Mój wzrok spoczął na dwóch postaciach ubranych w czarne, skórzane kurtki z charakterystycznymi naszywkami. Zaschło mi w gardle, ogarnął mnie najzwyczajniejszy strach. W jaki sposób mnie tutaj znaleźli? Czy aż tak zależy im na mojej śmierci? Zacisnęłam palce na brzegu plastikowego krzesła, nie miałam pojęcia co mam robić. Ucieczka nie wchodziła w grę – wystawiłabym się na pewną kulkę między oczy, dalsze egzystowanie w sali szpitalnej też nie było zbyt dobrym pomysłem, i tak mnie zauważą. Starałam się oddychać spokojnie, jednakże trudno było mi w tej sytuacji być opanowaną. Zerknęłam na Jerome, był tak samo zdenerwowany jak ja. Przewinęło mi się w głowie, że może ten chłopak jest tym kim ja jestem – przecież nie spotyka się raczej osoby normalnej w środku lasu z postrzelonym ramieniem. W mojej głowie toczyła się bitwa argumentów za i przeciw. Postanowiłam zaryzykować, w najgorszym razie mój nowy znajomy otrzyma mały prezent w postaci pistoletu przyłożonego do czoła.
- To Zakon Cię postrzelił, prawda? – zapytałam nadzwyczaj cicho. Wzrok Jerome przesunął się na mnie, zmarszczył czoło i widać było na jego twarzy wyraz konsternacji.
- Skąd wiesz? Przysłali Cię tak? – jego głos zadrżał.
- Co? Nie, Jerome jestem tym kim ty. Nie obawiaj się mnie. – starałam się być przekonywująca, jednakże stres wżarł się moje ciało. Chłopak przyglądał się mi nieufnie, kalkulując jaka jest szansa, że mówię prawdę.
- Co w takim razie robiłaś w środku lasu? Od tak sobie spacerowałaś? – warknął.
- Kurwa Jerome, ogarnij się. Parę metrów od nas znajdują się dwaj cwele z Zakonu, a ty mi wywiad robisz co w wolnym czasie robię? – spytałam z przekąsem świdrując ciemnozielone oczy chłopaka.
- Nie wiem komu mam ufać, ok? Tak samo ty możesz chcieć posłać mi kulkę w łeb. – mruknął, przeczesując palcami włosy.
- Gdybym chciała Cię zabić to dawno bym to zrobiła, miałam dość dużo okazji. – prychnęłam wstając z krzesła. Mój wzrok przesunął się na korytarz za szybą, dwaj wysłannicy z Zakonu się ulotnili. Wołam lekarza i wypisujesz się w ciągu dwóch sekund. – dodałam kierując się w stronę drzwi.
- Nie chcę Ci przypominać, ale to ty widziałaś konieczność w umieszczeniu mnie tu. – jego oczy lekko błysnęły.
- Nie chcę Ci przypominać, ale Zakon się tu kręci, więc im szybciej stąd spierdolimy tym lepiej. – dogryzłam, a moje kąciki ust lekko drgnęły.
Po chwili wróciłam z lekarzem, który oczywiście był przeciwny wypisowi Jerome. Paplał coś o powikłaniach, infekcji, pęknięciu szwów i innych zagrożeniach – jak gdybym nie wiedziała o nich. Dłuższy czas zajęło nam przekonywanie personelu medycznego, że zielonooki nie umrze po wykonaniu dwóch kroków.
~~*~~
Wylądowaliśmy w moim domu, dzięki bogu nie było moich rodziców. Wolałam uniknąć pytań czemu mnie nie było i dlaczego przyprowadziłam jakiegoś chłopaka. Drzwi pozamykałam na dwa zamki, wszystkie okna zasłoniłam roletami – musiałam mieć pewność, że Zakon nas nie będzie nas obserwował. Usiadłam na łóżku czując jak ogarnia mnie wzmożone zmęczenie, od prawie dwóch dni jestem na nogach nie zaznając nawet chwili snu. Mój wzrok przesunął się na Jerome, który stanął w progu drzwi, opierając się o framguę.
- Dziękuję za wszystko. – usłyszałam.
- Musiałam Ci pomóc. – westchnęłam, czując jak powieki mimowolnie się zamykają.
- Może ty się lepiej połóż, bo zaraz zemdlejesz. – zażartował, jednakże na tyle ile miałam siły, zgromiłam go wzrokiem.
- Opatrzyć Ci ranę muszę, szwy prawdopodobnie popękały podczas naszej ucieczki. – powiedziałam wskazując dłonią na zakrwawioną koszulkę.
Jerome lekko skinął głową, skierowaliśmy się w stronę łazienki, gdzie zaczęłam szukać apteczki.
- Siadaj. – mruknęłam, wskazując na brzeg wanny. – Zdejmuj bluzkę.
Przyjrzałam się uważnie ranie, szwy faktycznie nie były w najlepszym stanie. Zawinęłam ramię Jerome bandażem, następnie wyrzucając stary opatrunek.
- Jutro kupię igły i nici chirurgiczne. – westchnęłam, odkładając apteczkę na swoje miejsce. – Mam nadzieję, że nie wda się zakażenie.
- Igły i nici chirurgiczne? Może lepiej jak zostawimy to jak jest? – spojrzał na mnie z przestrachem. No cóż, nie każdy ma możliwość spotkania osoby, która przy pierwszej, lepszej okazji chce zafundować traumę do końca życia.
- Lepiej będzie jak to zszyjemy, spokojnie nic Ci się nie stanie. – odpowiedziałam, mrużąc oczy.
Jerome spojrzał na mnie z ukosa, też nie byłabym zbyt zadowolona.
<Jerome?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz