Dźgnęłam widelcem naleśnika, mrużąc przy tym oczy. Sytuacja, która miała miejsce przed chwilą była dosyć… zabawna? Nie jestem osobą mocno eksponującą swoje emocje, więc przyglądałam się wszystkiemu w ciszy, jednakże rozbawiła mnie trochę. Wyraz twarzy Jerome wyrażała niemą prośbę o nie wystrzelanie jego i Celiny. Siostra chłopaka była strasznie rozgadana, wyobraźnia górowała nad racjonalnym myśleniem. Mimo to wydawała się być w miarę w porządku. Kolejny raz ząbki sztućca zaatakowały posiłek.
- Dobrze się czujesz? – usłyszałam.
- Co? – podniosłam wzrok z obiektu moich tortur i posłałam białowłosemu pytająceo spojrzenie.
- Dlaczego wyżywasz się na naleśniku? – zapytał poważnym tonem, jednakże w jego oczach błyskały iskierki, a kąciki ust lekko drgały.
- Wolisz znaleźć się na jego miejscu? – spytałam unosząc widelec i wskazując nim na chłopaka.
- Raczej nie. – parsknął śmiechem, na co ja posłałam mu prychnięcie.
Podjęłam się dalszemu dźganiu naleśnika, to zajęcie było wręcz odstresowujące. Jerome w międzyczasie zdążył skończyć swój posiłek i odłożyć brudne naczynia do zmywarki. Uniosłam wzrok spoglądając na zielonookiego ogarniającego kuchnię. Na jego twarzy widniało zmęczenie, nic dziwnego. Sama nie czułam się lepiej, dwa dni bez jakiegokolwiek snu nie daje zbyt dobrych skutków. Białowłosy co chwila klął coś pod nosem, chyba niezbyt dobrym pomysłem było zszywanie tej rany bez jakiegokolwiek znieczulenia. Zrobiło mi się go żal – miał tak naprawdę tylko siostrę, Zakon ścigał go z równym zapałem jak mnie, na dodatek teraz nie mógł ruszać się z domu by nie dostać kulki między oczy. Zakręciłam widelcem w dłoni, całkowicie pogrążyłam się nad rozmyślaniem. Nie zauważyłam gdy Jerome oparł się o blat kuchenny przyglądając się mi.
- Wiesz, że masz to zjeść? – powiedział białowłosy.
- Nie jestem głodna. – odpowiedziałam starając się by mój głos był jak najbardziej wiarygodny.
Jerome uniósł jedną brew, a po chwili pokręcił głową.
- Widać Ci prawie wszystkie kości. Nie puszczę Cię stąd dopóki nie zjesz.
- Nie jesteś moją matką. – fuknęłam zakładając ręce na klatce piersiowej. Przypominałam w tym momencie naburmuszone dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę. Nadęłam wargi i rzuciłam w chłopaka widelcem.
- Czy Tobie kompletnie na mózg padło? – zapytał posyłając mi przerażone spojrzenie.
- Może. Wolisz dostać talerzem? – zaproponowałam z uśmieszkiem. Nie ma to jak poprawić sobie humor rzucając w kogoś sztućcami, genialna rozrywka. Jestem całkiem zrąbanym człowiekiem.
- Dlaczego twój humor zmienia się co sekundę na inny? – zapytał zrezygnowany podnosząc widelec.
- Nie zdążyłam wziąć leków. Zapewniają mi równowagę psychiczną oraz brak zachwiań emocjonalnych. – wyrecytowałam dobrze znaną formułkę z wypisu od psychologa.
- Chyba wolę Cię taką niż otumanioną i nieodzywającą się po nich. – zaśmiał się, na co ja pokręciłam głową.
- Przynajmniej biorąc te tabletki nie mam ochoty rozstrzelać połowy miasta, spalić Twojego domu, strzelić Ci w łeb lub poćwiartować na kawałeczki.
- Aż tak?
- Zależy w którym okresie choroby jestem. To jest temat na dłuższą rozmowę, na pewno nie tutaj. – uśmiechnęłam się smutno czując jak chwilowy dobry humor ulatuje ze mnie niczym pęknięta bańka mydlana.
Jerome pokiwał głowę starając się pewnie zrozumieć wszystkie informacje, do których dałam mu dostęp. Do takich spraw trzeba dochodzić stopniowo, uchylając rąbka tajemnicy bardzo powoli. Wiedziałam, że chłopak prędzej czy później wyszuka sobie w Internecie tą chorobę, jednakże wolałam na razie sama mu wszystkiego nie opowiadać. Bałam się odrzucenia? Nie wiem czy jest to dobre słowo. Polubiłam Jerome i nie chciałam psuć relacji, która w jakiś sposób się nawiązała. Dosyć szybko przywiązywałam się do innych, była to cecha bardzo zgubna. Zerknęłam na białowłosego, który miał dość zamyślony wyraz twarzy. Postanowiłam mu nie przeszkadzać w rozmyślaniach i jak najciszej podniosłam się z krzesła.
- Siadaj. – dobiegło do moich uszu, a moje ciało znalazło się w poprzedniej pozycji. – Masz to zjeść.
- Nie chce. – posłałam mu złowrogie spojrzenie, lecz ten się tym nie przejął podchodząc do mnie z tym felernym widelcem.
- Jak sama tego nie zjesz to Cię nakarmię.
Parsknęłam śmiechem, jednakże widząc poważną minę białowłosego moja twarz nabrała wyrazu zestrachanej kozy. Z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej powaga chłopaka mnie trochę przerażała. Czyżbym miała do czynienia z małym socjopatą?
- Potrafię posługiwać się widelcem. – parsknęłam wspominając piękny lot sztućca.
- Nie widać. – Jerome przesunął krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
Prychnęłam odpychając się nogami by znaleźć się jak najdalej mojego kolegi, jednakże dalej stałam w miejscu. Chłopak spojrzał na mnie z pobłażliwym wzrokiem, a ja szukałam jakiejś dobrej drogi ucieczki. Miałam ochotę strzelić sobie w twarz, czyż najłatwiejszym sposobem nie będzie po prostu spierdolenie jak najdalej? W tej samej sekundzie podniosłam się z krzesła o mało nie wywalając się na śliskiej posadzce. Nie mogłam powstrzymać śmiechu gdy zaczęłam wbiegać po schodach, a Jerome o mały włos by się o nie zabił. Wbiegłam do pokoju chłopaka zamykając drzwi na klucz.
- I co teraz? – zaśmiałam się okręcając klucz wokół palca.
- Czy naprawdę sądzisz, że nie mam drugiego klucza przy sobie?
Delilah gratuluję doskonałej taktyki i umiejętności wybrnięcia z sytuacji. Moja mina lekko zrzedła gdy usłyszałam chrzęst zamka. Rzuciłam wzrokiem po pokoju, nigdzie dobrej kryjówki. A jednak? Rzuciłam się w stronę zasłony, która zwisała z metalowego karnisza. Zagryzłam wargę gdy drzwi się otworzyły, wiedziałam, że nikłe są moje szanse na pozostanie w ukryciu. Wstrzymałam oddech, starając się nie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. Właśnie ukazywałam kolejny skutek mojej choroby – jeżeli coś odczuwałam to o wiele mocniej niż przeciętny człowiek, jak kochała to do końca. Uważnie nasłuchiwałam kroków białowłosego, ku mojemu nieszczęściu był coraz bliżej.
Zasłona okrywająca mnie została odgarnięta, a przede mną stał z niedowierzającą miną zielonooki.
- Naprawdę? – zapytał, a w jego głosie słychać było załamanie psychiczne, które prawdopodobnie przeżywał.
- Ale co? – spytałam z miną niewiniątka, kątem oka zerknęłam czy mam gdzieś wolną drogę na czmychnięcie przed Jerome.
Zanim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, ja zgrabnie go wyminęłam. Poczułam ucisk na nadgarstku, zakręciłam się wokół własnej osi i z głuchym łoskotem upadłam na podłogę. Dzięki mojemu szczęściu razem ze mną pociągnęłam Jerome, który wisiał nade mną świdrując mnie wzrokiem.
- Jesteś ciężki. – jęknęłam starając się zepchnąć chłopaka. – Złaź.
- Czy ty właśnie zasugerowałaś, że jestem gruby? – urażony ton chłopaka i mina, która wyrażała obrazę na cały świat spowodowała, że śmiech wstrząsnął mym ciałem.
- Przepraszam Jero, nie jesteś gruby. – parsknęłam, jednakże białowłosy dalej nie był usatysfakcjonowany z przeprosin. Spojrzałam na Jerome, jego białe włosy były roztrzepane we wszystkie możliwe kierunki, a w oczach tliły się błyszczące iskierki. Mimowolnie mój wzrok przesunął się niżej – nie miał koszulki. Zanim zdążyłam odwrócić wzrok, chłopak podniósł lekko brwi
- Zrób sobie zdjęcie to starczy Ci na dłużej.
Na mojej twarzy pojawiły się delikatne rumieńce, a sam poczułam uczucie, które dosyć dawno nie miało miejsca w moim życiu. Nie umiałam jego nazwać, ale mimo wszystko pozwoliłam jemu wstąpić do mnie. Prychnęłam coś niezrozumiałego w stronę chłopaka, na co ten jedynie zaśmiał się. Miał ładny śmiech.
- Mimo wszystko dalej jest mi przykro.
- To masz problem. – pokazałam mu język, a następnie ponowiła moje próby pozbycia się chłopaka ze mnie.
- Chyba raczej jest na odwrót, to ty nie możesz się wydostać. – powiedział z chytrym uśmieszkiem.
- To nie ja jestem gruba.
Jerome otaksował moją twarz wzrokiem, a po chwili ten cep zaczął mnie łaskotać. Oczywiście jak to ja rozpoczęłam śmiać się jak dzika szynszyla, miotająca się na wszystkie strony świata. Tradycyjnie rzecz biorąc zaczęłam drzeć się, podejrzewam, że w całej okolicy można był usłyszeć ten dziki jazgot wydobywający się ze mnie.
- Zostaw mnie. – udało mi się powiedzieć między salwami śmiechu.
- Ale jak powiesz, że nie jestem gruby. – żachnął się.
- Dobrze, nie …
Nie zdążyłam dokończyć bo drzwi od pokoju z prędkością światła otworzyły się i z hukiem uderzyły o kant jakiegoś mebla.
- Czy wy do kurwy nędzy musicie tak się wydzierać?! Mogliście chociaż poczekać, aż wyjdę z domu! Ale nie lepiej zacząć się ruchać tak, że cała okolica słyszy. – wydarła się młodsza wersja Jerome. Tak, to była Celina. Poczułam jak oblewa mnie rumieniec, najchętniej zakopałabym się gdzieś w ogródku. Z jej perspektywy to musiało wyglądać dosyć źle, nawet bardzo źle.
<Jeromcio? XD ♥>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz