Gniew przepływał przez moje ciało, każda jebana komórka mojego ciała chciała strzelić białowłosemu w łeb. Jak on śmiał? Dlaczego doszło do tej sytuacji? Z jakiego pierdolonego powodu on bezczelnie mnie dotykał? Podeszłam do chłopaka i zamachnęłam się ręką zaciśniętą w pięść. Chciałam by go to zabolało, tak samo jak mnie świadomość, że wczoraj wydarzyło się coś co nie powinno mieć nigdy miejsca. Jerome złapał mój nadgarstek, piekący ucisk rozlał się po mojej ręce.
- Nie dotykaj mnie! – wydarłam się patrząc z obrzydzeniem na zielonookiego.
- To nie atakuj mnie do kurwy! – podniósł głos, na co moja pewność siebie trochę uleciała z mojego ciała. Teoretycznie miał przewagę, ale praktycznie to ja byłam mocniej wkurwiona.
- Jak będę chciała to Cię kurwa będę atakować! Po co ty tu jeszcze stoisz?! Mało Ci?! Mam odstrzelić Ci ten pusty łeb, żebyś zrozumiał, że masz wypierdalać?! Nie chcę Cię znać, jesteś dla mnie nikim. – wyrzuciłam czując jak emocje biorą górę. – Było pomyśleć zanim mnie prawie zgwałciłeś!
- O czym ty kurwa mówisz?! Zastanów się czasem, bo gadasz głupoty. – był wściekły, i to mocno. – Sama się wczoraj do mnie dobierałaś, ale lepiej wszystko na mnie zwalić prawda?!
Zapadła głucha cisza, złość wręcz kipiała ze mnie.
- Kłamiesz.
- Dlaczego kurwa miałbym kłamać?
- Odwal się ode mnie. Nie chcę Cię znać. – wysyczałam przez zęby. – Masz zniknąć z mojego życia raz na zawsze.
- A wiesz co? Z ogromną chęcią. – warknął zaciskając dłonie w pięść. – Idź do swojego zajebanego Tylera.
- Spierdalaj. – moje usta drżały. Jak on śmiał o nim wspomnieć? I to w jakiej sytuacji?
- Och, przepraszam. On nie żyje. – odpowiedział z udawanym smutkiem.
~~*~~
Cicho przyglądałam się ostrym kamieniem pochłanianym przez morskie fale. Mocniej owinęłam ramiona wokół kolan; nieprzyjemny wiatr uderzył w moje ciało. Mętnym wzrokiem sunęłam po horyzoncie, nie miałam na nic więcej siły. Tego było wszystkiego stanowczo za dużo – chciałam by to nigdy się nie wydarzyło. Cofnęłabym czas, nie pomogłabym białowłosemu i teraz nie siedziałabym tutaj z pustką w głowie. Z wczorajszego wieczoru pamiętałam jedynie urywki; moje dziwne czołganie się po placu zabaw, pieprzenie jakiś głupot przewieszona przez ramię Jerome i …
Przełknęłam ślinę wspominając to co miało miejsce zaledwie parę godzin wcześniej. Nie mogłam pojąć tego, że mimo będąc pijaną nie opamiętałam się. Przecież to nie powinno się stać. Nikt nie pocałował mnie od momentu śmierci Tylera, nikt nawet mnie nie przytulił. A tu zjawia się Jerome i w przeciągu paru dni dzieje się tyle co powinno się wydarzyć na przynajmniej przestrzeni paru miesięcy. Przetarłam lodowatymi dłońmi twarz, dlaczego te wszystkie problemy muszą dotyczyć mnie? Dlaczego nie mogę być normalną dziewczyną z jedynymi zmartwieniami jakimi jest wybór ubrania do szkoły.
Zacisnęłam wargi zastanawiając się co mam robić dalej. Coraz więcej momentów z wczorajszego chlania zaczynało mi świtać w głowie; moment, w którym Jerome odsunął się ode mnie i wyszedł z pokoju też. Po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz, czyli zielonooki miał w pewnym sensie rację. Ale nie we wszystkim. Czy to możliwie abym się do niego przystawiała? Oczywiście, że nie; to jest irracjonalne.
Jeszcze kwestia mojej przemiany – to było szokujące. Tak dawno się nie przemieniałam w smoka, a tu co? Pod wpływem jednego wydarzenia nerwy całkowicie mi puściły. Mimo to cieszę się, że to nastąpiło; jedyny pozytywny aspekt tego porąbanego dnia. Uśmiechnęłam się smutno przypominając sobie jakie ogarnęło mnie miłe uczucie gdy rozprostowałam skrzydła, gdy moje łuski owiał delikatny wiatr. Miło też było przygwoździć do ziemie Jerome.
~~*~~
Podniosłam się z ziemi, otrzepałam spodnie z piachu – czas wracać do domu, mojego domu. Skierowałam się do lasu gdzie prawdopodobnie leżała moja rzucona podczas kłótni torba. Znalazłam ją po paru minutach; przejrzałam jej zawartość. Pod wpływem gniewu wrzuciłam tam jedynie parę rzeczy – leki, klucze od domu, telefon, połowa ubrań i broń była w domu Jerome. Zacisnęłam usta myśląc o odwiedzeniu białowłosego; nie miałam najmniejszej ochoty go widzieć. Ale nie miałam wyboru.
~~*~~
Stanęłam pod drzwiami dobrze znanego mi domu, odliczyłam do dziesięciu. Nie byłam gotowa na spotkanie z nim, w każdej chwili mogło powrócić pragnienie rozpierdolenia mu głowy; nie wspominajmy o tym, że nie wzięłam leków. Delikatnie zapukałam, serce łomotało mi jak dzwon. Dzięki bogu w progu stanął nikt inny jak Celina.
- Delilah? – jej głos był pełen zdumienia.
- Przyszłam tylko po leki, klucze i resztę rzeczy. – odpowiedział obojętnie nie patrząc młodszej wersji Jerome w oczy.
- O co poszło? – zapytała opierając się o framugę drzwi.
- Nie ważne.
- Dla mnie ważne, Jerome w życiu tak się nie zachowywał po kłótni z kimkolwiek. – dziewczyna posłała mi zmartwione spojrzenie.
- Czyli jak? – zapytałam marszcząc brwi. – Nie obchodzi mnie to zbytnio. Nie istnieje już dla mnie. – dodałam.
Celina posłała mi zaskoczone spojrzenie, nic już nie powiedziała i pozwoliła wejść do mieszkania.
- Gdzie jest? – spytałam; wolałam uniknąć konfrontacji twarzą w twarz.
- Albo w swoim pokoju albo na balkonie.
Kiwnęłam głową, ruszyłam po schodach do pokoju, w którym mieszkałam przez ostatnie parę dni. Na szczęście nikogo tam nie było, w spokoju zażyłam i spakowałam leki, poukładałam ubrania do torby. Gdy odkładałam ostatnią paczkę lekarstw do torby zorientowałam się, że nie mam mojego pistoletu. Jedyna broń palna, którą posiadałam; bez niej czułam się jak bez ręki. Oczywiście miał ją Jerome, bo jakże inaczej. Przełknęłam nerwowo ślinę pukając do drzwi pokoju białowłosego – to nie będzie miła rozmowa.
~~*~~
Zamknęłam drewnianą powłokę z głuchym chrzęstem. Odwróciłam się i rozejrzałam się po pokoju; Jerome znajdował się na balkonie. Najciszej jak się dało przeszłam przez pokój, dyskretnie wślizgnęłam się na niego.
- Hej. – przerwałam ciszę otaczającą chłopaka.
Jerome odwrócił się z uniesionym pistoletem, jego oczy z spojrzeniem spoczęły na mnie.
- Co tu robisz? – zapytał oschle przestając celować do mnie bronią. – Nie ważne, mam to gdzieś.
Zacisnęłam zęby i posłałam chłopakowi pełne urazy spojrzenie; miałam nieodpartą chęć przyłożenia mu w ten durny łeb.
- Przyszłam tylko po pistolet. – warknęłam.
- Masz. – nawet nie fatygował się by go mi podać, złapałam go w locie.
- Dlaczego taki jesteś? – zapytałam. – Może byśmy porozmawiali jak kurwa dorośli ludzie?
- Po pierwsze nie jesteś dorosła. Po drugie sama kazałaś mi spierdalać ze swojego życia, a więc to robię. Nie rozumiem czemu narzekasz, jeżeli sama o to prosiłaś. – w jego oczach panowała chłodna złość. – Po trzecie chciałem porozmawiać to ty postanowiłaś mnie prawie zabić przemieniając się. Gratuluję pomysłowości Delilah, gratuluję.
- A wiesz co? Chciałam Ci wybaczyć, a ty kurwa jeszcze prowokujesz do kłótni. – parsknęłam śmiechem, byłam wściekła. – Pierdol się Jerome.
- Żebym nie przypomniał Ci kto kogo wczoraj prowokował. Mówiłem byś przestała, a ty co? Zacytuję ‘A co jeśli zaryzykuję?’ – jego głos był pełen jadu. – Wczoraj to ty chciałaś się pierdolić.
Nie wytrzymałam, przyłożyłam mu z liścia w twarz. W moich oczach widniała czysta nienawiść, jeszcze chwila a przystawię pistolet mu do czoła.
- I to jest dorosła rozmowa? – warknął.
Odwróciłam się na pięcie trzaskając drzwiami, w kącikach moich oczu poczułam pieczenie. Nikt nigdy tak mnie potraktował, czułam jak małe, ostre drobinki kłują mnie w klatce piersiowej. Zbiegłam po schodach, po chwili znalazłam się na zewnątrz. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim domu.
~~*~~
Oparłam się o zimne kafelki w łazience, słone kropelki łez mieszały się ze strumieniem wody. Emocje, które kłębiły się w moim ciele chciały jak najszybciej się wydostać. Moje ciało odrętwiało, gdy kolejna fala szlochu mną wstrząsnęła. Czułam jak atak paniki jest bliski, jak najszybciej się dało wyszłam z kabiny prysznicowej. Moje dłonie niesamowicie drżały gdy wycierałam krople wody osadzone na mojej skórze. Muszę jak najszybciej wziąć leki; ból w klatce piersiowej był nie do wytrzymania. Po paru minutach ubrana weszłam do kuchni, nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a zawroty głowy nie pomagały. Trzęsącymi się dłońmi wyjęłam lekarstwa z torby, tabletki nieprzyjemnie podrażniły gardło. Dalej trzęsąc się jak nie wiadomo co usiadłam na kanapie, podwinęłam nogi i wczepiłam się paznokciami w poduszkę. Wiedziałam, że substancja rozpuści się w moim organizmie dopiero po upływie dwóch kwadransów; czułam jak panika ogarnia mnie coraz bardziej. Duszności pojawiły się w przeciągu paru następnych minut, nie wspominając o niekontrolowanie szybkim oddechu. Ledwo łapałam tlen do swoich płuc, po policzkach popłynęły mi łzy. Kolejne dreszcze wstrząsnęły moimi kończynami, czułam jak zaczynam się dławić. Świadomość polegania jedynie na sobie będąc a ataku paniki całkiem mnie dobiła, a przerażenie ogarnęło wszystko co miało.
<Jero?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz