wtorek, 4 kwietnia 2017

Od Rosalii do ...

Wbiłam wzrok w pusty, biały sufit. W pomieszczeniu panował mrok. Przełknęłam głośno ślinę, zaciskając powieki. Przygryzłam wargę, a po chwili poczułam metaliczny posmak w swoich ustach. Podniosłam się z łóżka i opierając się o framugę drzwi wyszłam do kuchni. Zaparzyłam sobie kubek gorącej herbaty. Przyjemny zapach owoców pomógł mi się nieco zrelaksować. Upiłam łyk aromatycznego napoju, wyglądając przez okno. Nagle poczułam kłujący ból w okolicach klatki piersiowej. Odruchowo chwyciłam się za owe miejsce, z trudem tłumiąc pisk. Trzymane naczynie wypadło mi z ręki, rozbijając się z hukiem o podłogę. Opadłam na jedno z krzeseł, stojących przy niewielkim stoliku. Spróbowałam uspokoić zbyt szybki oddech, co powoli przynosiło rezultaty. Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o zimną ścianę. Za długo pozostawałam w swojej ludzkiej postaci. Dwa miesiące... Co prawda niektórzy są w stanie wytrzymać nawet kilka lat, lecz ja muszę częściej przybierać swoją naturalną formę. Inaczej może się to źle dla mnie skończyć. Na szybko przebrałam się w normalne ciuchy. Wybiegłam z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Ręce mi się trzęsły, gdy przekręcałam klucz w zamku. Najwyższa pora zaznać odrobiny wolności. W błyskawicznym tempie przemknęłam przez puste uliczki miasta, kierując się w stronę lasu. Kiedy dotarłam na miejsce, nie czekałam ani chwili. Skupiłam swoje myśli, przywołując swoją energię. Nie kosztowało mnie to zbyt wiele wysiłku, gdyż siła drzemiąca we mnie już od dłuższego czasu szukała ujścia. Poczułam ulgę. Zmrużyłam oczy. Moje ciało powoli zmieniało kształt. Otoczyła mnie śnieżnobiała mgła, a ja sama zaczęłam emanować światłem. Uniosłam ostrożnie powieki, wiedząc, że już po wszystkim. Przemieniłam się. Odetchnęłam głęboko, rozpostarłam skrzydła, po czym wzbiłam się w powietrze. Lot nad oceanem był dla mnie niczym zbawienie. Po tylu dniach zamknięcia w ciasnej powłoce wreszcie mogę poczuć się wolna. Nie jestem w stanie określić jak długo rozkoszowałam się szybowaniem ponad ziemią, jednak w końcu nastał świt zwiastujący koniec mojej sielanki. Słońce powoli wyłaniało się zza linii horyzontu, rozpoczynając swoją codzienną podróż po błękitnym niebie. Wylądowałam na ziemi, a następnie z cichym westchnieniem wróciłam do swojego 'przebrania'. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z lasu. Po paręnastu minutach moim oczom ukazała się znajoma granica pomiędzy światem natury a ogromną metropolią. Nagle poczułam mocne uderzenie. Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, upadłam na twardą posadzkę. Spojrzałam zaskoczona w górę i, ku mojemu zdziwieniu, ujrzałam nad sobą jakąś postać.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz