- Wychodzę! - krzyknąłem i wybiegłem jak najszybciej z domu. Zrobiłem to dlatego, aby rodzice nie zdążyli zadać mi zbędnych pytań typu "Gdzie idziesz?", ewentualnie "Kiedy wrócisz?". Miałem już tego kompletnie dosyć. Martwią się i udają, że w ogóle ich to obchodzi. Zbliżał się koniec roku szkolnego, więc nie przejmowałem się już nauką i pracami domowymi. Całymi dniami przechadzałem się po lesie. Na dworze było już ciepło, jednak wychodząc nie zapomniałem o swoim szaliku. Otuliłem się w puchaty kawałek materiału i ruszyłem przez miasto. Mogłem iść w koszulce i krótkich spodenkach, ale swojego szalika zapomnieć nie mogę. Po drodze zaszedłem do cukierni. O wiele lepiej spędza się czas z paczką ciasteczek, którą oczywiście zakupiłem. Moje ulubione, czekoladowe. Wchodząc do lasu jak zwykle otoczyła mnie aura spokoju. Miło jest odpocząć od tego zgiełku. Ruszyłem mało znaną, ale i tak wydeptaną ścieżką. Przegryzałem swoje ciasteczka i niesamowicie zadowolony, kierowałem się w stronę swojego ulubionego miejsca niedaleko oceanu. Nigdy nikogo tam nie było i bez zmartwień mogłem się przemienić. Droga tam prowadziła przez sam środek lasu. W sumie mało kto się tam zagłębiał, bo w sumie po co? Zbliżałem się do centrum. Zdziwiłem się, że w tak cichym miejscu usłyszałem dziwny, aczkolwiek znajomy dźwięk. Na początku nie załapałem o co chodzi i cicho ruszyłem przed siebie. Schowałem ciastka, aby w razie czego być gotowym do walki (ewentualnie ucieczki, co niestety jest bardziej prawdopodobne). Dopiero po chwili ją zobaczyłem. Dziewczyna. Siedziała ona na drzewie. Do piersi przyciskała książkę. Skrzydło wystające z jej pleców zobaczyłem na samym końcu. Poczułem małą ulgę. Nie jest z Zakonu, to pewne. Sama wyglądała na przerażoną. Zobaczyła mnie. No fakt, pewnie pomyślała, że ją śledzę i ma teraz problem. Podszedłem trochę bliżej.
- Nie wiem co skłoniło cię do częściowej przemiany - zacząłem. Muszę ją jakoś uspokoić, prawda? - Ale chyba najlepiej zrobisz, gdy wrócisz teraz do zwykłej, ludzkiej postaci.
Spojrzała na mnie z jeszcze większym zdziwieniem, ale zrobiła tak jak poleciłem. Może z mojej strony nie jest zagrożona, ale nigdy nie wiadomo kto zaraz wyskoczy zza drzewa.
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem - powiedziałem i ruszyłem w stronę dziewczyny. Chyba nie muszę się jej obawiać, prawda?
- Czy ty też...? - zaczęła niepewnie. Nie odpowiedziałem, ale uśmiechnąłem się. To był jeden z tych moich firmowych, przesłodzonych. Sam nie wiem czy był to uśmiech raczej szczery, czy wymuszony. Niech odbierze to jak chce.
- Jestem Alexander, miło mi - przedstawiłem się. Po chwili dziewczyna zeszła z drzewa. Była już spokojniejsza, jednak dalej na jej twarzy malowało się zdziwienie. Przyjrzałem się jej książce. Wyglądała na dosyć starą. Mogę się domyślić, że to właśnie ją starała się chronić. Nie dziwię się, sam bardzo lubię czytać. Jednak wątpię, że ryzykowałbym życie dla jakiegoś tomiska.
- Blaire - odezwała się. Miałem chwilę, aby się jej przyjrzeć. Była niewiele niższa ode mnie. W sumie nic dziwnego. Miała długie blond włosy. Zauważyłem, że ona również mi się przygląda.
- To... - Podrapałem się po karku. - Również przyszłaś trochę odpocząć "od tego wszystkiego"?
Nie byłem dobry w podtrzymywaniu rozmowy. A wręcz beznadziejny ze mną rozmówca. Czuję się dosyć zdenerwowany, gdy przeprowadzam konwersację z kimś, kogo poznam tak nagle. I w takich okolicznościach. Blaire najwyraźniej trochę się rozluźniła.
- Owszem, można tak powiedzieć... - przyznała. Przypomniałem sobie o swoich ciastkach. Teraz były pogniecione. Nie ma co się im dziwić. Bezapelacyjnie wepchnąłem je przecież do kieszeni.
- Może chcesz się poczęstować? - zaproponowałem, wyciągając torebkę.
<Blaire?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz