Kolejny dzień mijał niesamowicie spokojnie. Byłem w szkole. Niestety, nie mieliśmy lekcji skróconych i nudziłem się przez osiem godzin. Nie rozumiem, dlaczego uczą nas takich bezsensownych rzecz, które i tak nigdy się nam nie przydadzą? Ciężko mi się dostosować do norm panujących w nowym miejscu. Czasami odezwę się po niemiecku. Czyste przyzwyczajenie.
Wracałem wolnym krokiem do domu, próbując się przepchnąć przez tłum. Nie jest to takie proste, gdy wszyscy gdzieś się śpieszą, a ja jedyny idę pod prąd. Postanowiłem poczekać na mniejszy ruch w pobliskiej bibliotece. Ciche, spokojnie miejsce, gdzie będę mógł przy okazji wypożyczyć jakaś książkę. Wprawdzie trochę zaczynało mi się nudzić. Nie widywałem również Matthias'a. To właśnie dzięki niemu zawsze miałem co robić. Mam nadzieję, że nic mu nie jest.
Wszedłem do budynku. Było w nim mało osób. Z pogardą w oczach spojrzałem na dzieciaki, które na tutejszych komputerach, grały na w jakąś krwawą grę. Strzelali do siebie, a gry któryś z nich umarł, zaczynały przeklinać. Dokąd zmierza ten świat?
Pani bibliotekarka najwyraźniej ignorowała ich. Widać było, że miała na karku wiele wiosen, więc pewnie nie słyszy tego, co tutaj się dzieje. Ze zrezygnowaniem poszedłem w stronę regałów w poszukiwaniu jakiejś książki. Przemieszczałem się pomiędzy nimi, aż zatrzymałem się przy powieściach typu horror. Bardzo lubiłem takie opowiadania. Co później, że czasami nie mogę spać w nocy! Wyciągnąłem z półki jedną z książek swojego ulubionego pisarza. Znałem tę powieść. Czytałem jej recenzję. Samolot rozbija się na bezludnej wyspie. W katastrofy żywy wychodzi tylko młody chłopak, któremu daje uratować się swoją siostrę. Niestety, dziewczyna straciła nogi i nie może się poruszać. Później okazuje się, że nie są jednak sami. Wyspę zamieszkują kanibale.
Niewiele myśląc, postanowiłem ją wypożyczyć. Słyszałem o niej dobre recenzje. Moją uwagę przykuła jeszcze książka o "życiu smoków". Był to jakiś poradnik jakiegoś amatorskiego autora. Otworzyłem ją, gdzieś mniej-więcej w środku. Na mojej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. Co to za gniot? Nie ma w tym za grosz prawdy. Więc ją też wziąłem. Chociaż się pośmieję.
Podszedłem do lady, pokazałem kartę i po wszystkich formalnościach oraz szybkim rzutem oka na dzieciaki, które dalej grały, postanowiłem opuścić już to miejsce. Wrócę do domu i będę mógł spokojnie poczytać.
- Jestem - zawołałem i ruszyłem do kuchni. Nikogo nie było. Na stole leżała karteczka. "Jesteśmy u znajomych. Luzia zaprosi koleżanki. Pójdź kupić mleko" I ten podpis "Kochamy Cię, mama i tata", a obok kartki pieniądze. No to muszę pójść kupić mleko. Na chwilę zajrzałem do swojego pokoju i odłożyłem plecak.
Wyszedłem z domu do najbliższego sklepu. Nie było w nim ruchu. Na szczęście. Kupiłem produkt. Nie pożałowałem sobie też ulubionych płatków.
Ponownie wracałem do domu. Był już wieczór, Słońce powoli zachodziło. Na ulicach nie było już przechodniów. Wszyscy najwyraźniej są już są w domu. Byłem już niedaleko domu, gdy usłyszałem krzyk. Nie powinienem dać za wygraną ciekawości, ale poszedłem tam. No bo co może pójść nie tak?
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz