poniedziałek, 15 maja 2017

Od Alexandra C.D Matthiasa

Po szaleńczym pościgu wreszcie mogłem wylądować. Przemieniłem się w człowieka i poczułem, jak ucieka ze mnie cała energia.
- Proszę, nigdy więcej - wydukałem z siebie. Byłem zmęczony, nigdy nie zdarzało mi się lecieć tak szybko. Opadłem na trawę, próbując uspokoić oddech. Mimo wszystko uśmiechnąłem się do chłopaka. Byłem w dobrym humorze, wyrzuciłem z pamięci to, jak przed paroma chwilami zostałem zepchnięty z urwiska.
- Ale i tak musisz przyznać, że nie było aż tak źle, prawda? - zaśmiał się i przysiadł obok mnie.
- Jeśli tak bardzo chcesz, to możemy przetestować kto szybciej spada z wysokości. Daj tylko znać - zażartowałem. Robiło się już ciemno. Spojrzałem na zegarek. Zdecydowanie jestem spóźniony. Ale co z tego? I tak już mam kłopoty, więc nie muszę się śpieszyć.
- To gdzie teraz? - zapytałem i położyłem się na ziemi, spoglądając w gwiazdy. To aż dziwne, że w tak dobrym towarzystwie, tak szybko mija czas.
- A gdzie chcesz jeszcze iść? - zdziwił się. - Myślałem, że jesteś padnięty. No i, że nie wracasz do domu tak późno.
- Ma to jakieś znaczenie? - prychnąłem. - Pewnie i tak nie zauważył, że mnie nie ma. Zaszalejmy.
- Zdefiniuj "zaszalejmy" - zakpił i również spojrzał w niebo. O tej porze nie było zasłonięte żadną chmurą. Mogliśmy więc podziwiać przepiękne gwiazdozbiory.
- No nie wiem... - wzruszyłem ramionami, po czym podniosłem się z zimnej ziemi. - Jakiś klub? Gdzieś przecież muszą mnie wpuścić.
- O tej godzinie raczej nigdzie nie znajdziesz Kinder Party - usłyszałem jego śmiech. Przecież to logiczne, że nie wszędzie wpuszczą szesnastolatka.
- Niech ci będzie - prychnąłem w końcu. - Chodźmy na jakiś spacer czy coś, nie chcę jeszcze wracać do domu.
- Zrezygnowałeś ze swojego pomysłu, tak szybko?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłem. Może bym nie naciskał, ale teraz nie mogę pokazać po sobie, że zmieniam zdanie co dwie minuty! - Przejdziemy się, ale to nie przeszkadza nam zajść do pierwszego napotkanego kubu.
Matthias pokiwał głową. Prawdopodobnie z politowania, ale to nieważne. Przeciągnąłem się. Dalej byłem lekko obolały po locie. Chłopak również podniósł się z ziemi i stanął obok mnie. Czekała nas niesamowicie ekscytująca wycieczka po lesie nocą. Drogę oświetlał nam tylko księżyc i gwiazdy. Minie trochę czasu zanim dojdziemy do miasta. Spacerowaliśmy w ciszy. Nie okazywałem tego po sobie, ale byłem bardzo szczęśliwy. W końcu Matthias również jest smokiem! Znałem mało osobników naszego gatunku. Choćby nawet - wszyscy już nie żyją. Niestety. Wystarczy raz się narazić i Zakon nie będzie próżnować. Miałem dużo szczęścia, że udało mi się przeżyć. Teraz mam nadzieję, że będzie trochę prościej. W końcu nie jestem sam. Przypomniałem sobie pewnego chłopaka, którego poznałem jeszcze w Niemczech. Poznałem go przypadkowo, ale bardzo polubiłem. Był niesamowicie pozytywny, jednak miał pewną wadę, na którą smoki nie mogą sobie pozwolić. Gadatliwość. Jak się rozgadał, to nie wiedział kiedy przestać. Mało brakowało, aby zdradził też moją tajemnicę. Zakon szybko go wyczaił i "unieszkodliwił". Nie mam pojęcia dlaczego właśnie teraz zbiera mnie na wspomnienia. Chciałem o tym wszystkim zapomnieć. Rozejrzałem się wokoło. Cicho i pusto. Mijaliśmy drzewa i krzaki. Te, które sam mijałem codziennie. Tylko, że tę drogę zawsze przebiegałem, aby jak najszybciej zażyć upragnionej wolności. W sumie zawsze brakowało mi towarzystwa podczas lotów. Mam nadzieję, że to nie był tylko taki jednorazowy wypad. Było, no, całkiem miło... Odwróciłem się momentalnie, gdy otaczającą nas ciszę przerwał trzask łamanej gałązki.
- Słyszałeś? - szepnął Matthias.
- Nie dało się tego nie usłyszeć - prychnąłem. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy nasłuchiwać. Zwykły człowiek zignorowałby to uznając, że pewnie pod jakimś ptakiem pękł patyk, czy inne zwierze go złamało. Dla nas było to coś innego... Wywołane niepokojem związanym z Zakonem. Błagałem, aby był to ten głupi ptak. Nie chciałem, aby coś lub ktoś popsuł mi dosyć udany wieczór. Ponownie wszystko ucichło. Tak jakby ktoś zauważył swój błąd i teraz stara się dalej być niezauważony. Splunąłem na ziemię. Jeśli ktoś nas próbuje śledzić, pewnie nie jest zbyt rozgarnięty. No bo kto normalny w pojedynkę będzie chciał zaatakować naszą dwójkę? A co jeśli jest ich więcej? Sięgnąłem ręką do kieszeni. Przypomniałem sobie, że właśnie tam schowałem swój pistolet. Czekaliśmy w ciszy na rozwój wydarzeń. Jeśli coś nadejdzie, będę gotowy! Po chwili zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie nie będę w stanie do nikogo strzelić. Pewnie ogarnie mnie strach i na nic się nie przydam. Spojrzałem na Matthiasa. Zachowywał spokój. Nie potrafiłem nic odczytać z jego kamiennej twarzy. Ponownie usłyszeliśmy hałas. Ktoś szeleścił liśćmi jakiegoś krzaka. Było to bardzo blisko. Dźwięk powoli się do nas zbliżał. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że słychać go w całym lesie i takim sposobem nikogo nie zaskoczy. Mocniej zacisnąłem dłoń na broni i obserwowałem otoczenie. To było już bliżej i przyśpieszyło. Cofnąłem się w stronę chłopaka. Coś w ciemnościach się poruszyło, wstrzymałem oddech, a po chwili wyskoczył z krzaków. Zając. Najzwyklejszy w świecie spłoszony zając. Pewnie nie spodziewał się nas tutaj i niczym czarna torpeda przebiegł mi między nogami. W wyniku tego zdezorientowany i lekko przestraszony upadłem na ziemię. Zwierzak uciekł, a ja wylądowałem na brudnej glebie. Usłyszałem śmiech Matthias'a. 
- Proszę, nawet tego nie komentuj - powiedziałem i schowałem twarz w dłonie. Chciało mi się niesamowicie śmiać. Byłem sam sobą zażenowany. Przestraszyłem się głupiego szaraka! A co jeśli było by to dziesięciu członków Zakonu? Zszedłbym na zawał pewnie! 
- Wstawaj - usłyszałem głos chłopaka. Spojrzałem na niego. Wyciągnął do mnie rękę i pomógł podnieść się z ziemi. 
- Dzięki. - Wstałem i otrzepałem się z błota. - Spodziewałem się całej armii, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że na ziemię powali mnie zając. 
- Dobrze, że to był tylko zając - przyznał. - Jedna rzecz mnie tylko niepokoi... Co go tak przestraszyło... 
- W zasadzie mogło być to wszystko - mruknąłem. - Ale weźmy pod uwagę najgorszy scenariusz i zbierajmy się stąd. 
Mam dosyć natury na długo. Jesteśmy już niedaleko miasta. Uśmiechnąłem się do siebie, że mimo wszystko będę miał kolejne dziwne wspomnienie. "Pokonany przez godnego sobie przeciwnika - Zająca". Schowałem do kieszeni pistolet i ruszyłem za Matthias'em, który już oddalił się kawałek ode mnie. Nadal jest niesamowicie ciemno i wolę nie tracić go oczu. Po chwili usłyszałem ryk samochodów. Na ulicach, pomimo późnej godziny panował gwar. 
- Nareszcie - powiedziałem z ulgą. Tutaj ciężej nasz wykryć. - Myślałem, że już nigdy nie wyjdę z tego lasu. 
<Matthias? Przepraszam, że tyle zeszło>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz