- Poczekaj, miałem Ci oddać rzeczy. – usłyszałam kiedy chłopak nacisnął klamkę drzwi.
Odwróciłam się do niego spoglądając zaspanym wzrokiem, czy ten człowiek nie widział w jakim ja stanie jestem?
- No to je daj.- mruknęłam.
W moich dłoniach znalazło się pudełko leków nasennych i moja szara bluzka z jakimś białym wzorkiem. Moje opuszki palców dotknęły miękkiego materiału, poczułam jak moja dłoń lekko zadrżała. Miałam nadzieję zapomnieć o tym wieczorze, ale oczywiście plan musiał nie wypalić już na samym początku. Przesunęłam wzrok na Jerome, moje źrenice nieznacznie się powiększyły. Wszystkie urywki z tamtej sytuacji wróciły w natychmiastowym tempie. Jego dotyk na mojej odsłoniętej skórze, pocałunki na moich spragnionych wargach. Gwałtownie wzięłam powietrze w płuca, odwróciłam wzrok. Palące spojrzenie zielonookiego wywiercało mnie wręcz na wylot.
- Do jutra.
Po głuchym trzaśnięciu zamykanych drzwi nastała cisza. Mój oddech był lekko przyśpieszony, myśli przelatywały przez mój skołatany umysł z błyskawiczną prędkością. Zacisnęłam palce na opakowaniu lekarstw tworząc dosyć mocno widoczne wgniecenie. Dlaczego to mnie aż tak przytłaczało? Czemu ta jedna nic nieznacząca sytuacja powodowała tworzenie tylu skrajnych emocji? Definitywnie miałam dosyć, prawie codziennie myślałam o tym co się wydarzyło. Starałam się zapomnieć, ale pewna osoba skutecznie mi o tym dalej przypominała. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zapomnienie i zakończenie jakichkolwiek kontaktów. Jednakże białowłosy uważał inaczej, za mocno zaangażował się w coś co nigdy nie będzie mieć miejsca. Zależało mu na naszej… relacji? To brzmi niedorzecznie i głupio. Wzięłam głęboki wdech, muszę się uspokoić oraz wziąć w garść. Delilah otrząśnij się, to nie jest Tyler.
Poczułam jak kubeł zimnej wody oblewa moje myśli, momentalnie napięłam wszystkie swoje mięśnie. Z bezsilności poczułam jak kiełkuje złość mieszana z rozpaczą. Odłożyłam rzeczy trzymane w dłoni na blat kuchenny, zwalczyłam chęć rzucenia nimi o ścianę. Parę sekund później byłam w swoim pokoju, cała się trzęsłam. Wspomnienia o Tylerze nie były dobre, zawsze dawały mi powód do płaczu. Emocje towarzyszące były większe niż jakiekolwiek inne, strata kogoś bardzo bliskiego bolała zawsze tak samo mocno. Rozdygotanymi palcami wyjęłam spod sterty książek na półce małą, srebrną przyjaciółkę. Przyjrzałam się delikatnie metalowi, liczne kropelki zaschniętej krwi tworzyły wzorzysty szlak. Przegryzłam usta bijąc się z myślami, uczucie gromadzące się w mojej głowie przezwyciężyły. Podwinęłam koszulkę, tak by nadgarstek nie zasłaniał żaden materiał. Przyłożyłam żyletkę do bladej skóry, subtelnie się kontrastowały w akompaniamencie brunatnych blizn i zaróżowionych miejsc wokół świeżych ran. Na czerwonawe linie nie musiałam długo czekać, robiłam to jak w mantrze. Na początku ran nie było widać, dopiero po chwili małe kropelki krwi pojawiły się na skórze aby zmienić się w spływające strużki po nadgarstku. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, z przyzwyczajenia nawet szczypiący ból nie powodował dyskomfortu.
Samookaleczanie, zabawnie to brzmi nie uważacie? Cięcie się dawało mi chwilę wytchnienia, pozwalało mi się uspokoić. Przelewałam ból psychiczny na fizyczny, nie uważałam tego za kaleczenie własnej osoby. Nazwałabym to… możliwością ukojenia pewnej cząstki w sobie.
~~*~~
Leniwie sunęłam po korytarzach szkolnych szukając swojej klasy. Specjalnie zjawiłam się na ten cholerny sprawdzian z biologii, w życiu nie przyszłabym na te męki od tak. Wczoraj zakuwałam parę godzin, więc postanowiłam skorzystać z okazji na zaliczenie przedmiotu chociaż jedną w miarę pozytywną oceną. Włożyłam dłonie do kieszeni ciemnozielonej bluzy sunąc wzrokiem po twarzach osób z mojej szkoły. Mimo, że na dworze było cieplutko mi zawsze było zimno. Rzadko można było mnie spotkać w czymś innym niż bluza z kapturem i czarne rurki z dziurami na kolanach. Westchnęłam gdy dzwonek na lekcję przeciął gwar na przerwie, kolejną godzinę paplania w koło o tym samym czas zacząć. Przyśpieszyłam kroku, a następnie skręciłam w jeden z bocznych korytarzy. Dzięki mojemu genialnemu wręcz szczęściu wpadałam na kogoś, ból rozlał się po całym kręgosłupie po kontakcie z posadzką.
- Czy ty ku*wa nie widzisz jak łazisz? – warknęłam, odgarnęłam włosy spadające na moje szmaragdowe oczy.
- Widzę. – dobrze znajomy głos owiał moje uszy.
Uniosłam zaskoczony wzrok, białowłosy z rozbawieniem przyglądał się mojej naburmuszonej minie. Jak zwykle wpadam na tego gnojka, czy to już podchodzi pod napastowanie? Chłopak wyciągnął rękę aby mi pomóc, jego palce zacisnęły się na moim lewym nadgarstku. Ból, który rozlał się po całej mojej dłoni był nie do wytrzymania. Skórę palił żywy ogień, syknęłam i wyrwałam dłoń. Jerome spojrzał na mnie pytającym wzrokiem gdy podniosłam się z podłogi.
- Wszystko w porządku? – zapytał, w jego głosie słychać było… troskę? Nie przywiązywałam do tego większej wagi czując jak moja lewa kończyna zaraz zakończy swój żywot. To naprawdę bolało.
- Tak, tak. – wymamrotałam trochę zamroczona przeszywającą falą nieprzyjemnego uczucia.
- Jakoś Ci nie wierzę. – jak zwykle – Pokaż mi to.
Jego dłoń złapała moją i zanim zdążyłam odskoczyć chłopak podwinął bluzę.
- Zostaw to do cholery. – warknęłam próbując wyszarpać rękę, jednakże zielonooki był zbyt silny.
Z rezygnacją spoglądałam na ukazujący się bandaż na moim nadgarstku. Przez twarz chłopaka przewinęła się spora ilość emocji – rozpoczynając na niezrozumieniu, a kończąc na złości.
- Czy to jest to o czym myślę?
- A nawet tak to co? Co to Cię obchodzi? Daj mi spokój.
~~*~~
Wychodząc z gmachu szkoły czułam nie małą ulgę, za dużo nauki powodowało otępienie moich szarych komórek. Na dodatek Jerome zobaczył coś czego nie powinien pod żadnym pozorem widzieć. Zagryzłam wargę gdy przypomniałam sobie jego zranioną minę gdy kazałam mu spierdalać, ale w ładniej ubranych słowach. Sens jednakże był taki sam. Po wypowiedzeniu tych słów jak najszybciej pobiegłam do klasy, nie miałam najmniejszej ochoty widzieć na chłodne spojrzenie białowłosego. Naskoczyłam tak naprawdę na niego bez większego powodu, jednakże kim bym ja była gdybym nie trzymała swojej strony nawet jeśli nie miałabym racji? Nie miałam zamiaru go za nic przepraszać, mógł mnie posłuchać i dać sobie spokój z tym cholernym nadgarstkiem. W głębi duszy wiedziałam, że nie powinnam go tak potraktować. Jednakże wszystkie wyrzuty sumienia zagłuszyłam w dość szybkim tempie; miałam giętki kręgosłup moralny.
Do domu dotarłam parę minut po szesnastej – uroki mieszkania na obrzeżach. Mimo to nie narzekałam, lubiłam aktualne miejsce zamieszkania za małą ilość irytujących sąsiadów i ciszę okalającą posiadłość. Wspięłam się po chodach by znaleźć się w swoim małym, przytulnym azylu potocznie zwanym moim pokojem. Było to jedno z nielicznych miejsc, w których czułam się całkiem bezpiecznie. Zakon na szczęście nie był aż tak upierdliwy aby włamywać się do cudzych domów, ale kto wie? Może to kwestia czasu zanim zostanę zamordowana we własnym mieszkaniu. Odgoniłam smętne myśli by nie pogrążać się w smutnej zadumie coraz bardziej. Odłożyłam z głuchym łoskotem torbę szkolną na podłogę, z westchnięciem usiadłam przy biurku podpierając brodę dłońmi. Przesunęłam wzrokiem po meblu, na skraju leżał czyjś telefon. Zmarszczyłam brwi i chwyciłam pomiędzy palce urządzenie; komórka Jerome. Przewróciłam oczami zastanawiając się dlaczego chłopak jest tak tępą istotą. Nie miałam najmniejszej chęci aby spotykać się z zielonookim i oddać mu zgubę, niech sam się pofatyguje jeśli zostawia u mnie rzeczy w domu. Zignorowałam fakt, że chłopak ostatnio przyniósł mi moje ubrania oraz leki pozostawione u niego w pokoju. Palcem przesunęłam po wyświetlaczu – dwanaście wiadomości i siedem nieodebranych połączeń. Odłożyłam przedmiot na miejsce, w którym leżał zanim wzięłam je do rąk; nie miałam ochoty grzebać mu w prywatnych korespondencjach. Teoretycznie powinnam oddać mu ją, praktycznie nie chciało mi się latać przez pół miasta. Westchnęłam i z ociąganiem podniosłam się z krzesła, w myślach toczyłam bitwę argumentów za oraz przeciw. Jednakże wyrzuty sumienia po dzisiejszej sytuacji w szkole kazały mi zrobić chociaż ten jeden dobry uczynek dla innej osoby rasy ludzkiej. Wsadziłam zgubę do kieszeni spodni, narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę. Trzeba się teraz psychicznie przygotować na konfrontację z urażonym Jerome. Czasem mam wrażenie, że obraża się czasem bardziej niż ja. Moje kąciki ust lekko drgnęły.
~*~
Wychodząc z gmachu szkoły czułam nie małą ulgę, za dużo nauki powodowało otępienie moich szarych komórek. Na dodatek Jerome zobaczył coś czego nie powinien pod żadnym pozorem widzieć. Zagryzłam wargę gdy przypomniałam sobie jego zranioną minę gdy kazałam mu spierdalać, ale w ładniej ubranych słowach. Sens jednakże był taki sam. Po wypowiedzeniu tych słów jak najszybciej pobiegłam do klasy, nie miałam najmniejszej ochoty widzieć na chłodne spojrzenie białowłosego. Naskoczyłam tak naprawdę na niego bez większego powodu, jednakże kim bym ja była gdybym nie trzymała swojej strony nawet jeśli nie miałabym racji? Nie miałam zamiaru go za nic przepraszać, mógł mnie posłuchać i dać sobie spokój z tym cholernym nadgarstkiem. W głębi duszy wiedziałam, że nie powinnam go tak potraktować. Jednakże wszystkie wyrzuty sumienia zagłuszyłam w dość szybkim tempie; miałam giętki kręgosłup moralny.
Do domu dotarłam parę minut po szesnastej – uroki mieszkania na obrzeżach. Mimo to nie narzekałam, lubiłam aktualne miejsce zamieszkania za małą ilość irytujących sąsiadów i ciszę okalającą posiadłość. Wspięłam się po chodach by znaleźć się w swoim małym, przytulnym azylu potocznie zwanym moim pokojem. Było to jedno z nielicznych miejsc, w których czułam się całkiem bezpiecznie. Zakon na szczęście nie był aż tak upierdliwy aby włamywać się do cudzych domów, ale kto wie? Może to kwestia czasu zanim zostanę zamordowana we własnym mieszkaniu. Odgoniłam smętne myśli by nie pogrążać się w smutnej zadumie coraz bardziej. Odłożyłam z głuchym łoskotem torbę szkolną na podłogę, z westchnięciem usiadłam przy biurku podpierając brodę dłońmi. Przesunęłam wzrokiem po meblu, na skraju leżał czyjś telefon. Zmarszczyłam brwi i chwyciłam pomiędzy palce urządzenie; komórka Jerome. Przewróciłam oczami zastanawiając się dlaczego chłopak jest tak tępą istotą. Nie miałam najmniejszej chęci aby spotykać się z zielonookim i oddać mu zgubę, niech sam się pofatyguje jeśli zostawia u mnie rzeczy w domu. Zignorowałam fakt, że chłopak ostatnio przyniósł mi moje ubrania oraz leki pozostawione u niego w pokoju. Palcem przesunęłam po wyświetlaczu – dwanaście wiadomości i siedem nieodebranych połączeń. Odłożyłam przedmiot na miejsce, w którym leżał zanim wzięłam je do rąk; nie miałam ochoty grzebać mu w prywatnych korespondencjach. Teoretycznie powinnam oddać mu ją, praktycznie nie chciało mi się latać przez pół miasta. Westchnęłam i z ociąganiem podniosłam się z krzesła, w myślach toczyłam bitwę argumentów za oraz przeciw. Jednakże wyrzuty sumienia po dzisiejszej sytuacji w szkole kazały mi zrobić chociaż ten jeden dobry uczynek dla innej osoby rasy ludzkiej. Wsadziłam zgubę do kieszeni spodni, narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę. Trzeba się teraz psychicznie przygotować na konfrontację z urażonym Jerome. Czasem mam wrażenie, że obraża się czasem bardziej niż ja. Moje kąciki ust lekko drgnęły.
~*~
Zapukałam do białych drzwi czekając z łomoczącym sercem. Zbliżając się do domu białowłosego coraz mocniej ogarniał mnie stres i męczące sumienie. Wiedziałam, że zielonooki będzie w stosunku do mnie oschły; nie za bardzo mi to odpowiadało. Zagryzłam wargę gdy usłyszałam głuchy odgłos otwieranych drzwi. Jerome spojrzał na mnie zaskoczony, jednakże w ciągu paru sekund na jego twarzy zagościła chłodna obojętność. Nie żebym spodziewała się czegoś innego.
- Nie wziąłeś telefonu ode mnie z domu. – wyjaśniłam zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć.
Podałam mu zgubę, nasze dłonie lekko się zetknęły. Białowłosy dalej się nie odzywał jedynie ilustrując mnie wzrokiem. Już wolałam jak mówił cokolwiek niżeli pozostawał w całkowitej ciszy. Postanowiłam jak najszybciej ulotnić się, nie było sensu czekać aż Jerome uraczy mnie jakąkolwiek odpowiedzią. Odwróciłam się aby odejść od chłopaka, szybko jednak zostałam przyciągnięta w drugą stronę. Poczułam dłonie oplatające mnie w pasie, zielonooki przycisnął moje ciało do swojego jakbym miała zaraz uciec. Moja głowa wylądowała na jego klatce piersiowej, doskonale słyszałam jego przyśpieszone bicie serca. Cały lekko drżał, nie myśląc zbyt dużo objęłam go. Pierwszy raz od tylu miesięcy wykonałam jakikolwiek ruch tego typu w stronę kogokolwiek. Fascynowało mnie to w jak szybkim tempie otwierałam się przed tym parszywym żelkiem. Sama byłam dość mocno zaskoczona, a Jerome musiał być tym bardziej. Drgnął gdy dotknęłam palcami jego pleców. Zaciągnęłam się jego perfumami, przymknęłam oczy. Dziwiłam się samą sobą, co ten chłopak ze mną robił? W jego obecności czułam się… inaczej. Odepchnięte uczucie na samo dno powracało ze zdwojoną prędkością gnając na oślep. Chyba najbardziej w tym wszystkim obawiałam się kolejnej straty i odrzucenia, nie dałabym sobie kolejny raz rady.
- To przeze mnie to sobie zrobiłaś? – przerwał ciszę białowłosy, głos jego lekko drżał.
- Nie.
Dlaczego kłamałam mimo, że prawda była dosyć oczywista? Nie mam najmniejszego pojęcia, nie chciałam by zielonooki się obwiniał za coś na co nie miał wpływu. Mocniej wtuliłam się w chłopaka błagając w myślach aby nie drążył bardziej tego tematu. Po co mamy rozmawiać o czymś jeżeli i tak to nic nie da? Jak dotąd nie posiadłam umiejętności cofania czasu, nie zapowiadało się również by to się zmieniło.
- Kłamiesz.
Zagryzłam wargę skupiając wzrok na liściach poruszanych przez wiatr. No cóż, najwidoczniej Jerome miał zamiar rozebrać całą tą sytuację na czynniki pierwsze. W przeciwieństwie do mnie on wolał wszystko roztrząsać, jak dla mnie ten temat mogliśmy zakończyć już w szkole.
- Kłamię.
- Dlaczego?
- A czemu nie?
Nie usłyszałam odpowiedzi, nie oczekiwałam jej.
<Jero?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz