4:13. Spóźniona prawie kwadrans.
- Już jestem! – powiedziałam wbiegłszy do kawiarnianej kuchni równocześnie zawiązując włosy w niechlujny koczek.
- Nora! – właścicielka firmy nawet nie spojrzała, kto tym razem nie dotarł na czas, mój akcent jej wystarczył. – Wiesz przecież, że w soboty mamy tutaj apogeum! Śmigaj do stolików!
- Ależ Pani Moon, to Susan ma dziś dyżur – zauważyłam.
- Ale Susan przyszła na czas – odparła obrażona i uznawszy dyskusję za skończoną opuściła pomieszczenie.
Po zeszło nocnych harcach w smoczej postaci nie miałam nawet siły na przeklinanie w myślach kobiety i wyobrażanie sobie, jak rozrywam ją na pół. Zrezygnowana założyłam swój uniform i wyszłam na salę. Właścicielka wyjątkowo miała rację. Wszystkie stoliki były zajęte, a głośni klienci niecierpliwie domagali się szybszej obsługi. Czym prędzej podbiegłam do jednego ze stolików i zebrałam zalegające na nim filiżanki i talerzyki, po czym przetarłam jego powierzchnię wilgotną szmatką.
- Czy mogłabym prosić o rachunek? – usłyszałam głos dziewczyny siedzącej przy obsługiwanym przeze mnie stoliczku.
- Oczywiście, już proszę koleżankę, żeby podeszła – zapewniłam z delikatnym uśmiechem, jednak na pytającą nawet nie spojrzałam.
Jak mogłam się spodziewać, okazało się, że „koleżanka” jest na papierosku, więc sama musiałam dziewczę obsłużyć. Miejsce, które zwolniła nie na długo pozostało puste. Już po chwili musiałam biec do kuchni z nowym zamówieniem. Po parunastu minutach intensywnego obsługiwania klientów dołączyła do mnie palaczka. Razem szło nam nieco szybciej, ale nadal ledwo co wyrabiałyśmy się ze wszystkim.
- Panienko! Gdzie moje cappuccino?
- Za sekundę podaję.
- Chciałbym złożyć zamówienie.
- Oczywiście, zaraz podejdę.
- Czy mogłaby mi pani wskazać łazienkę?
- W korytarzu, pierwsze drzwi na prawo.
- Ależ proszę pani, ta kawa jest zimna!
- Najmocniej przepraszam, zaraz przyniosę panu drugą.
I tak dalej, i tak dalej. Po trzech godzinach zaczęła mnie boleć głowa co skutkowało narastającym roztargnieniem. Wiedziałam, że prędzej czy później da mi się ono we znaki. Aż w końcu przedzierając się z jednego końca sali na drugi nie zauważyłam leżącej na ziemi torby. Gdyby nie zakwasy po dniu wcześniejszym i pulsujący ból głowy zapewne bez problemu złapałabym równowagę i nic by się nie wydarzyło. Niestety sprawy potoczyły się nieco inaczej. Poczułam, że lecę do przodu i zaraz spłaszczę sobie nos na kawiarnianych kafelkach. Odruchowo wypuściłam trzymaną w dłoniach tacę i wysunęłam ręce do przodu, aby wylądować w niezbyt zgrabnym podporze jak do pompek. Wstałam czym prędzej, aby dostrzec, że wysoka szklanka z mrożonym latte, która stała na niesionej do niedawna przeze mnie tacce opróżniła swoją zawartość idealnie na bluzce siedzącego przy sąsiednim stoliku, Bogu ducha winnego, chłopaka.
Głośne „ooooożżżżkuuu*****waaaa” rozbrzmiało w mojej głowie i co chwilę powtarzało się jak echo w studni.
- Najmocniej pana przepraszam – podeszłam do poszkodowanego nie wiedząc co zrobić.
Miałam przy sobie jedynie brudną szmatkę, którą więcej pożytku bym zrobiła chłoszcząc się za karę. Zdesperowana sięgnęłam po chusteczki do nosa leżące dotychczas w mojej kieszeni. W pierwszym odruchu chciałam wytrzeć klienta, jednak doszłam do wniosku, że mogłoby być to niestosowne i absolutnie niekomfortowe dla przynajmniej jednej ze stron. Podałam mu więc chusteczki, aby mógł swobodnie z nich korzystać.
- Bardzo mi przykro – kontynuowałam przeprosiny nie dając chłopakowi dojść do głosu w obawie, że usłyszę naganę godną Gordona Ramsaya, czy ironiczną, przepełnioną nienawiścią krytykę ala Simon Cowell.
<Bogu ducha winny chłopaku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz