sobota, 22 kwietnia 2017

Od Jerome C.D Delilah

Stałem na balkonie, silny wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie możliwe strony. Zgasiłem jednego papierosa w popielniczce, by móc sięgnąć po kolejnego. I jeszcze jednego. Nigdy przedtem tyle nie paliłem. Morderczy gaz rozchodził się po płucach, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Delilah, zatrzaskując drzwi i wychodząc z mojego mieszkania, zamknęła kolejny rozdział w moim życiu. Etap, który rozpoczęła, pomagając mi, gdy byłem prawie martwy. Od tamtej pory miałem wrażenie, że moja dusza i osobowość rodzą się na nowo. Szczęście, ulotna bliskość, cel w życiu zastąpiły moją szarą, bezpodstawną egzystencję. Teraz to wszystko odeszło. I nie wróci. Niesamowite, jak niespełna trzy dni mogły mnie zmienić. Już nigdy nie zobaczę dziewczyny, nie usłyszę jej śmiechu, nie pomogę jej ani ona nie pomoże mi w trudnych chwilach. Nasze drogi rozeszły się na dobre. Nie mogłem być nawet pewny, czy oboje dożyjemy kolejnego dnia, czy któreś z nas zostanie złapane przez Zakon, czy nie ugrzęźnie w pułapkach własnego umysłu i uczuć. Właśnie, uczucia. Po co one istnieją? Dla mnie, jako smoka, były jedynie irracjonalną przeszkodą, uniemożliwiającą poznanie i zaakceptowanie własnego ja. Uczucia są domeną ludzi, a nie naszą. Miłość, gniew, niepokój, przywiązanie; dlaczego tak łatwo im uległem? Tacy jak ja nie zostali stworzeni do miłości, tylko do nienawiści. Nasza nierówna walka z ludzkością była tego najlepszym, ale nie jedynym przykładem. Czymże jest walka o przetrwanie, gdy nie masz w kim znaleźć oparcia, bo szybciej, niż je zyskałeś, możesz je stracić? To nieskończone koło, przeplatające się smutkiem, samotnością, z których wynika nienawiść. Kiedyś próbowałem pozbyć się emocji, nawet byłem bardzo blisko osiągnięcia tego celu, ale pojawienie się Delilah znów przebudziło tą moją słabszą, delikatniejszą stronę osobowości, teraz rozsypującą się na drobne kawałeczki. Może już nigdy nie uda mi się ich pozbierać?
Mój wzrok uniósł się ku niebieskiemu, spokojnemu niebu, na którym tylko gdzieniegdzie pojawiały się niewielkie, białe jak śnieg chmurki. Ich obraz powoli robił się niewyraźny. Zamrugałem kilka razy, a z oczu popłynęły mi łzy. Pierwsze i miałem nadzieję, ostatnie, w ciągu kilku poprzednich i przyszłych lat.
Dość, Jerome. Nie możesz sobie pozwolić na bycie słabym, prawda? Jednym, pewnym ruchem ręki wytarłem mokre ślady na policzkach, a następnie uśmiechnąłem się sam do siebie. Muszę iść naprzód. Nie chcę być samonapędzająca się maszyną wewnętrznej destrukcji. Jeśli chcę coś zniszczyć, to zacznę od tego chorego i niesprawiedliwego świata. Czy do tego zostałem stworzony? Gdy odpowiedź okaże się twierdząca, poświecę siebie dla tego celu. I dzięki temu zapomnę o przeszłości. I o niej.
Wszedłem do domu. Pora powrócić do normalnego, nudnego, ludzkiego życia. Ponownie pójść do szkoły, udawać szczęśliwego, pozbawionego problemów. Kolejny raz zacząć grać tego, kim nie jestem i już ponownie nie będę.
Zszedłem do kuchni, gdzie czekała na mnie zaniepokojona młodsza siostrzyczka.
- Brat, nic ci nie jest? – spytała z niepokojem w głosie.
- Wszystko wróciło do normalności. Nie musisz się niczym przejmować. – na mojej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
- Nie wierzę ci. Wyglądasz źle, twoje oczy wyglądają na smutne i puste. Nie powiesz mi, o co poszło, prawda? – starała się być miła i mi pomóc.
- Nawet gdybym ci powiedział i tak nie mogłabyś tego zrozumieć. To koniec. Wyobraź sobie, że tych kilka dni nie było, że były tylko snem, dobrze? Nic więcej nie mów na ten temat.
- Dobrze, ale i tak się kiedyś dowiem. – przyjęła to jako wyzwanie.
Nie chciałem dalej ciągnąć tego tematu. Podszedłem do lodówki i zacząłem przeglądać jej zawartość.
- Jadłaś już śniadanie? – spytałem.
- Nie.
- Co powiesz na naleśniki?
~*~
- Jeszcze dzisiaj nie idziesz do szkoły, prawda? – spytała Celina po skończonym śniadaniu.
- Tak. Muszę nadrobić zaległości i ogarnąć dom. Straszny tu bałagan. – mówiąc „ogarnąć dom”, miałem na myśli uprzątnięcie tego pokoju, w którym przebywała Delilah.
- Okey. Powodzenia. – wstała od stołu i podniosła swój plecak. – To ja już lecę. I tak już jestem spóźniona, pa! – pospiesznym krokiem wyszła z domu.
- A czy kiedykolwiek nie byłaś spóźniona? – rzuciłem na odchodne, ale nie dostałem odpowiedzi. – Pa.
Drzwi do pokoju rodziców były zamknięte. Nie wchodziłem do niego, po tym, jak po raz ostatni opuściła go Delilah. Nie wiedziałem, czego mogę się tam spodziewać. Najpewniej bałaganu.
Najtrudniej było mi zrobić pierwszy krok – nacisnąć na klamkę, a potem pociągnąć za nią. Pokój zachowany był we względnym porządku, jedynie łóżko było niepościelone, a materac, który napompowałem poprzedniego dnia, znajdował się częściowo pod łóżkiem. Podszedłem do niego i otworzyłem zawleczkę zabezpieczającą przed utratą powietrza. Po kilku chwilach z przenośnego łóżka pozostał tylko flak. Złożyłem go, a następnie schowałem do przeznaczonego na to pojemnika. Nie wiem, po co wcześniej go rozkładałem, skoro ani razu z niego nie skorzystałem.
Pościeliłem posłanie, znajdujące się w pomieszczeniu. Brakowało na nim jednej poduszki. To niemożliwe, by dziewczyna ją zabrała. Zajrzałem pod łóżko. Bingo. Wyciągnąłem ją, ale zauważyłem za nim jakiś inny kształt. Jakby.. jakieś dwa ubrania i opakowanie? By do nich się dostać, musiałem niemalże wejść pod ten mebel.
Bluzka i spodenki Delilah, będące tym „tajemniczym przedmiotem”, tkwiły w moich dłoniach. Od razu je rozpoznałem; to je zdjąłem z dziewczyny tego feralnego wieczora. Opakowaniem okazało się pudełko po lekach dziewczyny. Jakim cudem to wszystko znalazło się pod łóżkiem? Nie chciałem się nad tym dłużej zastanawiać, ale nie wiedziałem, co z nimi powinienem zrobić. Wyrzucić, zatrzymać czy oddać? Trzecia opcja wydawała się najbardziej właściwą. Mógłbym zadzwonić do niej, ale przez ten czas nie wymieniliśmy się numerami telefonów. Zatem będę musiał kiedyś jej to zanieść, ale nie dziś i na pewno nie w ciągu następnych kilku dni; nie miałem ochoty jej widzieć. Z tego, co widziałem, to dziewczyna miały spory zapas leków, więc miałem nadzieję, że ubytek tego jednego opakowania nie przyczyni się do pogorszenia jej stanu zdrowia. 
~*~
Szkoła. Chociaż nie byłem w niej jedynie kilka dni, to miałem wrażenie, że te „dni” trwały kilka miesięcy. Nieśmiało wszedłem do środka budynku, a następnie udałem się pod salę, w której miałem mieć pierwszą lekcję. Była to chemia, jeden z moich ulubionych przedmiotów. To z nim chciałem wiązać swoją „ludzką” przyszłość, o ile wcześniej nie umrę. Przed salą zauważyłem mojego znajomego, Jacob’a. Trudno było go nie poznać, bo był dość charakterystyczny – dłuższe, jasne włosy związane w kucyka, grzywka opadająca na oczy i charakterystyczne zielone okulary „kujonki”. Był on jedynym znajomym z klasy, z którym od czasu do czasu zdarzało mi się rozmawiać. Gdy mnie zobaczył, od razu do mnie podszedł, przybijając mi piątkę.
- Jerry! Już myślałem, że umarłeś. – powiedział na rozpoczęcie rozmowy. 
- Było blisko, ale jak widzisz, żyję. – uznał moje słowa za żart. Heh. – Poza tym, nie było mnie ledwo cztery dni.
- Niesamowite! Pan-zawsze-obecny opuścił jakiekolwiek lekcje! – zaśmiał się, a ja w odpowiedzi lekko się uśmiechnąłem. Nigdy nie rozumiałem tego człowieka. – Pewnie ktoś ci zawrócił w głowie, co? Nie martw się, nie musisz mi o niczym mówić, bo wcale nie jestem ciekawy. – oczekiwał ode mnie odpowiedzi, ale rozległ się dzwonek na lekcje, co pozwoliło mi uniknąć tej rozmowy. 
~*~
Nauczycielka, będąca jednocześnie naszą wychowawczynią, bezustannie dyktowała i pisała coś na tablicy, bez dawania ani chwili wytchnienia, przez co prawie połowa klasy zrezygnowała z notowania. Mój znajomy z ławki poległ na samym początku, a resztę lekcji spełnił na spaniu. Na około dziesięć minut przed zakończeniem lekcji, pani uspokoiła się i starła wszystko, co było na tablicy.
- Na dziś to tyle. – większość klasy jakby się ożywiła. – Macie jeszcze jakieś pytania? – nikt nie był wystarczająco odważny, by podnieść rękę. – Nie? To dobrze. Mam jeszcze dla was ogłoszenie. Za chwilę wszyscy pójdziecie na salę gimnastyczną. Ma się odbyć apel, po którym nastąpi krótkie przedstawienie wykonane przez innych uczniów, na którym, oczywiście, będziecie musieli zostać. 
- Czy to znaczy, że nie będziemy mieć kolejnej lekcji? – zapytał podekscytowany Jacob. 
- Nie tylko kolejnej, ale po przedstawieniu wszystkie klasy są zwolnione do domu. – na twarzach większości uczniów zauważyłem uśmiechy zadowolenia. Sam nie byłem szczęśliwy z tego fantu. Nie chciałem wracać sam do pustego domu. – Wszystko jasne? Możecie już pójść.
Wszyscy natychmiastowo wstali i udali się do wyznaczonego miejsca. Na sali stało mnóstwo krzeseł, a większość z nich była zajęta przez innych uczniów. Wraz ze znajomym zostaliśmy na szarym końcu, dlatego przypadły nam jedne z najgorszych miejsc – znajdujące się w czwartym rzędzie, prawie na samym środku. Wokoło nich nie widzieliśmy ani jednej znajomej twarzy, ale jeżeli chcieliśmy usiąść gdzieś razem, to innego wyboru nie mieliśmy. 
Cudem udało nam się przecisnąć przez tłum uczniów. Zauważyłem, że siedziałem obok jakiejś dziewczyny, ale z początku nie zwróciłem na nią uwagi, podobnie jak ona na mnie. Kiedy dyrektorka rozpoczęła swoją nudną gadkę, znudzony, zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. W pewnym momencie mój wzrok powędrował na sąsiadkę.
Jasne włosy, spięte w niesfornego koka, szmaragdowe oczy, charakterystyczny nos i znane mi usta. Miała założoną bluzę, zasuniętą jedynie do połowy. Doskonale widziałem jej obojczyki i malutki, różowy ślad nad jednym z nich. Wspomnienia powróciły.
Poznałem ją.
To była Delilah.
Poczułem, że moje serce zaczyna szybciej bić. Nie chciałem jej już więcej spotkać i podejrzewałem, że miała taki sam stosunek co ja, a tu proszę: los spłatał nam okrutnego figla; chodziliśmy do tej samej szkoły, a na dodatek przez przypadek usiadłem obok niej. Chciałem się odezwać, przywitać się i powiedzieć o rzeczach, które zostawiła u mnie; ale nie mogłem. Wewnętrzna blokada uniemożliwiła mi to, więc jedynie wpatrywałem się w dziewczynę jak ciele w malowane wrota. 
Wyglądała tak, jakby nad czymś myślała. Wątpiłem, by aż z taką uwagą słuchała nauczycielki. Najwyraźniej poczuła na sobie mój wzrok, dlatego odwróciła się w moją stronę. Gdy mnie dostrzegła, jej oczy, pełne czegoś na wzór przerażenia, momentalnie się otworzyły.
- Cześć, Delilah. – wyszeptałem spokojnym tonem, by nie robić dużego hałasu i by jednocześnie nie dać po sobie poznać targających mną emocji. – Nie wiedziałem, że chodzimy do tej samej szkoły. 
- Jerome. – powiedziała moje imię tak, jakby sama nie wierzyła, że mnie widzi.
- Słuchaj, wiem, że nie chcesz mnie znać, ale muszę ci coś powiedzieć.. 
- Właśnie. – przerwała mi, też szepcząc. - Wiesz o tym, a mimo to rozpoczynasz rozmowę? Żarty sobie ze mnie robisz!? – chciała wstać z miejsca, ale złapałem ją za rękę.
- Poczekaj. Nie możesz przez chwilę wysłuchać, co mam ci do powiedzenia? – wyrwała swoją dłoń.
- Nie dotykaj mnie. - posłała mi złowrogie spojrzenie. - Nie, nie mogę. Już wystarczająco zmarnowałam z tobą czasu. 
- Ale jesteś wkurwiająca, wiesz? – po tej krótkiej chwili już miałem jej dość. 
- Ty też. – w tym samym momencie poczułem, że ktoś dźga mnie w ramię. Jacob, proszę, nie teraz.
- Kto to? – spytał, wskazując palcem na dziewczynę. – Przyjaźnicie się?
- Nie. – odpowiedzieliśmy niemal w tym samym czasie z Delilah. – Nie wtrącaj się. Nie twoja sprawa. – dodałem. 
- Jesteście pokłóceni, taaak? – kontynuował temat. Wkurzający człowiek. – Rozumiem, rozumiem. – dopisał własną teorię do historii.
- Powiedziałeś mu o czymś? – w oczach dziewczyny zobaczyłem złość. Miałem wrażenie, że co najmniej kilka osób przygląda się tej ‘scence’. – Zajebię cię. – gdybyśmy byli sami na tej sali, nie zdziwiłbym się, gdyby nagle wyjęła pistolet i przyłożyła mi go do głowy.
- O niczym nie wie. I nigdy się nie dowie. – posłałem mu spojrzenie w stylu „jak coś jeszcze powiesz, to pożałujesz, że się urodziłeś”. Chyba poskutkowało, bo jego wzrok ponownie powędrował na nudne przedstawienie. 
- I tak ci nie wierzę. Łżesz jak pies. – wstała i zaczęła przeciskać się między krzesłami, po czym wyszła z pomieszczenia. Cichutko przekląłem. 
- Poszło o coś poważnego, prawda? – kolejne niepotrzebne pytanie wyrwało się z ust mojego ‘kolegi’. 
Nie odpowiedziałem mu. Podobnie jak przed chwilą dziewczyna, wyszedłem z pomieszczenia. Straciłem ją z oczu, a gdyby nie trzask drzwi, nie wiedziałbym, w którą stronę pójść. Dźwięk zaprowadził mnie do charakterystycznych drzwi z namalowanym kółkiem. Świetnie, damska toaleta, idealne miejsce na kryjówkę. Słyszałem, jak ktoś w środku puszcza wodę. 
Nie miałem żadnych oporów, by wejść do środka; wszystkie dziewczyny powinny być na przedstawieniu. Cóż, wolałbym nie zostać przyłapanym na byciu sam na sam z nią w łazience. Dziewczyna stała na nad umywalką i przemywała twarz wodą. Potem wytarła ją jednym ze znajdujących się w pomieszczeniu ręczników papierowych.
- Del.. lilah. – używanie skróconej formy jej imienia mogłoby ją jeszcze bardziej rozwścieczyć. 
Zielonooka cofnęła się, by być jak najdalej ode mnie. Bała się, że coś jej mogę zrobić? 
- Serio cię popierdoliło? Na chuuj za mną polazłeś? – znowu nie dała mi dokończyć. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę. – Nie zbliżaj się. – nie posłuchałem. 
- Porozmawiajmy jak normalni ludzie. Nie jesteśmy wrogami. 
- Czyżby? Raz chcesz się godzić, raz chcesz odejść. Nienawidzę cię. – zabolało.
- Ach, tak? Sama nie jesteś lepsza. Zarzucasz mi coś, czego nie zrobiłem, a potem każesz zniknąć ze swojego życia. Co miałem innego zrobić? Czekać, aż łaskawie zechcesz mi wybaczyć?
- Nie tylko o to mi kurwaa chodzi. 
- A o co?
- Wczoraj, na balkonie, potraktowałeś mnie jak zwykłego śmiecia. 
- Powinienem przeprosić? – zaczynałem się coraz bardziej denerwować. – A więc przepraszam. – nie było to szczere. 
- Wyjdź. – powiedziała. Dzielił nas niecały metr.
- Jeszcze nie skończyłem.
- Ale ja tak.
- Trudno. Miałem ci coś pow..
Nie dokończyłem. Delilah po raz kolejny w naszej znajomości próbowała mnie spoliczkować, ale tym razem zatrzymałem jej cios i złapałem ją za nadgarstek.
- Uspokój się. – powiedziałem, a w oczach dziewczyny zauważyłem lekkie przerażenie.
Nie spodziewałem się, że spróbuje zrobić to drugi raz, tylko że drugą ręką. Tym razem była szybsza. Niewielki ból rozległ się po moim policzku. Po tym postąpiłem tak samo, jak z poprzednim razem. Przycisnąłem ją do ściany łazienki tak, że jedna jej kończyna była po jednej stronie głowy, a druga po drugiej. Ta całą sytuacją przypomniała mi tą z tamtego wieczora, tylko że teraz staliśmy. Odwróciłem wzrok, by nie patrzeć w jej zielone oczy.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że zostawiłaś u mnie jeszcze jakieś ubrania i opakowanie leków. Tylko o to od początku mi chodziło.
Blondynka się nie odezwała. Cały czas czułem jej na sobie jej spojrzenie. Już dłużej nie mogłem od niego uciekać. Nasze oczy ponownie się spotkały. Trwaliśmy tak przez chwilę.
- Puść mnie. – rozkazała.
- Nie.
- Znowu chcesz to zrobić, co? Znowu chcesz mnie wykorzystać? 
- Kurwaa, zrozum, że nie chcę. Nie zrobiłem tego. Ciągle chodzi ci po głowie tamten wieczór?
- Myślisz, że tak łatwo zapomnę, albo nawet wybaczę? – próbowała się wyrwać, ale nieskutecznie. Nagle poczułem ból rozchodzący się po brzuchu. Ta mała choleraa uderzyła mnie kolanem. Puściłem ją. – Niedoczekanie. 
- Czy ty jesteś normalna? – spytałem, łapiąc się za brzuch.
- Nie. – uśmiechnęła się. – Nie jestem. Po twoim zachowaniu wnioskuję, że ty też nie. Nie chcę cię więcej widzieć. Moje rzeczy możesz przynieść tu, do szkoły. 
Byłem pewny, że wyjdzie z łazienki i najpewniej pójdzie do domu. Zatrzymała się i zaczęła się wpatrywać w drzwi. Usłyszałem ciche brawa. Dorosły mężczyzna wszedł do łazienki. Nauczyciel wf’u. Mieliśmy przechlapane. 
- Brawo, brawo. Bardzo ładna scenka. – uśmiech satysfakcji nie znikał z jego twarzy.
- Ile pan widział? – spytała zielonooka.
- Wystarczająco dużo, prawie całość. Co powiecie na spotkanie z dyrektorem? Może jemu uda się was pogodzić. 
~*~
Czekaliśmy pod gabinetem dyrektora, aż dopóki nie zakończy się przedstawienie. Oczywiście, pilnował nas wcześniej spotkany nauczyciel. Ani ja, ani Delilah nie odezwaliśmy się ani słowem, a każda próba rozpoczęcia rozmowy przez wuefistę spełzała na niczym. Po pewnym czasie zrezygnował z tego pomysłu i tak jak my bezczynnie wpatrywał się w sufit. Ożył, dopiero gdy na końcu korytarza zauważył mężczyznę w sędziwym wieku, przez uczniów nazywany potocznie ‘królem szkoły’. Podszedł do niego.
- Dzień dobry, Panie dyrektorze! – przywitali się. – Mam dla pana dość ciekawy przypadek.. – zaczął opowiadać to, co zobaczył. Ze wszystkimi szczegółami. Spuściłem wzrok, by nie musieć patrzyć się na miny mężczyzn podczas tej rozmowy.
- To wszystko? – spytał starszy. 
- Tak. 
- Rozumiem. Dziękuję. – tym razem zwrócił się do mnie i Delilah. – Was zapraszam do środka. 
Pokój urządzony był ładnie, aczkolwiek trochę staromodnie. Na środku stało duże biurko, na którym stał komputer. Po jednej stronie stał fotel, a po drugiej dwa krzesła, przygotowane jakby specjalnie dla nas. 
- Możecie usiąść. – wskazał ręką na krzesła. – Jak się nazywacie?
- Jerome Nygma. – odpowiedziałem jako pierwszy. Dyrektor zaczął wpisywać coś na komputerze. 
- Kojarzę cię. Uczeń trzeciej klasy, dobre oceny, nienaganne zachowanie aż dotąd… A ty jak się nazywasz? – spytał dziewczyny.
- Delilah Joseph. – nareszcie poznałem jej nazwisko.
- No, to u ciebie jest troszeczkę gorzej, druga klasa. – zmierzył dziewczynę wzrokiem. – Co powinienem teraz z wami zrobić? – teraz spoglądał i na mnie i na nią. – Puszczenie was wolno nie ma sensu, bo niczego się nie nauczycie. Zawieszenie też nie brzmi dobrze, a podczas sprzątania możecie się pozabijać. Hmnn. Wiec może po prostu pan Nygma pomoże pannie Joseph w nauce, aż dopóki nie zaliczy wszystkiego, co musi? To od was będzie zależeć czas trwania tej kary, bo im prędzej się nauczysz, tym prędzej będziecie mogli się rozstać. Co wy na to?
- Nie podoba mi się. Nie zgadzam się. – powiedziała Delilah. 
- Ja też nie. – powiedziałem. 
- Przykro mi, już postanowione. Oczywiście, nie będziecie musieli spotykać się po szkole, tylko szkoła udostępni jeden z mniejszych pomieszczeń. Godziny macie dowolne, ale musicie mnie najpierw powiadomić. Osobiście będę was doglądał. 
- Coś jeszcze? – spytała zniecierpliwiona dziewczyna.
- Nie, możecie już iść. – dyrektor się uśmiechnął. 
- Do widzenia. – powiedziała chłodno, po czym szybko wyszła z pokoju.
- Do widzenia. – powiedziałem, po czym równie szybko udałem się za nią.
Złapałem ją na szkolnym korytarzu. W gabinecie starała się zachowywać spokój, ale teraz widziałem, jak tryskała z niej chęć mordu. 

<Del?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz