Zaproszenie na kawę było dosyć nieoczekiwaną i nietypową propozycją. Odmówiłem, bo przecież mam ważniejsze rzeczy na głowie, ale chłopak był nieustępliwy. Tak oto wylądowałem w pobliskiej kawiarni, obserwując ilość rozpuszczającego się cukru w napoju Matthias'a. Lubię słodkie rzeczy, ale od takiej dawki najpewniej bym zwymiotował tęczą. Spoglądałem na swoją filiżankę. Nie miałem pojęcia jak w tej chwili się zachować. Powoli zaczynałem panikować.
Mój towarzysz najprawdopodobniej chciał rozpocząć jakąś konkretną rozmowę, gdy do kawiarenki weszło dwóch mężczyzn. Odwróciłem się i obrzuciłem badawczym spojrzeniem. Ubrani w czarne stroje, wyglądali na "zawodowców". Nie trzeba było być geniuszem, aby domyślić się, kim oni byli. Członkowie Zakonu. Przyglądałem im krótką chwilę, do momentu, gdy usłyszałem głos Matthias'a. Zaczął mnie wypytywać o dosyć dziwne rzeczy. Skąd miałem wiedzieć, czy ci ludzie szukają mnie, czy jego?!
Gdybym się nad tym dłużej zastanowił, doszedłbym do wniosku, że jestem beznadziejny. Mogę być wręcz pewny, że każdy wróg Zakonu, którym zresztą ja również jestem, nie wychodzi z domu bez odpowiedniego zabezpieczenia. Moja trasa to z domu do szkoły. Nigdy nie miałem potrzeby aby nosić przy sobie coś, co może uratować mi życie. Byłem kompletnie niedoświadczony i zaczynałem panikować. Co ja mam właściwie robić?! Rzuć w nich książką do matematyki?!
Panowie ukazali swoje odznaki i zaczęli kontrolowanie stolików. Powoli puszczały mi nerwy i przestawałem mieć nad sobą kontrolę. Zacisnąłem rękę na oparciu krzesła i uporczywie śledziłem ich wzrokiem. W myślach powtarzałem sobie "Uspokój się, uspokój się, uspokój się, idioto!"
Po chwili dostałem szalikiem w twarz. Moim szalikiem, tym, który dostałem od mamy... Zrozumiałem ten jakże wymowny przekaz i zerknąłem na chłopaka. Niestety, nie tylko przyciągnęło to uwagę siedzących obok nas ludzi, ale i członków Zakonu. Wolnym krokiem podążali w naszym kierunku. Walka tutaj narobiła by zamieszania, a ja nawet nie umiem się bić. Kolejny przykład na moją beznadziejność. Pozostaje ucieczka.
Podniosłem swoją filiżankę i powoli zacząłem pić z niej swoją kawę. Zapłaciłem za nią i nikt nie ma prawda odebrać mi tej przyjemności! Puste naczynie odłożyłem najspokojniej jak umiałem na stolik. Jednym spojrzeniem dałem sygnał (Albo to on dał sygnał mi) i razem z Matthias'em zerwaliśmy się z miejsc, wybiegając z kawiarenki.
Mimo, iż nie była to godzina szczytu, chodniki były zapełnione przechodniami. Był to dla nas ogromny plus. Przecież tamci panowie nie narażą życia cywili. Chyba.
Chłopak biegł szybciej ode mnie, zręcznie omijając przechodzących. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej spanikowany. Jedna rzecz jednak nie dawała mi spokoju. Czy Matthias ucieka, bo myśli, że oni szukają mnie? A co jeżeli on też jest jakoś zamieszany w tę sprawę? A co jeżeli on...? Szybko wyrzuciłem tę myśl i potrząsnąłem głową mówiąc sobie stanowcze "Nein!".
Potrzebowałem chwili, aby domyślić się, gdzie właściwie jestem. Przecież to ulica, na której mieszkam! O tej godzinie mój dom będzie pusty. Rodzice są w pracy, siostra w szkole! Dogoniłem chłopaka i złapałem go za ramię. Szepnąłem ciche "Chodź!" i przecisnęliśmy się przez tłum pod drzwi mojego domostwa. Otworzyłem je szybko kluczami, które zawsze trzymam w kieszeni, tak na wszelki wypadek. Wepchnąłem Matthias'a do środka. Wyjrzałem przez okno i przez kilka sekund śledziłem popychanych przez tłum członków Zakonu. Najwyraźniej nie zauważyli naszej ucieczki i niczego nieświadomi dalej prowadzą pościg. Odetchnąłem z ulgą. Wiem, że nie pozbyłem się ich na zawsze, ale chociaż teraz jesteśmy bezpieczni. Spojrzałem na rozglądającego się chłopaka.
- Chodź... - Machnąłem ręką i schodami ruszyłem do swojego pokoju. Nie wypada, aby czekał na korytarzu.
- Rozgość się - Rzuciłem na ziemię swój plecak i jeszcze raz wyjrzałem przez okno. Oni wracali. Misja zakończona porażką. Uśmiechnąłem z satysfakcją.
- Było blisko - usłyszałem głoś chłopaka i odwróciłem się do niego.
- W przypływie paniki, zapomniałem, że mieszkam tuż za rogiem - wyjaśniłem. - Przyjechałem tu niecałe dwa tygodnie temu, czasem jeszcze się gubię. Właściwe... Chyba nie dopiłeś kawy, nie? Pójdę zrobić nową. Poczekaj chwilę, dobrze?
Nie czekałem na jego odpowiedź i zszedłem do kuchni. Zagotowałem wodę i wyjąłem filiżanki. Znalazłem jeszcze w szafce kilogramową torebkę cukru. Wcześniejsza sytuacja dała mi do myślenia. Cukru nigdy za mało. Wszystko ułożyłem na tacy i wróciłem do chłopaka.
- Jestem. - Położyłem tackę na biurku. Wyciągnąłem z szuflady ciastka. Był moim pierwszym gościem od... W sumie od zawsze. - To... No, częstuj się...
Sięgnąłem po ciastko i szybko je zjadłem. Od śniadania chodziłem głodny.
- Mówiłeś, że jesteś tutaj od niedawna, prawda? - zaczął rozmowę.
- Tak. Przyjechałem z Niemiec. Tata znalazł lepszą pracę - wytłumaczyłem, przegryzając kolejne ciasteczko.
- To trochę daleko - przyznał. - Ta dzisiejsza akcja była strasznie dziwna... Wiesz kim byli tamci?
- Nie jestem pewien... - Wzruszyłem ramionami. - Do dziś myślałem, że więcej ich nie spotkam...
- A spotkałeś ich wcześniej?
Dopiero w tej chwili zdałem sobie sprawę, że powiedziałem trochę za dużo. Co mi strzeliło do głowy z tym "Więcej ich nie spotkam"?! Przecież logiczne jest, że chłopak domyśli się, że nie spotkałem się z taką sytuacją pierwszy raz. Jestem beznadziejny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz