poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Od Alexandra C.D Matthiasa

Wstałem z ziemi i otrzepałem się z kurzu. Zacząłem podnosić z ziemi już trochę zmasakrowane przez przechodniów książki. Chłopak, na którego wpadłem podał mi kilka i rzucił przeprosiny. Wtedy usłyszałem kroki. Ktoś biegł. Niemal od razu domyśliłem się, że to moja siostra. Jej głośne stąpanie dosłyszałbym nawet z Niemiec. Momentalnie chwyciłem podawaną mi książkę i ukryłem się za rogiem budynku. Luzia przebiegła obok mnie, rozglądając się uważnie. Obserwowałem, jak jej blond włosy znikają w tłumie. Pewnie zrezygnowała i poszła do szkoły. Tak się pocieszałem. Kucnąłem i schowałem do plecaka swoje książki. Ta do matematyki była szczególnie zniszczona. Czy ludzie naprawdę nie patrzą, gdzie stąpają?! Nie mam nawet co liczyć na nowe. Te dostałem niedawno, bo przez przypadek rozgniotłem banana i wszytko się lepiło. Westchnąłem i schowałem podręcznik. Musiało to dziwnie wyglądać, bo przez dosyć długi czas się w nią wpatrywałem. Udałem, że nic się nie stało i wstałem z ziemi. Spojrzałem na chłopaka. Badał mnie wzrokiem. Pewnie był zdziwiony zaistniałą sytuacją. Pewnie czekał na jakieś wyjaśnienia. 
- Też byś uciekał, gdyby męczyła cię dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu - mruknąłem. Najwyraźniej rozśmieszyłem tym chłopaka. 
- Nieważne - dodałem i ruszyłem do szkoły, zostawiając go w tyle. Jak tak dalej pójdzie, to się spóźnię. A tego bym nie chciał. Jak później wytłumaczyłbym się rodzicom?! Wyszedłem do szkoły wcześniej, ale i tak się spóźniłem. Poprawiłem tylko plecak spoczywający na jednym z ramion. 
Do szkoły doszedłem doszyć szybko. Jednak do dzwonka oznajmującego pierwszą lekcję zostało pięć minut, a nie półgodziny, jak myślałem wychodząc z domu. 
Pierwszą godziną była nieszczęsna matematyka. Wyjąłem swój jakże idealnie zniszczony podręcznik i zacząłem słuchać nauczycielki, która usilnie (do tego z marnym skutkiem) próbowała uciszyć klasę. Uśmiechnąłem się delikatnie, obserwując jej starania. Poczułem delikatne klepnięcie w ramię. Odwróciłem się do siedzącego za mną Nicolasa. 
- Coś się stało? - zapytałem, co jakiś czas zerkając na matematyczkę. 
- Lekko się spóźniłeś, więc możesz nie wiedzieć, mamy skrócone lekcje - wyjaśnił z niezwykłym entuzjazmem. - Wracamy po trzeciej. 
- Cała szkoła? 
- Tylko nasz rocznik. Nie mam pojęcia dlaczego. - Wzruszył ramionami i sam odwrócił się do swojego towarzysza z ławki, kompletnie ignorując moją osobę. Zniesmaczony obróciłem się w stronę tablicy. Pani najwyraźniej poddała się i zaczęła prowadzić lekcję. Podparłem się na ręce i wsłuchany, robiłem notatki. 
Kolejnym przedmiotem była muzyka. Przedmiot, którego i tak nikt nie traktuje poważnie. Bazgrałem coś w śpiewniku, gdy połowa klasy albo jadła, albo rzucała plecakiem jakiegoś chłopaka, który nieudolnie próbował go złapać. Pani czytała gazetę, najwyraźniej mając nas głęboko w poważaniu. 
Właściwie cieszyłem się, że wrócę wcześniej do domu. Pierwszym plusem jest to, że nie będę musiał wracać z Luzią, a drugim wcześniejsze wyjście na spacer. Odkąd tutaj jestem więcej czasu poświęcam na latanie. W Niemczech nie było do tego warunków. 
Ostatnią na dziś lekcją była fizyka. Nie miałem uprzedzeń do samego przedmiotu, ale do nauczycielki, której charakter porównywałem do charakteru pani Pringsheim. Z jedną różnicą. Fizyczka lubiła mnie, może nawet i za bardzo. Cały czas na mnie patrzyła, dziwnie się uśmiechając. Jej lekcje są wybitnie nudne i mam wrażenie, że ona zastrasza wszystkich innych uczniów. Wyczekiwany dzwonek nie nastawał. Powoli byłem poirytowany wzrokiem profesorki. No ileż można się we mnie wpatrywać?! 
Ubłagany dźwięk rozbrzmiał niedługo potem, a wszyscy wybiegli z sali. Poczekałem aż wszyscy ją opuszczą. Jeden upadek na dzień jest wystarczający. Dopiero teraz przypomniałem sobie o tamtym chłopaku. Właściwie nie zareagowałem na jego przeprosiny. Sumienie lekko mnie gryzło. Raczej już go nie spotkam, ale zwykłe, "przepraszam", które z resztą i tak ciężko przechodzi mi przez gardło, należało mu się. Mogłem mu również podziękować za pomoc w posprzątaniu książek. No, nie wydał mnie też przed siostrą. Zamyślony wyszedłem ze szkoły. Było dosyć zimno oraz wiał wiatr. Ukryłem twarz w szaliku i ruszyłem w stronę domu. 
Nie mam pojęcia, czy przeznaczenie tak chciało, ale chłopak, na którego wpadłem najwyraźniej wracał ze swojego spaceru. Już łudziłem w sobie nadzieję, że nigdy go nie spotkam i nie będę musiał go przepraszać. Teraz nie było odwrotu. Stanąłem z nim twarzą w twarz. 
- Ja również chciałbym cię przeprosić... - mruknąłem dosyć cicho, nadal zasłonięty szalikiem. - I podziękować... 
Nastała nieprzyjemna cisza. On dalej wpatrywał się we mnie pytająco. Jak ja bardzo nie lubię takich sytuacji! 
- Jestem Alexander... - dodałem, odwracając wzrok, aby nie patrzył mi w oczy. Było mi strasznie gorąco. Czy tak właśnie wyglądają "poprawne" przeprosiny? 
<Matthias?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz