W ciągu jednego, krótkiego dnia moje życie ponownie obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Brak snu, rozdrażnienie, agresja. Tłumiłem. Przeżyłem. Gdybym był innym człowiekiem niż smokiem moje życie stałoby się o niebo łatwiejsze. Będąc sobą czynię po prostu nieodwracalne szkody. Vircassis powraca. Niezależnie czy za moim pozwoleniem, czy bez niego. Zoe zwraca uwagę na zmianę mojego zachowania, lecz nie ma najmniejszego pojęcia, czym jest ono spowodowane. Nie ma również pojęcia o tym, do czego byłbym zdolny, nie zażywając tych wszystkich leków.
Jedyną osobą, która znała każdą moją stronę była Felicity. Tylko z nią mogłem szczerze porozmawiać o tym, co mnie spotyka. Tylko jej opisywałem przebieg moich dni. Tylko ona znała codzienne stadia choroby. Była moją siostrą.
Była moim psychologiem.
Zawsze pilnowała tego, abym pewnego dnia nie zażył zbyt wiele tabletek.
Przez cmentarz przewinęła się delikatna muzyka deszczu. Jedyny dźwięk. Wyłącznie on mnie otaczał. Żaden człowiek nie wpadł na genialny pomysł odwiedzenia zmarłego w zimną, deszczową noc. Wszechobecny chłód rozchodził się po moim ciele, byłem cały mokry. Nadal jednak siedziałem na wpół po turecku, na wpół obejmując kolana rękoma. Mimo zasłony deszczu doskonale widziałem przed sobą znajomy napis, na którego widok moje usta wykrzywiał niemy wyraz uśmiechu. Przypominał o niej. Jeżeli jednak wolałem się nie przeziębić musiałem kiedyś opuścić to miejsce. Wrócić do domu. Spróbować zasnąć. Wstałem zatem z zamachem i rzuciwszy ostatnim spojrzeniem na siostrę ruszyłem w stronę wyjścia z cmentarza. Wsunąłem dłonie do kieszeni w spodniach i strząsnąłem nadmiar wody z grzywki. Mijając mur bezwiednie uderzyłem w niego pięścią. Bruk dotychczas przepełniony ludźmi, wiecznie zabieganymi istotami, był całkowicie pusty. Spojrzawszy na zegarek przestałem się jednak temu dziwić. Było dokładnie siedem minut po pierwszej w nocy. Nikt normalny nie przechadzałby się o tej godzinie. W deszczu. Oczywiście nikt poza mną, kilkoma zasypiającymi na stojąco, chwiejącymi się na nogach menelami i dwoma członkami Zakonu, których widziałem gdzieś na obrzeżach centrum miasta. Normalka. Poszukiwali czegoś, co wydawałoby się być podejrzane. Byli jednak zmęczeni i w połowie zmrużonymi oczami obserwowali to, co cię wokół nich dzieje. Najwyraźniej robota łowcy smoków nie zawsze bywa tak „ekscytująca”. Nie zawsze również przynosi pożądane efekty. Gdyby istoty mojego gatunku bardziej skupiły się na metodach logicznych, aniżeli siłowych mielibyśmy zdecydowanie mniej problemów. Ludzie to proste organizmy. Niewiele trzeba, aby ich rozgryźć. Większość smoków rozpoczęło proces przyzwyczajania się do społeczeństwa już lata temu, więc ze znajomością życia człowieczego nie powinni mieć najmniejszych problemów. Ów wiedza zdecydowanie wystarcza, aby wykorzystać te prostsze strategie, jak chociażby skuteczne wtapianie się w tłum czy systematyczne zmiany wyglądu. Zakonnicy są na tyle głupi, by nie odróżniać po czymś takim poszukiwanego smoka od zupełnie innej osoby. Mimo to nie miałem zamiaru się dzisiejszego dnia, a raczej nocy, ukrywać. Jeżeli ktokolwiek mnie schwyta - gratulować mu. Tak, porządne gratulacje za spryt niezbędne. Wyglądało jednak na to, że już nic ciekawego się nie wydarzy o tej porze. Wówczas przypomniałem sobie Strzelca. To on stanowił ostatnią ofiarę losu i to on skłaniał mnie do coraz głębszych rozmyślań. Gdybym nie kierował się wyłącznie emocjami być może ta sytuacja zakończyłaby się zupełnie inaczej, a mężczyzna nadal by żył.
Wyrzuty sumienia?
Nie znam tego uczucia. Czy w czasach średniowiecznych smok, niszcząc wioskę, miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Życie nie po to jest, aby wciąż żalić się nad tym, co to się uczyniło bądź czego się nie uczyniło. Życie generalnie jest po to, aby żyć, czyż nie?
Tak wygląda teoria.
Z praktyką jest znacznie gorzej.
Nikt na tej planecie nie wie o tym lepiej ode mnie. Te ciągłe... Zmiany. Nie mam na nie wpływu. Są poza moją kontrolą. I nie tylko chodzi tu o agresję. Problem dotyczy każdego aspektu życia. Każdej emocji. Każdego bólu. Każdego uczucia. Każdej osoby, na którą natrafię. Nigdy nie miałem potrzeby brania jakichkolwiek lekarstw, ale właśnie ze względu na ludzi poniekąd zmieniłem swój stosunek do własnego wroga. Odczuwałem wewnętrzne rozjuszenie. Przejęcie. Odczuwałem ciche zdenerwowanie połączone z wyostrzeniem postrzegania otaczającej mnie przestrzeni. Bezgraniczna czujność panowała nad każdym kolejnym ruchem. Wszystko wydawało się być takie... Bezużyteczne. Każde drzewo, każdy kamień, każda kropla deszczu, każdy mijany człowiek. Człowiek. Gdybym nie był dobitnie dobity deszczem rzuciłbym się z swoimi nożami do gardła każdej ludzkiej istoty, jaka mnie mijała. Dlaczego? Taki odruch. Właśnie dlatego musiałem być ostrożny. Zakon ma już zdecydowanie zbyt wiele podejrzeń co do mojej osoby.
Wielokrotnie oglądałem się za siebie. Być może ktoś tej cudownej nocy postanowił mnie śledzić? W końcu wszyscy gapią się wyłącznie na mnie. O co im chodzi?
Przyspieszyłem kroku i być może było to błędem. Parę metrów dalej nie zauważyłem idącej dziewczyny. Niemalże wpadliśmy na siebie. Świetnie. Byłaby to już druga moja kolizja w ciągu tego tygodnia. Oby tak dalej. Z rozdrażnieniem podniosłem wzrok na osobę, która zastąpiła mi drogę. Spodziewałem się napotkać na "typową niezdarę", która wpada na ludzi wyłącznie po to, by zwrócić uwagę na swoją osobę. Nope. Była to zwyczajna nastolatka. Pięknooka szatynka, o lekkich rysach twarzy. Miała założony na głowę kaptur z bluzy. Nie zmieniało to jednak faktu, że była równie mokra co ja. Tak moknąć w deszczu? Phi. Idiotka, co nie?
Wyglądała na zbulwersowaną.
- Jak łazisz? - zapytała.
Zamierzałem ją wyminąć i zwyczajnie pójść dalej, jednak chłodna uwaga dogłębnie zraniła moje nerwy.
- Tobie również radzę uważać - wycedziłem w odpowiedzi, obdarzając kobietę jednym ze swoich szyderczych spojrzeń.
Ona z kolei wyłapała mój wzrok, wszczynając wojnę na ciskanie gromów oczami. Westchnąłem głęboko, odwracając spojrzenie. Przerwałem pierwszy.
- Dlaczego mokniesz? - zapytałem z ciekawości.
- A ty? Dlaczego mokniesz? - odparowała, buntowniczo krzyżując ramiona.
Machnąłem ręką.
- I tak nie zrozumiesz.
Wtem zerwał się porywisty wiatr. Sprowadził następną nawałnicę deszczu. Mm. Jak już wspominałem: "Cudowna noc".
- Herbatki?
Pytanie było co najmniej nie na miejscu. Dziewczyna wydawała mi się być jednak dość podejrzaną osobą, którą powinienem sprawdzić.
<Lisabeth?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz