Sometimes you’ve got to bleed to know,
That you're alive and have a soul,
But it takes someone to come around to show you how.
Las i muzyka działały dla mnie kojąco. Przechadzałam się pomiędzy drzewami, wsłuchując się w piosenkę dochodzącą z moich słuchawek. Mój wzrok sunął po otoczeniu, starałam się napawać spokojem, który ogarnął me ciało. W środku mnie panował chaos, pragnęłam przemiany jak nigdy wcześniej. Chciałam w końcu poczuć swobodę, podmuchy wiatru i siebie. Bo czy będąc człowiekiem byłam tak naprawdę sobą? Las zaczął się przerzedzać, a po chwili rozciągał się przede mną piękny widok z klifu. Podeszłam blisko krawędzi, a mój wzrok automatycznie skierował się w dół. Skały co chwila znikały w pianie wzburzonej wody. Przymknęłam oczy, wspominając wydarzenie przed roku. Stałam w tym samym miejscu, chciałam skoczyć. Nie dałam rady – byłam za słaba. Co gdybym teraz to zrobiła? Zbliżyłam jeszcze bardziej się do krawędzi, mój oddech był niezwykle spokojny. I tak umrę. Stałam tak chwilę, jednakże odsunęłam się, otwierając oczy. Nie rób głupot. Włożyłam ręce do kieszeni czerwonej bluzy, a następnie skierowałam się w stronę lasu. Szłam wcześniej wytoczoną przeze mnie ścieżką, pod moimi stopami łamały się drobne gałązki. Nagle między drzewami zamajaczył mi leżący kształt. Zmarszczyłam czoło i ostrożnie się zbliżyłam. Na ściółce leśnej leżał zakrwawiony chłopak. Uklęknęłam i zmierzyłam puls – żył. Jego klatka piersiowa unosiła się z trudem, a z ramienia wypływało coraz więcej bordowej cieczy. Zdjęłam bluzę i nożem, który leżał koło chłopaka porwałam ją na mniejsze, podłużne pasma. I tak nie przepadałam za nią. Uważnie obejrzałam okaleczenie, rana postrzałowa. Pocisk przeszył ciało na wylot, kości nie były naruszone. Dobre i tyle. Zawinęłam ramię chłopaka prowizorycznym opatrunkiem, tak by krew nie opuszczała ciała chłopaka, stracił jej zbyt dużo. Byłam niezwykle spokojna i opanowana, nie wiem tak naprawdę dlaczego. Sama w przeciągu ostatnich paru miesięcy dostałam dwie kulki, na nieszczęście jedna jeszcze tkwiła w moim udzie. Wyciągnęłam telefon by zadzwonić po pogotowie, więcej nie mogłam zrobić. Oczywiście, jak to zwykle w takich sytuacjach uraczyła mnie wyładowana bateria – genialnie. Obejrzałam ramię chłopaka, opatrunek dobrze tamował krew. Kwestia sprowadzenia ratunku, była niemożliwa – droga do miasta zajęłaby mi prawie godzinę. Byłam ubabrana krwią, więc prędzej ludzie wzięliby mnie za osobę, która strzeliła do niego niż kogoś kto szuka pomocy. Usiadłam opierając się o drzewo, uważnie ilustrując poszkodowanego. Wydawał się nie mieć więcej niż 20 lat, był wysoki. Westchnęłam i zaczęłam się bawić rozładowanym telefonem. Trzeba czekać, aż się obudzi. W innym przypadku nie jestem tu potrzebna, tylko zakład pogrzebowy.
<Jerome mam w dupie, że Rosalie Ci odpisała XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz