Wyznanie dziewczyny było dla mnie niezwykle. Tyle czasu bez przemiany? I do tego brak smoczych cech w przypadku gwałtownych emocji... Dziewczyna kilkukrotnie była już przy mnie dość mocno zdenerwowana, więc chociaż raz powinienem zobaczyć u niej jakąś zmianę, ale nie sądziłem, że te cechy po prostu przestały się u niej objawiać. Czy to, jak sama to nazwała, „uśpienie”, mogło być spowodowane jej strachem, chorobą? Nie byłem w stanie zrozumieć jej tak, jakbym chciał ani prawidłowo odczytać jej emocji. Mimo to chciałem jej pomóc, niezależnie od konsekwencji, które mogły mnie spotkać. W przeszłości też popełniłem kilka błędów i zachowywałem się nieodpowiedzialnie, czasami wręcz zastanawiałem się, jak to możliwe, że to wszystko uszło mi na sucho. Pamiętałem, że najgorszą rzeczą z tych wszystkich była dla mnie samotność i niemożliwość wygadania się komukolwiek ze swoich problemów. Może to też dotyczyło Delilah? Nie, nie mogłem i nie chciałem zadawać jej tego dnia więcej niewygodnych dla niej pytań. I tak powiedziała mi o sobie wystarczająco dużo, podczas gdy o mnie wiedziała wciąż niewiele.
Dziewczyna wstała z łóżka i stanęła przede mną.
- Nieważne. Zapomnij o tym. – jej wzrok powędrował na moje ramię- Mieliśmy się jeszcze zająć tobą.
Nic nie odpowiedziałem. Podszedłem do dziewczyny na bliską odległość. Przyglądała się mi, nie wiedząc, co zrobię. Przytuliłem ją, ot, tak, po prostu. To nawet mnie zdziwiło. Nigdy wcześniej nie byłem skłonny do ukazywania uczuć komukolwiek, a co dopiero nowo poznanej osobie. Już samo nawet odczuwanie czegokolwiek, poza strachem i nienawiścią, było dla mnie czymś jednocześnie nowym i starym, ale głęboko zakorzenionym.
Delilah, gdy chwila szoku z zaistniałej sytuacji minęła, zaczęła się wyrywać, przy okazji krzycząc groźby typu „Jak mnie nie puścisz, to cię zaj*bię!”. Niesamowite, że ta chudzinka mogła być aż tak agresywna. Gdy ją puściłem, byłem wręcz pewny, że przyłoży mi nóż do gardła, lufę do skroni albo wymyśli coś innego ciekawego, by pozbawić mnie życia, ale tak się nie stało. Zamiast tego spojrzała się na mnie wzrokiem nienawiści i udała się do łazienki, wcześniej wyjmując jakieś ciuchy z szafy.
Usiadłem na fotelu i zacząłem rozmyślać. Miałem nadzieję, że dziewczyna nie znienawidzi mnie za to, co zrobiłem. Nie czułem się z tego powodu winny, ale dziewczyna mogła mieć inne odczucia.
Kiedy próbowałem się rozciągnąć, ból w ramieniu postanowił o sobie przypomnieć. No tak, dziś mieliśmy pójść do apteki, by kupić igły i nici chirurgiczne, mające posłużyć do zszycia tej rany.
- Wychodzę. – powiedziała dziewczyna po wyjściu z łazienki. Udała się do drzwi wyjściowych.
- Poczekaj. – szybko wziąłem wszystkie moje rzeczy – Idę z tobą.
- Nie możesz. To zbyt niebezpieczne. – nadal w jej głosie było czuć chłodny ton.
- Bardziej niebezpieczne byłoby puszczenie ciebie samej. Razem mamy większe szanse na przeżycie.
- Niech ci będzie- Delilah najwyraźniej nie miała siły, by znów się ze mną sprzeczać.
~*~
Droga do apteki minęła nam w ciszy. Nie chcieliśmy wyróżniać się z tłumu, chociaż ulice, jak na godziny szczytu przypadające na 6-8 rano, były niezwykle puste. Tuż obok naszego miejsca docelowego znajdowała się zwyczajna tablica ogłoszeń, ale coś na niej przykuło moją uwagę. Klepsydra z za dobrze znaną mi osobą; członkiem Zakonu, którego zabiłem kilka dni wcześniej. Na zdjęciu mężczyzna nie był sam, na kolanach trzymał dwójkę dzieci, na oko wyglądających na cztery lata, chłopca i dziewczynkę. Napisy głosiły, że osierocił właśnie tę dwójkę dzieci i że „zginął w walce z wrogiem”. Taak, na pewno. Na szczęście nie napisali, z jakim dokładnie ‘wrogiem’. Uroczystość pogrzebowa miała się odbyć w poniedziałek o ósmej trzydzieści.
- Jaki jest dziś dzień? – spytałem. Od wypadku straciłem poczucie czasu.
- Poniedziałek, a co? - dziewczyna tak jak ja zaczęła czytać to ogłoszenie – Znasz go? – spytała szeptem, a ja potwierdzająco pokiwałem głową.
- Zabiłem go, zanim po raz pierwszy się spotkaliśmy. Członek Zakonu.– kąciki moich ust mimowolnie drgnęły na to wspomnienie. – Dziwne, że go tak szybko zeskrobali. Po spadku z tak dużej wysokości i to na skały powinno im to zająć dłużej.
- Jerome, ku*wa, jeśli chce ci się zbierać na takie wywody to nie na środku ulicy. Idziemy. – pociągnęła mnie za rękę.
Miałem ochotę zerwać tę klepsydrę, ale zrobienie tego byłoby zbyt podejrzane. Nad apteką znajdował się zegar, godzina wskazywała na 8:20. Świetnie. Dziesięć minut do pogrzebu. To było wręcz pewne, że na nim pojawi się więcej naszych wrogów. Powinniśmy się pospieszyć. Dziewczyna najwyraźniej pomyślała o tym samym co ja, dlatego szybko weszła do apteki i kupiła to, co było potrzebne.
- Dzięki. – posłałem jej miły uśmiech- Jak wrócę do domu, to oddam ci pieniądze.
- Spokojnie, nie ma problemu.
- Jak chcesz, to na razie możemy pójść do mnie, w sumie stąd chyba jest bliżej niż do twojego domu.
- Mieszkasz sam czy z kimś? – spytała.
- Z siostrą i babcią. Siostra pewnie jest w szkole – ‘z resztą ja też powinienem’, dodałem w myślach – A babcia nie kontaktuje dobrze z rzeczywistością, więc z nią nie powinno być problemu.
- A rodzice?
- Nie żyją. – odpowiedziałem obojętnie.
- Przykro mi.
- Nie powinno. Zasłużyli na śmierć. – uśmiechnąłem się – To co robimy?
<Delilah?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz