Słysząc zbliżający się głośny świst, przybrała hardą minę i schyliła się szybko. Przedmiot, który przeleciał jej tuż nad głową, walnął z dużą siłą w ścianę znajdującą się po drugiej stronie sali.
Znów świst. Kat odskoczyła równie szybko co poprzednim razem, starając się uniknąć piłki lecącej od prawej strony.
Zanim zdążyła się przeorientować, usłyszała głuche walnięcie czegoś ciężkiego o ziemię. Pisnęła tylko cicho, próbując uciec, ale nie zdołała, a przynajmniej nie do końca. Lecąca jej na spotkanie piłka lekarska wpadła jej na nogę, boleśnie tłukąc palce. Nie zdążyła się nawet skrzywić, kiedy usłyszała krzyk tuż obok swojego prawego ucha, następnie przed oczami mignął jej widok sali z dużymi oknami i półokrągłym sklepieniem. "A więc tak wygląda sala treningowa...", zdążyła pomyśleć, choć w takich przebłyskach widziała ją już wiele razy.
- Orientuj się! - właśnie owy wrzask wyrwał ją z zamyślenia, a już po paru sekundach, w ciągu których zdążyła tylko zdjąć okulary, dostała gumową piłką w twarz. Leżąc już na ziemi pogratulowała sobie intuicji, gdyż z jej ulubionych ciemnych binokli jak nic zostałby tylko proch i parę drutów.
Miro podbiegł do niej, przez sekundę widziała jego przerażoną twarz.
- Jezu, nic ci się nie stało?
Pokręciła przecząco głową, choć czuła, że z nosa cieknie jej krew, a przecięta warga puchnie coraz bardziej. Co ona teraz powie Novinhi? Będzie miała przechlapane.
Machnęła ręką, bagatelizując uraz. Poboli i przestanie, ile to razy spadała z dachu na beton i nic jej się nie stało. Ale Miro miał najwyraźniej o tym inne zdanie. Usłyszała jak jej brat wstaje i miota się przez chwilę wokół niej, najwyraźniej szukając pomocy. Albo coś w tym stylu. W końcu postanowił chyba przejść się w pobliżu sali, aby złapać kogoś do pomocy, on sam nigdy nie miał telefonu. Traf chciał, że i ona wyjątkowo swojego nie zabrała - cóż poradzić, takie szczęście, że akurat na godzinę przed planowanym wyjściem udało jej się zrzucić telefon z balkonu. Na chodnik. Z trzeciego piętra.
Cóż przypadki chodzą po ludziach.
Westchnęła. Miro kazał jej zostać, więc siedziała na podłodze, słuchając oddalających się szybko kroków brata. Miro biegł, więc wkrótce całkiem ucichły. Koszulka, którą chłopak dał Kat, aby zatamować choć krwotok z nosa, była już całkiem nasiąknięta krwią, a przynajmniej Kat miała takie wrażenie. Odjęła więc ją na chwilę od twarzy, przełożyła na drugą stronę i znów przycisnęła do nosa. Wcześniej spróbowała odetchnąć przez nos, aby go oczyścić z zaschniętej krwi, ale nie udało jej się to, więc siedziała teraz po turecku, otwartymi ustami łapiąc hausty powietrza. Jak zwykle nie pamiętała, czy głowę przy krwotokach z nosa powinno się trzymać odchyloną do tyłu czy do przodu, więc siedziała sztywno, usiłowała sobie ten fakt przypomnieć. Po kilku, a może kilkunastu, minutach bezowocnego czekania, Kat zaczęła ze znużeniem stukać paznokciami wolnej ręki o parkiet. Wydawało jej się, że krew już tylko ledwo co kapie, ale nie odważyła się odsunąć koszulki. Jeszcze by tylko pogorszyła sprawę, znając jej zezowate szczęście. Przez cały ten czas w głowie krążyły jej myśli związane z babcią i awanturą, jaka rozpęta się, gdy Miro wróci i pójdą do domu. Oczywiście, po zaliczeniu przy okazji wszystkich okolicznych szpitali czy przychodni lekarskich, bo przecież wiadomo, że Miro uparłby się, że krwotok z nosa byłby dla niej śmiertelny. A Kat, znając życie, uległaby w końcu, pozwalając się ciągać po lekarzach, ot, dla świętego spokoju. Pewne bowiem było, że brat wkurzyłby się na nią, jeśli zbagatelizowałaby nawet tak drobny uraz. Przewróciła oczami. I tak nic jej to nie dało, przecież nic nie widziała, ale ten odruch jakoś tak został. No cóż.
Wymacała swoje okulary, leżące nieopodal niej, po czym pomasowała bolące kolano. Chyba stłukła je sobie, kiedy dostała piłką w twarz i leciała na spotkanie ziemi. Wreszcie westchnąwszy z irytacją - Miro nie wracał, krew nie chciała przestać ciurkać, wszędzie było cicho jak makiem zasiał - wymacała swój nieodłączny, czarny zegarek na lewym nadgarstku. Aby do niego dostać, musiała puścić na chwilę koszulkę, spełniającą rolę opatrunku, więc aby jej nie spadła z twarzy, odchyliła głowę do tyłu. W tym czasie udało jej się znaleźć mały guziczek z boku zegarka, który następnie nacisnęła. Przesunęła opuszkami palców po teraz już otwartej tarczy zegarka, aby sprawdzić, która jest aktualnie godzina. Hm. Z jej "obserwacji" wynikało, że Mira nie na już pół godziny. Nos przestał krwawić, ale Kat wciąż nie mogła oddychać, a wolała nie wydmuchiwać go. Pewnie znów by jej się coś naderwało, a stracić tyle krwi przez głupi nos chyba nie było rozsądną rzeczą.
Zaczynała się martwić. Gdzie ten Miro? Coś zbyt długo go nie ma. Przecież gdyby nie znalazł nikogo, kto mógłby jej pomóc, wróciłby i pewnie na rękach zaniósłby ją do lekarza, kopiącą, wyjącą i zapierającą się racicami.
"Rozejrzała" się po sali, starając się wychwycić jakikolwiek dźwięk, ale wokół panowała taka cisza, że słyszała swoje własne serce, bijące w nieco przyspieszonym tempie.
Może coś mu się stało? Miał wypadek? Potrąciło go auto? Gdybym nie była taka niezdarna, nic by mi się nie stało i Miro nie musiałby nigdzie iść, myślała, coraz bardziej podenerwowana.
Już miała wstawać, kiedy nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Serce skoczyło jej do gardła, a strach w połączeniu z utratą krwi i zawrotem głowy przy nagłym skręcie ciała spowodował, iż zemdlała...
Ktoś? Coś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz