój drżący policzek.
Moje źrenice powiększyły się, ten chłopak naprawdę czasem mnie przerażał. Ból potęgujący w moim ramieniu narastał z każdą chwilą, ledwo co trzymałam się na nogach. Postanowiłam dalej nie ciągnąć tej bezsensownej konwersacji. Prawą ręką sięgnęłam do paska od spodni gdzie znajdowała się broń. To był ułamek sekundy, Jerome jednakże był szybszy. W jego dłoni spoczął mój pistolet, a na jego twarzy malowała się czysta ironia.
- Naprawdę chciałaś mnie postrzelić? – zapytał spoglądając na mnie spod uniesionych brwi.
- Jeżeli bym musiała to tak. – odpowiedziałam unosząc podbródek. – A teraz mnie puść jeśli grzecznie proszę.
Pewność siebie wezbrała we mnie równie szybko jak opuściła gdy ucisk na nadgarstku znacznie się powiększył. Na dodatek to była ta ręka, na której posiadałam niezagojone sznyty. Zacisnęłam wargi dalej utrzymując kontakt wzrokowy z białowłosym. Na jego twarzy nie malowała się żadna emocja, żadna. To było bardzo niepokojące, naprawdę czułam się nieswojo spoglądając na Jerome nie wyrażającego żadnego uczucia. Jedyne to co miałam w głowie to kompletny mętlik. Nie umiałam skomentować jego zachowania oraz czynów kierowanych w moim kierunku. W ciągu jednego dnia mogę śmiało stwierdzić, że poznałam drugiego Jerome. Kompletnie nie przypominał siebie, a może to był on?
- Czy mam cię naprawdę złamać, abyś się opamiętała i nie zachowywała jak tępa gówniara? – szepnął zbliżając się w moją stronę. Jego oddech owiał moją szyję, a wargi musnęły płatek mojego ucha. Spięłam każdy mięsień w moim ciele, nie chciałam by chłopak przekraczał pewnej bariery.
- Nie zbliżaj się do mnie. – spróbowałam zrobić krok w tył, ale ucisk na ręce skutecznie uniemożliwił mi to.
- Dlaczego?
- Bo nie mam ochoty byś był tak blisko. – przełknęłam ślinę, gdy Jerome zbliżył się na naprawdę małą odległość; dzieliło nas jedynie parę centymetrów.
- A ja mam. I co teraz? – założył moje kosmyki za ucho wywiercając w moich oczach dziurę.
- Odpierdol się ode mnie.
Chłopak pokręcił głową i mocniej wbił swoje palce w mój nadgarstek spoglądając na mnie spod zmrużonych powiek. Zamknęłam oczy próbując tamować łzy, ledwo co stałam na nogach. Cała lewa ręka wraz z klatką piersiową emanowała ostrym bólem, leki nie skutecznie hamowały udrękę potęgowaną przez białowłosego. Nagle poczułam swobodę na swojej dłoni. Otworzyłam oczy spoglądając przestraszona na Jerome, bałam się jego kolejnych ruchów. Nie miałam pojęcia co tym razem zrobić. Zgwałci mnie? Pobije? Ten człowiek naprawdę nie jest tym kim za kogo go uważałam.
<Sadomasodysto wzywam Cię!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz