- Naprawdę jesteś głupiutka, wiesz?
Zacząłem powoli głaskać ją po plecach. Czy powinienem dalej
pytać? Dziewczyna powoli odsunęła się ode mnie, wzrok miała spuszczony.
- Może wejdziesz na chwilę? – spytałem.
- Nie, dzięki, nie chcę ci przeszkadzać.
- Nie będziesz. Musimy pogadać. Babci i siostry i tak nie ma
w domu, więc będziemy sami.
Delilah posłusznie weszła do mieszkania, a ja zamknąłem
drzwi na dwa zamki. Tak dla bezpieczeństwa. Ostatnio w mojej okolicy kręciło
się sporo podejrzanych osób, w tym członków Zakonu. Nie chciałem narażać się na
‘przypadkowe’ wtargnięcie kogoś z nich.
Dziewczyna udała się do kuchni i usiadła przy stole. Zaczęła
bawić się swoimi dłońmi.
- To o czym chciałeś pogadać? – spytała, unikając kontaktu
wzrokowego.
- Chcesz może herbaty? – zignorowałem ją.
- Poproszę. – westchnęła.
Wstawiłem wodę i naszykowałem dwa kubki, które po zrobieniu
napoju postawiłem na stole. Obok nich położyłem cukierniczkę, chociaż byłem
pewny, że dziewczyna nie słodzi herbaty tak jak ja. Usiadłem obok niej.
- Pokażesz mi swój nadgarstek? – zmierzyłem ją wzrokiem.
Kiedyś już widziałem jej blizny, ale nie było mi dane
dokładnie im się przyjrzeć. Kolejny raz nie chciałem przepuścić takiej okazji.
- Chyba sobie kurwa żartujesz. – chciała wstać od stołu, ale
złapałem ją za ramię i uniemożliwiłem to.
- Nie żartuję. – byłem niezwykle spokojny. – Chcę ci pomóc.
- Naprawdę sądzisz, że dasz radę? – smutno się zaśmiała. –
Puszczaj mnie. – warknęła.
- Spróbuję. – uśmiechnąłem się miło, a następnie nie
zważając na protesty dziewczyny, podwinąłem rękaw jej bluzy, by odkryć bandaże.
Palcem przejechałem po nich, a dziewczyna cichutko jęknęła.
- To boli, ty pierdolony sadysto.
- Jak się pocięłaś, to nie dziw się, że boli. – na białym
materiale zauważyłem czerwony ślad. – A skoro boli, to znaczy, że jeszcze
żyjesz. – mówiąc to, mocniej nacisnąłem na to miejsce. Nadal próbowała się
wyrwać, ale każda próba musiała powodować jeszcze większe cierpienie. – Jeszcze.
– westchnąłem. Powoli zacząłem ściągać ten opatrunek.
- Co ty odpierdalasz? – była wściekła. Cóż, nie dziwię jej
się.
- Chcę to zobaczyć. Poza tym i tak trzeba go zmienić. –
spojrzałem na nią ze smutkiem. – Może najpierw przyniosę nowy bandaż. Tak będzie
prościej. – powiedziałem sam do siebie, a ona spojrzała się na mnie jak na idiotę.
Wstałem i bez oglądania się na blondynkę, wyszedłem z
pomieszczenia. Usłyszałem dźwięk poruszanego krzesła.
- Drzwi są zamknięte. – powiedziałem wystarczająco głośno,
by mnie usłyszała. – Mam klucz. Nie uciekniesz tak łatwo. - na mojej twarzy
pojawił się uśmiech satysfakcji.
Udałem się do łazienki. Z apteczki wyjąłem bandaż, a z
szafki mały, biały ręczniczek, który po jednej stronie zwilżyłem wodą. Te
czynności przypomniały mi siebie samego sprzed kilku lat. Przyjrzałem się
swojemu odbiciu w lustrze. Moje włosy, będące w nieładzie, przeczesałem ręką;
lekko podkrążone, zielone oczy nie wyrażały jedynie pustkę.
Wróciłem do Delilah. Przez ułamek sekundy w jej oczach
dostrzegłem.. strach? Odwróciła głowę, by nie patrzeć się na mnie. Siedziała na
tym samym miejscu, co wcześniej. Grzeczna dziewczynka. Usiadłem obok niej i bez
słowa zacząłem ponownie ściągać bandaż. Moim oczom ukazał się nieciekawy widok
– część nadgarstka najbliżej głównej rany była pokryta świeżą krwią, a pozostała część zeschniętą. Delikatnie
zmyłem ją wcześniej przygotowanym ręcznikiem. Teraz wszystko było dobrze
widoczne. Wiele jasnoróżowych, zaczerwienionych, pojedynczych kresek rozciągało
się po całej powierzchni przedramienia dziewczyny. Po przejechaniu palcem
czułem wyraziście każde zgrubienie. Zabranie takiej kolekcji ran musiało zająć
co najmniej kilka miesięcy. Całość przypieczętowała najnowsza idealnie
kontrastująca czerwona kreska, będąca ironiczną wisienką na torcie na jej
bladej skórze.
Mimo iż znałem Delilah zaledwie od kilku dni, to świadomość,
że jedna z tych kresek mogła być spowodowana przeze mnie, była dołująca. Smutek
i ból rozlały się po mojej całej duszy, ale i tak nie byłem w stanie ukazać jej
tych emocji.
- Jak długo to robisz? – spytałem z obojętnością, zawiązując
nowy bandaż wokół ran.
- Nie powinno Cię to obchodzić. – odparła.
- Od jego śmierci? – dziewczyna drgnęła. – Może już
wcześniej?
- To nie jest ważne.
- Dla mnie jest. – nic nie odpowiedziała. Skończyłem
bandażować. Lekko podniosłem jej rękę, usta zbliżyłem do tego kawałka materiału,
pod którym znajdował się najnowszy ślad, składając na nim ‘pocałunek’. –
Proszę, nie rób tego więcej. – wyrwała rękę.
- Nie martw się, to był ostatni raz. – kłamała. To było aż
nazbyt oczywiste.
- Nie wierzę ci. – nie próbowała protestować. – Chcesz mi o
tym opowiedzieć?
- O czym?
- O tobie. O nim. I o was. – dziewczyna wstała od stołu.
Wyglądała na zasmuconą i równocześnie wściekłą.
- Nie. Zapomnij o wszystkim. – po jej słowach rozległo się
pukanie do drzwi. – Spodziewasz się kogoś? – spytała.
- Nie. – przełknąłem ślinę. – Zostań tu.
Pukanie było coraz bardziej uciążliwe. Podszedłem do drzwi
wyjściowych i spojrzałem przez judasza. Stał tam, niestety, znany mi mężczyzna.
Pospiesznie otworzyłem je.
- Dzień dobry, panie Fox. – przywitałem się najmilej, jak
potrafiłem.
-Dzień dobry, mały Jerome! – wszedł do środka, śmiejąc się
życzliwie. – Kopę lat, ile żeśmy się nie widzieli? Dwa? Trzy lata?
- Trzy lata. Od śmierci rodziców. – wymusiłem smutny
uśmiech.
Pan Fox. Nie wiedziałem, jak naprawdę ma na imię. Był
przyjacielem, jednocześnie współpracownikiem matki i ojca. Czarny, idealnie
dopasowany garnitur, podkreślający jego sylwetkę przy tuszy oraz
charakterystyczna odznaka świadczyły o tym, że był członkiem Zakonu. Czarne
włosy zostały przyprószone bielą, a wąsy zakręcone tak jak u typowego,
polskiego szlachcica sprzed kilku wieków.
Zaczynałem się denerwować. Po co tu przyszedł? Czy może
wiedzieć o zielonookiej albo o mnie?
- Co pana tu sprowadza? – spytałem, gdy ściągał buty.
- Mam do ciebie parę pytań, chłopcze. Jeśli oczywiście masz
czas. – zmierzył mnie wzrokiem. Nie mogłem odmówić.
- Jestem sam w domu, więc nie ma problemu. Zapraszam do
kuchni. – powiedziałem wystarczająco głośno, by Delilah mogła to usłyszeć.
Wszedłem do kuchni, a zaraz po mnie zrobił to mężczyzna. Na
szczęście, dziewczyny już nie było w pomieszczeniu, ale na stole nadal
pozostały ślady naszej obecności w postaci dwóch niedopitych kubków z herbatą.
- Na pewno nie jesteś zajęty? – spytał, wskazując na nie.
- Na pewno. Była przed chwilą u mnie znajoma, ale chwilę
przed pana przyjściem przyszła. – włożyłem naczynia do zlewu.
- Ach, tak. – spojrzał się na mnie podejrzliwym wzorkiem. -
Wydawało mi się, że widziałem cię z kimś. Mam patrolować okolicę, bo ostatnio
dzieją się tu niewyjaśnione rzeczy.
- Naprawdę? – spytałem zaciekawiony. – Może napije się pan
czegoś?
- Nie, dziękuję. Jestem tu tylko na chwilkę. – usiadłem
naprzeciwko mężczyzny.
- To o co chciał pan spytać?
- Nie zauważyłeś ostatnio w okolicy jakiś podejrzanych,
młodych osób? – podał mi kartotekę. – Na przykład, kogoś z nich?
Większość zdjęć przedstawiała nieznane mi osoby. Obok zdjęć
były napisane ich imiona, nazwiska oraz cechy szczególne i przewinienia.
Zazwyczaj były nimi drobne kradzieże lub napaście, czyli nic szczególnego.
Jednak ostatnia kartka przykuła moją uwagę.
Zdjęcie było rozmazane, dlatego nie można było zauważyć
twarzy. Obok zdjęcia był napisany opis wyglądu: jasne włosy, zielone oczy,
średni wzrost, chuda, wiek około 16-18 lat. Oskarżona o bycie niebezpieczną dla
społeczeństwa.
Wiedziałem, o kogo chodziło. Zmroziło mi krew w żyłach.
- Nie, nie znam nikogo z nich. – podałem mu ten plik
papierów. Kłamstwo przychodziło mi łatwo.
- Rozumiem, rozumiem. – uśmiechnął się z wyższością.
- Czy to wszystko?
- To już ostatnie pytanie. W zeszłą sobotę na klifie
dokonano morderstwa. Jeden ze światków powiedział, że widział w okolicy
wysokiego chłopaka z białymi włosami i z zakrwawionym ramieniem.
- Myśli pan, że to ja? – spytałem obojętnie.
- Nie, oczywiście, że nie! – zaśmiał się. – Po prostu opis pasuje
do ciebie i chciałem mieć co do tego pewność.
- Niech pan się nie martwi. Nikomu nie zrobiłbym krzywdy. –
przeczesałem dłonią włosy.
- To dobrze. Nie chciałbym, abyś był w to zamieszany, skoro
w przyszłości masz szansę stać się jednym z nas, zająć miejsce rodziców. –
wstał. – Wiesz, możemy ci wszystko wybaczyć, pod warunkiem, że dasz nam kogoś w
zamian. – podszedł do mnie i złapał mnie za ramię. – Wiemy o twojej wizycie w
szpitalu. – szepnął mi do ucha, po czym się oddalił. – Już muszę iść, jeszcze przez
kilka dni będę się tutaj kręcił, więc jak zobaczysz kogoś podejrzanego, to daj
mi znać. – położył swoją wizytówkę na stole. – Do widzenia. – wyszedł z kuchni.
- Do widzenia. – odpowiedziałem, nadal nie mogąc się ruszyć.
Drzwi zatrzasnęły się, więc poszedłem szybko je zamknąć. Jak
dużo oni wiedzieli o mnie i o Delilah?
Jedno jest pewne. Pan Fox za dużo wie. Będzie musiał
niespodziewanie ‘zniknąć’, a ja mu w tym pomogę. Uśmiechnąłem się sam do siebie
na tę myśl.
- Co się tak szczerzysz, idioto? – delikatny, damski głos
rozległ się zza moich pleców.
- Nie uśmiecham się. – przybrałem neutralny wyraz twarzy i
odwróciłem się do niej.
- Taa, jasne. Kim był ten facet i czego od ciebie kurwa
chciał? – była zła i zdenerwowana. Świetnie. Tylko jej złego humorku mi brakowało.
- Wszystko słyszałaś? – westchnąłem.
- Wszyściutko, zdrajco. I co, teraz zamierzasz mnie wydać,
prawda?
- Nie jestem zdrajcą i nie, nie zamierzam cię wydać.
Naprawdę wszystko musisz widzieć w tej gorszej wersji?
- W takim razie co mam zrobić, byś w końcu mi uwierzyła? –
zaczynałem powoli tracić siły do tej kobiety. – Nie rozumiem cię.
- Pokaż mi to swoimi czynami. – uśmiechnęła się z
wyższością. – Na razie tylko mówisz, a wszystko, co robisz, świadczy przeciw
tobie.
- Dobrze. Zrobię to. – stanąłem obok niej. – Mówiłem ci to
kilka razy, że gdybym chciał cię zabić lub zrobić ci krzywdę, to już bym to
zrobił. Miałem sporo okazji, by poderżnąć to twoje słodkie gardziołko. - mówiąc
to, palcem przejechałem po jej szyi, a ona momentalnie się odsunęła.
Potraktowała to jako groźbę?
- Nie dotykaj mnie. – warknęła.
- Ojej, czyżbym ponownie uraził twoją dumę? – uśmiechnąłem
się.
- Tak. Nienawidzę cię. – przyjęła pozycję obronną. – Jeśli
jeszcze raz spróbujesz mnie dotknąć, to zginiesz.
- Tak mówisz? – dłonią dotknąłem czubka jej głowy, a
następnie zjechałem do polika, uroczo się przy tym uśmiechając.
Szybko odsunęła moją rękę, by po raz kolejny w naszej
krótkiej znajomości dać mi z liścia.
- Opanuj się. – złapałem ją za nadgarstki, a na jej twarzy
pojawił się satysfakcjonujący grymas bólu. - Proszę, nie rób tego więcej. –
uśmiechnąłem się. – Nie chcesz chyba tego pożałować, prawda? – zacisnąłem
dłonie troszeczkę mocniej.
- Nie chcę. – w jej oczach zauważyłem łzy. – To boli.
- Wiem. Widzisz? Dotknąłem cię dwa razy, a mimo to wciąż żyję.
– powiedziałem z udawanym smutkiem. – Chyba że nie o taki rodzaj dotyku ci
chodziło. – Lekko oblizałem górną wargę moich ust. Po jej minie rozpoznałem, że
zrozumiała, o co mi chodziło.
Spojrzałem w jej smutne, pełne boleści oczy. Wydawała się
taka bezbronna i niewinna jak wtedy, kiedy spała. Moje serce lekko
przyspieszyło. Zbliżyłem twarz do jej twarzy. Teraz albo nigdy.
Nasze usta połączyły się z mojej inicjatywy. Ciało
dziewczyny na chwilę zamarło, by po sekundzie przeszedł po nim dziwny dreszcz.
Zamknąłem oczy, by w pełni rozkoszować się tą ulotną chwilą.
Pocałunek z początku był godny pocałunkom kilkuletnich
nieśmiałych dzieci w przedszkolu, polegających tylko na chwilowym zetknięciu
się ust. Jednak dziewczyna, tak jak ja, dała ponieść się temu momentowi i
delikatnie rozchyliła usta, dzięki czemu nasz pocałunek mógł się pogłębić. Był
on inny od naszego „pierwszego” pocałunku. Był delikatny, niemalże romantyczny.
Puściłem jej nadgarstki, by nie sprawiać jej więcej bólu. Delikatnie objąłem ją
w pasie i lekko pogłaskałem po plecach.
Wtedy oprzytomniała. Odepchnęła mnie od siebie i bez słowa
udała się w stronę drzwi wyjściowych, opuściła moje mieszkanie, zostawiając
mnie samego. To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca, chociaż było
przyjemne i gdybym mógł cofnąć czas, to bym tego nie zrobił.
Chcąc pożegnać się z Delilah, powiedziałem „do widzenia,
uważaj na siebie”, ale ponownie nie uzyskałem odpowiedzi. Czy nasza znajomość,
znowu po chwili bliskości, ponownie się ‘zakończyła’? Tak być może dla naszych
ludzkich części życia byłoby najlepiej, ale nie oznaczało to tego samego dla
tej smoczej części. Zakon coś wiedział. Coś, co dla mnie i dla niej mógł mieć
złe konsekwencje. Jeśli wiedzą o naszej znajomości albo o tym, że któreś z nas
jest smokiem, to było to równoznaczne z wyrokiem śmierci, torturami lub czymś
znacznie gorszym. Cóż, powinienem się na własną rękę dowiedzieć o tym, co o nas
wiedzą.
Udałem się do piwnicy, gdzie stała ogromna szafa zamknięta
na klucz, który tylko ja posiadałem. Babcia i siostry nie miały pojęcia o tym,
co znajdowało się w środku – czyli noże, pistolety i inna broń pozostawiona mi
w spadku. Wziąłem mój ulubiony nóż oraz pistolet i dodatkowy magazynek. Na
zwykle ‘przesłuchanie’ albo obronę powinno starczyć. Wyszedłem z domu, by udać
się na przechadzkę po lesie. Może spotkam po drodze kogoś interesującego?
<Del?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz